[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dalej jak kilka dni temu ktoś mu groził. Aajdak, który już dawno chciał odebrać dziecko 01ivii
i który nie miałby nic przeciw temu, by maleństwo umarło.
Will wiedział, że 01ivia doszła do tego samego wniosku, gdyż jej oczy wypełniły się
łzami.
Porwał ze skrzyni kolczugę. Ubierając się, rzucił kilka krótkich poleceń Elbertowi.
- Biegnij, budz ludzi. Potem idz do zbrojowni, niech szykują dla wszystkich oręż. Dla
mnie buzdygan i oba miecze, krótki i długi. Potem leć do stajni i każ siodłać konie.
Paz wybiegł, by wypełnić rozkazy. 01ivia pomogła Willowi nałożyć gruby skórzany kaftan
i ciężką kolczugę. Jej zręczne ręce szybko wiązały rzemienne troczki.
%7ładne z nich się nie odzywało. Will zastanawiał się, jaką drogę mógł obrać Cavenere. Jeśli
miał łódz, mógł popłynąć rzeką, ale to było mało prawdopodobne. Jeżeli natomiast przybył
konno, to można się spodziewać, że pojedzie prosto na południe, drogą lub przez las, w
którym zapewne będzie miał nadzieję zgubić pościg.
Gdy 01ivia skończyła swoją robotę, Will zamknął ją w uścisku.
- Przywiozę go z powrotem, 01ivio. Zobaczysz go jeszcze dzisiejszego wieczoru,
przysięgam.
- Uważaj na siebie, mój panie. - Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. - Kocham cię i
chcę, żebyś o tym wiedział, Will.
Jej słowa sprawiły, że zapragnął ją pocałować, ale teraz nie była na to pora. Czekało go
niełatwe zadanie i temu właśnie powinien poświęcić wszystkie siły i myśli. Kiedy wróci,
będzie miał jeszcze dość czasu, by rozkoszować się słodyczą jej miłosnych wyznań.
Skinął więc tylko głową i lekko musnął jej usta, a potem odwrócił się i wyszedł. Miał dość
doświadczenia w sprawach wojny, by skupić się w tej chwili całkowicie na zadaniu, przed
jakim stanął. Kiedy zszedł na dół, panował tam gwar i ruch. Parobkowie siodłali konie,
zbrojmistrz z pachołkami uginali się pod naręczami mieczy, a jego ludzie zakładali kaftany,
kolczugi i przypasywali broń.
47
Noc była rześka i zimna. W powietrzu wirowały pojedyncze płatki śniegu. Nie mogło
trafić się nam lepiej, pomyślał. W śniegu nietrudno będzie wytropić Cavenere'a i jego ludzi.
Gorsza sprawa, że to samo ochłodzenie, które tak go cieszyło, niosło ze sobą śmiertelne
zagrożenie dla porwanego maleństwa. Skoro Cavenere'owi zależało przede wszystkim na
tym, by pozbyć się chłopczyka, należało się liczyć z tym, że nie będzie się o niego
szczególnie troszczył. Na dodatek, jeśli rozpętałaby się śnieżyca, wytropienie porywaczy
stałoby się o wiele trudniejsze. Will modlił się, by niebo mu sprzyjało.
Wreszcie zaczęto wsiadać na konie. Kiedy długi szereg jezdzców wysuwał się spomiędzy
blizniaczych wież, ujmujących z obu stron bramę zamku, do świtu była jeszcze dobra
godzina.
01ivia nie mogła sobie znalezć miejsca. Siedziała w komnacie z Gean, a przed oczami
miała coraz straszliwsze wizje. Czuła, że jeśli tak dalej pójdzie, to oszaleje. W pewnej chwili
zdawało jej się nawet, że słyszy płacz dziecka. Zerwała się na równe nogi, ale Gean
wyprowadziła ją z błędu.
Miała wrażenie, że jej ramiona są dziwnie puste. Zastanawiała się, czy Stephen się boi. Na
pewno jest głodny. Nie mogła sobie również wyobrazić, by Clement założył niemowlęciu
suchą pieluszkę.
To się stawało nie do zniesienia!
- Idę się przejść - powiedziała do Gean. - Może wiatr wywieje mi te wszystkie okropne
myśli z głowy.
Zwieży śnieg powinien był jej poprawić humor, ale tak się nie stało. Teraz z kolei zaczął ją
dręczyć lęk o Willa. Kiedy zimowe niebo zaczęły rozjaśniać pierwsze barwy świtu, Olivia
była zmarznięta, ale stan jej ducha nie poprawił się ani odrobinę. Zawróciła do swej komnaty.
Było dziwnie cicho, jak nigdy w Thalsbury. Niemal wszyscy zbrojni wyjechali z Willem, a
pobudzone wcześnie służące zeszły się w kuchni, by omówić wstrząsające wydarzenie. Gdy
szła przez pustą sień, stukanie obcasów jej pantofli wywoływało niesamowity pogłos.
Skręciła w korytarz prowadzący w kierunku jej komnaty i nagle ujrzała przed sobą Clementa.
- Dzień dobry, Olivio - powitał ją szyderczo i schwycił za rękę. - Myślę, że skoro tak ci
zależy na Stephenie, byłbym niegodziwcem, gdybym nie zabrał cię ze sobą do domu. A kiedy
już tam dotrzemy, to przy okazji wyrównamy stare rachunki.
Osłupiała. Wpatrywała się w jego triumfalną minę. W sercu Olivii wezbrała fala
wściekłości.
- Co zrobiłeś ze Stephenem? Gdzie on jest? Masz go natychmiast oddać!
Z krzykiem rzuciła się na swego prześladowcę i rozorała mu paznokciami twarz. Syknął i
odchylił głowę. Na jego policzku zostały głębokie bruzdy, które natychmiast zabarwiły się
szkarłatem.
- Zamknij się, ty przeklęta suko! - Clement uderzył ją na odlew w twarz, a potem chwycił
za gardło.
Silne palce dławiły oddech Olivii, aż wreszcie przestała walczyć o wolność. Kiedy puścił
jej gardło, z trudem złapała oddech.
- Chcesz go zobaczyć? - syknął Clement. - Przysięgam ci, że go zobaczysz.
- Panie - rozległ się inny głos.
01ivia spojrzała w tym kierunku i zobaczyła wojownika, który szedł ku nim ze Stephenem
w ramionach. Buzia dziecka była zaczerwieniona i mokra od łez.
- On ciągle płacze, to nie do wytrzymania - poskarżył się mężczyzna. - W dodatku zaraz
go ktoś usłyszy.
- Zabieraj tego bachora, idioto. Idziemy. Zamek jest pusty. Wszyscy pogonili za wiatrem
w polu. - Clement zaśmiał się szyderczo. - Teraz, kiedy mam dziewuchę, możemy się stąd
zbierać.
01ivia starała się zyskać na czasie.
48
- Musisz zabrać Gean! Stephen będzie jej potrzebował w drodze. - Clement spojrzał na nią
zaskoczony, więc wyjaśniła. - To jego mamka.
Twarz mężczyzny wykrzywił nieprzyjemny uśmiech.
- Mnie ta mamka do niczego nie jest potrzebna. Wtedy zrozumiała, że ani Stephen, ani ona
nie dożyją kresu podróży.
Nieopodal zamku czekało na nich jeszcze pięciu zbrojnych. Chłopiec płakał rozpaczliwie i
niosący go mężczyzna brutalnie starał się stłumić jego płacz, zatykając mu buzię opończą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •