[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Annasz odprawił Judasza wyniosłym gestem.
— Tyś jednak nam Go wydał. Co dalej — powiedział — to już nasza rzecz.
Ci w komnacie patrzyli z niemą pogardą, i wprost czułem, jak Judasz skręca
się wewnętrznie, wodząc po nich wzrokiem. Jeszcze raz aktor-Judasz okazał się
wspaniały. Człowiek otoczony lekceważącymi go wrogami, nędzne narzędzie już
bez znaczenia dla tych, którzy nim się posłużyli. Wyraził swój protest na próżno.
73
Nie mógł odwołać tego, co uczynił, ani odwrócić kierunku wydarzeń, jednakże
w tej bezradności był wzruszający.
Nastąpiły sceny sądu zbyt pełne szczegółów, kiedy Chrystus w najbardziej
dramatycznej ze wszystkich ról, roli człowieka niechybnie skazanego, stał wo-
bec oskarżycieli. Potem Judasz wrócił na chwilę, cisnął trzydzieści srebrników
ludziom, którzy go przekupili, i sztywno wyszedł. Jego monolog przed samobój-
stwem był najdłuższym przemówieniem w misteriach. Mówił chodząc i w jego
głosie słyszało się grzmoty.
Szepnąłem do Joan Terrill:
— Jestem dumny z tego, że znam go osobiście.
Spojrzała na mnie przerażona. Tak. porwało ją to przedstawienie, że cofnęła
się w czasie o dwa tysiące lat. Skądże więc ja mogłem znać Judasza i jeszcze być
dumnym ze znajomości z nim? Machnąłem na to ręką. Ona duchem przebywała
teraz za daleko, żeby jedno bodaj moje słowo do niej dotarło.
Akcja sztuki, przebiegająca od Kajfasza do Heroda i do Piłata, była ciasno
utkanym dramatem, ale zanadto mnie nie interesowała. Joan Terrill siedziała po-
chylona ku scenie, nie widząc nic poza tym, co się tam rozgrywało. Kiedy Chry-
stusa ubiczowanego, z krwią na rękach i twarzy, wprowadzono na balkon Piłata,
rozpłakała się. Motłoch krzyczał:
— Krew Jego na nas i na dzieci nasze!
Pomyślałem o Ludwigu Lorensonie. Ludwig miał rację. Ten okrzyk oznacza:
„Na nas wszystkich i na dzieci nas wszystkich”.
Nastąpiła krótka przerwa, kurtyna opadła, po czym podniosła się znowu. Zdrę-
twiałem. Jeszcze jeden żywy obraz — aktorzy zastygli w swoich rolach.
Rzymscy żołnierze stojąc półkolem usiłowali odepchnąć tłum, ale tłum im
się opierał. Chrystus stał pośrodku dziedzińca, krew miał na pelerynie, krew na
włosach. Nogi lekko rozstawił. Za sceną pod gołym niebem było niskie wzgórze.
Balkon Piłata z prawej strony, tłum z lewej strony poniżej. Chrystus stał w połowie
tej przekątnej, tam, gdzie zwykle malarz umieszcza postać centralną na obrazie.
Mężczyźni, kobiety i dzieci wygrażali pięściami, schylali się po kamienie, żeby
je rzucić.
To był obraz Bonifacego Rohlmanna. Dokładnie w każdym szczególe.
Aktorzy poruszyli się. Scena ożyła, rozbrzmiały obelgi. Odruchowo, niedo-
rzecznie poszukałem siebie w trzecim rzędzie tłumu. Ale tam byli tylko statyści
tworzący motłoch, który rzymscy żołnierze odpychali, żeby zrobić przejście. Wy-
prowadzili Chrystusa ze sceny i obraz zniknął.
Jakże to możliwe? — zastanawiałem się. — Jakże to w ogóle możliwe?
Chrystus dźwigał swoje brzemię, po czym Go ukrzyżowano. Wisiał na krzyżu
przez dwadzieścia minut. Ostatecznie zmartwychwstał i aniołowie chórem śpie-
wali radośnie. Śledziłem to tylko cząstką umysłu. Kiedy wstałem i schodziłem po
74
stopniach amfiteatru, prawie się chwiałem, oszołomiony, odrętwiały psychicznie
jak wszyscy, którzy szli ku wyjściu. Joan Terrill zajrzała mi w oczy.
— A jednak coś to dla pana znaczyło? — zapytała.
Odetchnąłem głęboko.
— Tak — odpowiedziałem. — Z pewnością.
Mówiliśmy, ona i ja, dwoma odrębnymi językami, nie mogliśmy się z sobą
porozumieć, ale to nie sprawiało różnicy, żadnej różnicy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ten ostatni wieczór obchodzono w miasteczku Friedheim jak ostatki. Dzień
był długi, dzień wielkich wzruszeń, smutku, radosnego triumfu. Zbawiciel został
pojmany, umęczony, zabity. I powstał z martwych. Mieszkańcy Friedheim, ludzie
prości, wieśniacy, instynktownie w swoje doznania emocjonalne wnosili popraw-
ki. Jutro niedziela i napłyną turyści. Oficjalna premiera misteriów w poniedziałek
rozpocznie sezon przedstawień mający trwać aż do końca lata. W tym okresie,
kiedy obcy będą we Friedheim, żeby oglądać Mękę Pańską, mowy być nie mo-
że o żadnych zabawach, tańcach, „pogańskich swawolach”. Tylko w ten wieczór
sobotni można poszaleć.
Kolację większość osób miała zjeść opóźnioną i byle jaką. W sali restaura-
cyjnej mojego hotelu panował tłok, przy stolikach popijano piwo. Rozmawiano
bardzo głośno i wesoło. Trzech muzykantów grało skoczne melodie, młodzi i sta-
rzy tańczyli, gdziekolwiek znalazło się trochę miejsca. Widziałem aktorów. Piłat
gawędził z dwiema kobietami, wysoki, urodziwy, jeden z nielicznych bez brody.
W życiu prywatnym Poncjusz Piłat był farmaceutą, właścicielem apteki. Kajfasz
siedział w towarzystwie trzech osób i śmiał się, mężczyzna o wiele przystojniej-
szy, niż wydawał się na scenie.
Przed hotelem, przy fontannie z posążkami trojga dzieci grał tylko jeden
skrzypek. Tańczyło wokół niego kilka młodych par. Ale na placyku przed hotelem
„Die Geiger” tańczyła większa gromada i przyglądał się jej staruszek ze skrzyp-
cami, ten z brązu z 1667 roku; przygrywały im trzy instrumenty. Wszedłem do
restauracji, gdzie nastrój panował jeszcze bardziej ożywiony niż w „Bahnhof”
Jedyną postacią z misterium, którą rozpoznałem, był Nikodem.
Joan Terrill siedziała w małej loży tak, jak zobaczyłem ją poprzednim razem,
i z tymże samym towarzyszem, czyli z ukochanym apostołem. Oboje nie widzieli
świata poza sobą.
Na ulicach wszędzie byli ludzie, niektórzy malowniczo poprzebierani. Jeszcze
jedna gromada tańczyła przy fontannie przed ratuszem. Grał tam kwartet smycz-
kowy.
76
Widowisko efektowne i nawet ciekawe, ale ja czułem się aktorem bez roli. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •