[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- I zdaje się - powiedziała - że nie będzie na to stosowniejszej chwili. Proszę mi
wybaczyć, moja droga, że się oddalę.
Lucinda skinęła jej głową, wzięła obie filiżanki, jej i swoją, i odniosła je na stolik.
Harry patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Jak dotąd żaden z dżentelmenów nie
zamanifestował, że uzurpuje sobie do niej jakieś prawa.
Zagadka pozostawała nie rozwiązana. Harry już miał opuścić salon, gdy poczuł, że
ktoś dotyka jego rękawa.
_ Harry!
Millicent, lady Coleby, wypowiedziała to słowo tonem zalotnym i uwodzicielskim.
Harry skłonił się, a jego wzrok pobiegł w stronę Lucindy, która wciąż rozmawiała z
Marguerite. Millicent, nie zauważając tego, mówiła dalej:
- Mój drogi Harry. Wiesz, że zawsze kochałam się w tobie. Musiałam wyjść za
Coleby'ego. Chyba to rozumiesz. Jesteś teraz o wiele starszy i wiesz, jak toczy się świat.
Może... - dodała z uśmiechem - moglibyśmy dziś wieczorem udać się we wspólną podróż?
Podniosła na niego wzrok w chwili, gdy Lucinda skierowała się do drzwi. Harry, który
chciał wyjść, był zmuszony jej odpowiedzieć.
- Wybacz mi, Millie. Mam inne zajęcia.
To powiedziawszy, skinął głową i wyminął ją. Zauważył, że trzech dżentelmenów
zastąpiło Lucindzie drogę. Wysiliwszy się, mógł słyszeć, co mówią.
- Moja droga pani Babbacombe - powiedział Alfred -czy mogę mieć nadzieję, że
dzisiejszy wieczór przypadł pani do gustu?
- Okazała się pani wspaniałym uzupełnieniem naszego dotychczasowego towarzystwa
- zapewnił Ormesby. - Spodziewam się, że skłonimy panią, by bywała pani tutaj często. Co do
mnie, to nie znam lepszego sposobu spędzania czasu.
Zanim Lucinda zdążyła coś odpowiedzieć, jej dłoń, z głębokim ukłonem, ujął lord
Dewhurst.
- Jestem oczarowany, moja droga. Czy mogę mieć nadzieję, że pogłębimy naszą
znajomość?
Lucinda napotkała zdecydowanie entuzjastyczne spojrzenie jego lordowskiej mości i
zapragnęła jak najszybciej znalezć się gdzie indziej. Zarumieniła siei w następnej chwili
zauważyła, że obserwuje ich Harry.
Odetchnąwszy, uśmiechnęła się do swoich trzech zalotników, mając nadzieję, że
zrozumieją, iż nie interesuje jej to, do czego czynią aluzje, i powiedziała:
- Wybaczą panowie, ale sądzę, że powinnam udać się już na spoczynek.
Dygnęła, a oni się ukłonili. Następnie, mając pewność, że uniknęła kłopotliwej
sytuacji, opuściła salon.
Harry popatrzył w ślad za nią, a potem odwrócił się na pięcie i bardzo szybko wyszedł
z salonu przez oszklone drzwi prowadzące na taras.
Millie, która patrzyła na niego przez cały czas, wzruszyła ramionami i przyłączyła się
do pana Hardinga.
Lucinda szła na górę, myśląc o tym, co powiedziała jej lady Coleby.
Mogła sobi z łatwością wyobrazić, jak to było, gdy Harry, z całą impulsywnością
e
młodości, złożył swoją miłość u stóp wybranki i został z pogardą odtrącony Wyjaśniało to
wiele rzeczy - cyniczną postawę nie tyle wobec małżeństwa, ile wobec miłości, która powinna
się z nim wiązać, niechęć do poddawania się głębokim uczuciom, to coś, co czyniło go tak
podniecającym, a równocześnie niebezpiecznym dla kobiet, oraz jego ostrożność.
Wszedłszy do swojego pokoju, Lucinda zdecydowanym ruchem zamknęła drzwi.
Chciała przekręcić klucz w zamku, lecz stwierdziła, że klucza nie ma.
Dzięki lady Coleby rozumiała teraz, dlaczego Harry jest taki, jaki jest. Jednak to,
czego się dowiedziała, nie usprawiedliwiało faktu, że zorganizował jej przyjazd tutaj i wplątał
ją w co najmniej niezręczną sytuację.
Rozmyślając nad jego perfidią, podeszła do łóżka i pociągnęła za sznur dzwonka.
Otworzyły się drzwi. Lucinda, wciąż trzymając sznur, odwróciła się i zobaczyła
Harry'ego.
- Nie ma sensu dzwonić na pokojówkę. Zasady panujące w tym domu zabraniają
służbie przebywać na górze po dziesiątej wieczorem - powiedział.
- Co takiego?! - Lucinda popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - A co pan
tutaj robi?
Harry zamknął drzwi i rozejrzał się po pokoju. Lucinda miała tego dosyć.
- Zresztą skoro pan już tutaj jest, mam z panem do pomówienia!
- Naprawdę? - zapytał.
- Jak pan śmiał zorganizować mi zaproszenie w takie miejsce? Rozumiem, że mógł
pan być zirytowany tym, że nie przyjęłam pańskich oświadczyn. Ale przecież okoliczności
były zupełnie inne niż w wypadku lady Coleby czy kim tam ona wtedy była. Bez względu na
to, co pan czuje, muszę panu powiedzieć, że uważam pańskie zachowanie za karygodne i
zasługujące na potępienie, gruboskórne i nie dające się usprawiedliwić! Nie rozumiem
dlaczego...
- Ja tego nie zrobiłem - powiedział Harry tonem zdecydowanym, przerywając jej
tyradę.
Lucinda spojrzała na niego zdumiona.
- Pan tego nie zrobił? - powtórzyła.
- Jak na kobietę tak rozsądną, zbyt często nabija pani sobie głowę niestworzonymi
pomysłami. Oświadczam, że nie zorganizowałem dla pani zaproszenia. Przeciwnie. Jeżeli
odkryję, kto to zrobił, ukręcę mu łeb.
- O! - Lucinda cofnęła się o krok. - No więc w porządku... ale co w takim razie pan
tutaj robi?
- Chronię panią przed pani własnym szaleństwem.
- Szaleństwem? - Lucinda uniosła pytająco brwi. - Jakim szaleństwem?
- Ano takim, które popełniła pani, wystosowując nieświadomie pewne zaproszenie.
Harry spojrzał na łóżko, a potem na kominek. Płonął na nim ogień, a obok leżał zapas
drewna. Przed kominkiem stał fotel.
- Jakie zaproszenie? - zapytała Lucinda, marszcząc brwi.
Harry popatrzył na nią bez słowa.
- To nonsens. Pan sobie coś wymyślił. Nie wystosowałam żadnego zaproszenia. Nie
zrobiłam nic takiego.
Harry wskazał ręką fotel.
- Poczekajmy więc i przekonajmy się - zaproponował.
- Nie. Chcę, żeby pan opuścił mój pokój. Pańska obecność tutaj jest czymś
niestosownym.
- Robienie rzeczy niestosownych jest celem zgromadzeń odbywających się w tym
domu. A poza tym - tu spojrzał na jej dekolt - kto, u diabła, powiedział pani, że ta suknia jest:
przyzwoita?
- Cały tłum pełnych uznania dżentelmenów - poinformowała go Lucinda, biorąc się
wojowniczo pod boki. - A co do celu tych zgromadzeń, to zorientowałam się w nim bez
pańskiej pomocy. Informuję pana, że nie mam zamiaru w ta kich rzeczach uczestniczyć.
_ No to świetnie. Zgadzamy się przynajmniej co do tego. Popatrzyli na siebie, przy
czym w oczach obojga widniał jednakowy upór i zdecydowanie.
W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
Na ustach Harry'ego pojawił się cyniczny uśmiech.
- Proszę nie ruszać się z miejsca - przykazał Lucindzie.
A sam, nie czekając na jej zgodę, podszedł do drzwi i je otworzył.
- Tak? - zapytał.
Alfred, który znajdował się na progu, aż podskoczył.
- Och, ach... - Zamrugał gwałtownie. - To ty, Harry. Nie wiedziałem...
- Oczywiście. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •