[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przemieniły go, spotkał ciebie, mieszka tu i jest szczęśliwy... Tak, cierpienie
nigdy nie jest bez sensu.
- No tak, ale... Mike ma swoje życie w Londynie, a ja swoje tutaj. - Kirsty
nie mogła być nieszczera wobec jego matki.
- Ale niedługo będziecie chyba razem - powiedziała z nadzieją Marta.
- Nie wiem. Jesteśmy bardzo różni. Jest nam ze sobą dobrze tak jak jest,
ale gdyby któreś z nas usiłowało za bardzo zbliżyć się do drugiego, mogłoby
dojść do rozstania.
- Nie ufasz mu zbytnio, prawda? - zauważyła bystro Marta.
- Powiedzmy, że nie jestem go za bardzo pewna.
- To pod twoim wpływem napisał ten list.
- Dowiedziałam się o nim potem.
- Co nie zmienia faktu, że napisał go pod twoim wpływem. - Marta
włożyła dłonie w ręce Kirsty. - Dziękuję, że przywróciłaś mi syna.
Odeszła, nie czekając na odpowiedz, a gdy Kirsty wróciła do domu, zastała ją
przygotowującą śniadanie na węglowej kuchni.
- Da pani radę? To stara kuchnia.
- Przypomina tę, którą mieliśmy, kiedy się pobraliśmy. Pamiętasz,
George? - odezwała się Marta.
Jej mąż uśmiechnął się i skinął głową, a Kirsty uświadomiła sobie, jak
wiele w tym małżeństwie miłości, mimo tylu przeciwieństw losu. Mike
natomiast patrzył tylko w milczeniu na rodziców, jak gdyby nie chciał przegapić
ani jednej wspólnie spędzonej chwili.
Przy śniadaniu Marta usiadła z Robem na rękach.
- Nie mogę się nim nacieszyć. Jest taki jak ty, gdy byłeś mały.
- Naprawdę? - Mike przyjrzał się dziecku.
- Nie z wyglądu, ale z zachowania. Zobacz, jak sięga, ty też wyciągałeś
rączki tak daleko, jakbyś od początku chciał wszystko, zaraz, natychmiast. -
Zawahała się, spojrzała mu w oczy. - Może nie byliśmy dla ciebie wystarczająco
wyrozumiali. Mike nie odrzekł nic, Kirsty wiedziała, że wzruszenie ściska mu
gardło.
Po śniadaniu Marta zaofiarowała się, że przygotuje także lunch.
- Pomogę ci - powiedział Mike.
- O Boże! -jęknęła Kirsty cicho, ale i tak usłyszeli to oboje i roześmieli
się.
- Czyżbyś już próbowała jego kuchni? - spytała Marta z iskierką w oku.
- Właściwie nie powinnam na niego narzekać. Byłam szczęśliwa, że ma
się czym zająć, bo po tej ucieczce nie mógł wychodzić na zewnątrz. Wspaniale
się o mnie troszczył. Zcieli łóżka lepiej ode mnie. - Spojrzała na Mike'a z
uśmiechem.
- Tam docenia moją kuchnię, nawet jeśli ty nie - odpowiedział.
Po lunchu Marta poszła z małym na górę, a Kirsty zaczęła ubierać się do
wyjścia.
- Dokąd idziesz? - zdziwił się Mike. - Chyba wszystko zrobione?
- Nie nakarmiłam kucyków.
- Nie można z tym poczekać do jutra?
- Powinnam była to zrobić wczoraj. O tej porze roku bez pomocy jest im
dość ciężko.
- Każ pójść Frankowi albo Fredowi.
- Dałam im wolne. Poza tym konie ich nie znają. Czekają specjalnie na
mnie.
- Nie słyszałem niczego równie zwariowanego.
- No cóż, wiesz przecież, że jestem wariatką i czarownicą - zażartowała,
owijając szal wokół szyi. - I pewnie już się nie zmienię. Nie martw się. Za
godzinę będę z powrotem.
Mike usiłował dalej protestować, ale zauważył stojącą za nimi matkę.
- Idz, moja droga, jeśli cię potrzebują - zwróciła się do Kirsty, a ta
uśmiechnęła się z wdzięcznością i wyszła.
- Mamo...
- O co ci chodzi, synu? Jeśli nie chcesz puszczać jej samej, idz z nią.
- Pewnie, że pójdę. - Mike chwycił szybko kurtkę i do-pędził Kirsty,
kiedy wsiadała do traktora.
- Nie musisz jechać.
- Właśnie że muszę. Mama mi każe.
Płatki śniegu opadały miękko, okrywając świat białą kołdrą. Kirsty
ostrożnie prowadziła ciągnik, który zostawiał w kopnym śniegu głębokie ślady.
Po kilkunastu minutach jazdy dojrzeli kucyki, zbite w trwającą nieruchomo
gromadę. Ich cienka sierść była mizernym zabezpieczeniem przed zimnem.
Gdy podjechali bliżej, Mike wyskoczył z wozu i zaczął wyładowywać siano,
Kirsty zaś wyjęła kostki cukru i ze śmiechem zaczęła częstować nimi swoich
podopiecznych.
- One też mają święta - powiedziała otwarcie, ujrzawszy zdziwiony wyraz
jego twarzy.
- Naturalnie - odpowiedział z powagą.
Niektórzy uznaliby zapewne tą śnieżną scenerię za bajkową, ale Mike'owi
kojarzyła się wyłącznie z tamtą zimą, kiedy o mały włos nie zginął.
Nie zginął. Ona go ocaliła. Gdziekolwiek się znalazła, wraz z nią pojawiało się
życie, ciepło i prawdziwe piękno. Wszystko się do niej garnęło, kochało ją i
odradzało się dzięki niej. Tak jak te kucyki.
Jej twarz jaśniała miłością, kiedy głaskała ocierające się o nią ciężkie łby. Mike
nagle uświadomił sobie, że tak samo wygląda, gdy trzyma dziecko czy też
patrzy na niego. Przez ułamek sekundy miał odczucie, że nie robi jej to różnicy.
Po prostu całą sobą obejmuje życie, niezależnie od tego, czy jest to życie
mężczyzny, dziecka, zwierzęcia czy urodzajnej ziemi. Mogła kochać lub niena-
widzić, ale nie była złośliwa ani małostkowa. Nawet nieprzychylni jej sąsiedzi
widzieli tę inność jej natury. Dlatego się jej bali. Nazwali ją czarownicą, a
przecież była aniołem...
Ujął z zaskoczenia jej twarz w dłonie i zasypał ją pocałunkami.
- Jesteś cudowna! Cudowna, ty mój aniele...
Roześmiała się i zaczęła oddawać pocałunki.
Mike ucieszył się, a zaraz potem przestraszył. Był o krok od tego, by obiecać jej
wszystko i zrobić, co tylko zechce.
W następnej chwili zreflektował się jednak - nie był jeszcze gotów poświęcić
dla niej tego, co uważał za swoje osiągnięcia, a co zapewne zechciałaby, żeby
poświęcił -bogactwo, sławę, luksusy, zaszczyty...
Odsunął się od niej. Gardził sobą, ale nie był zdolny do innego gestu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]