[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedyś myślała. Nieraz twierdziła, że zaręczy się tylko z tym, kto spełni jakiś niezwykły czyn,
by ją zdobyć. Zmieniła się& Może i ja się zmienię? Ale nie, stanowczo nie! Ach, takie
zaręczyny naszych najbliższych przyjaciół wstrząsają nami zbyt silnie!
XXIX. ZLUB W CHATCE ECH
Nadszedł koniec sierpnia, a wraz z nim zbliżał się termin ślubu panny Lawendy. Po
upływie dwóch tygodni Ania i Gilbert mieli wyjechać do Redmondu, pani Linde zaś
przenosiła się na Zielone Wzgórze. Zostało ułożone, że umieści swe lary i penaty w pokoiku
przy kuchni, odświeżonym już na jej przybycie. Wyprzedała wszystkie zbyteczne sprzęty
domowe, a obecnie dzielnie pomagała państwu Allan w ich zajęciach, związanych z
przeprowadzką z Avonlea. Następnej niedzieli pan Allan miał wygłosić pożegnalne kazanie.
Stary porządek z łatwością ustępował miejsca nowemu, jak to Ania stwierdziła ze smutkiem
przyćmiewającym jej radosne oczekiwanie.
Zmiany nie są przyjemne, lecz są bardzo pożyteczne filozofował pan Harrison.
Dwa lata jednostajności to okres zupełnie wystarczający; gdyby się przeciągnął,
zapleśnielibyśmy z pewnością.
Pan Harrison palił fajeczkę na ganku. Jego żona z niezwykłą wyrozumiałością
pozwoliła mu palić w mieszkaniu, jeśli to będzie czynił przy otwartym oknie. Pan Harrison
wynagrodził jej to ustępstwo starając się przy pięknej pogodzie palić zawsze na dworze.
Dzięki temu panowała między nimi zupełna harmonia. Ania odwiedziła ich, żeby prosić panią
Harrison o kilka żółtych georginii z jej ogrodu. Wraz z Dianą udawały się tego wieczora do
Chatki Ech, by pomóc pannie Lawendzie w ostatnich przygotowaniach do ślubu, który miał
się odbyć nazajutrz. Panna Lawenda nie hodowała georginii, bo nie lubiła ich i nie licowałyby
z jej odosobnionym, utrzymanym w staroświeckim stylu ogródkiem. Z powodu osławionej
burzy wuja Andrewsa kwiaty były w tym roku rzadkością zarówno w Avonlea, jak i w
sąsiednich osadach. Dziewczęta uznały jednak, że starożytny żółty dzban, używany zwykle
do przechowywania orzechów, musi koniecznie, napełniony georginiami, rozjaśnić ciemny
kąt przedsionka.
Obliczyłem, że już za dwa tygodnie wyjedziesz, Aniu ciągnął pan Harrison.
O, będzie nam ciebie bardzo brak! Podobno pani Linde wprowadza się na Zielone Wzgórze.
Trudno było zaiste znalezć lepsze zastępstwo!
Niemożliwe byłoby doprawdy przenieść na papier całą głębię ironii pana Harrisona.
Pomimo przyjazni, wiążącej jego żonę z panią Małgorzatą, stosunki panujące między nimi
można było nazwać w najlepszym razie zbrojną neutralnością.
Tak, wyjeżdżam za dwa tygodnie rzekła Ania. Gdy podchodzę do tego
rozumowo, radość mnie ogarnia, gdy zaś uczuciowo, muszę się smucić.
Jestem przekonany, że w Redmondzie będziesz zbierała wszystkie zaszczyty,
jakich tam można dostąpić.
Będę dążyła do niektórych zwierzała się Ania. Ale nie dbam już o nie tak
bardzo, jak dwa lata temu. Z moich studiów uniwersyteckich pragnę przede wszystkim
wynieść jak największą umiejętność sztuki życia. Pragnę się nauczyć, jak rozumieć moich
bliznich i pomagać im.
Pan Harrison pokiwał głową.
O to właśnie chodzi. Taki powinien być cel uniwersytetu, nie zaś nadawanie
dyplomów całemu zastępowi magistrów i kandydatów tak nadzianych książkową mądrością,
że nie ma już w nich miejsca na nic innego. Masz zupełną słuszność! Tobie nawet uniwersytet
nie potrafi zaszkodzić.
Po herbacie dziewczęta udały się do Chatki Ech, zabierając cały plon kwiatów,
zdobyty dzięki rabunkowym wycieczkom do cudzych i własnych ogrodów. Niezwykły ruch
panował w kamiennym domku. Karolina Czwarta uwijała się z taką żywością, że jej
niebieskie kokardy zdawały się ukazywać jednocześnie wszędzie.
Dzięki Bogu, że panie przyszły! zawołała uszczęśliwiona. Tyle jest jeszcze
roboty! Lukier na torcie nie chce stanąć& Całe srebro trzeba czyścić& i duży kufer nie
zapakowany. A kuraki zamiast na rożnie siedzą jeszcze pod kurnikiem i pieją, p sze pani. Na
pannę Lawendę nie można dziś wcale liczyć. Byłam bardzo rada, gdy przed chwilą przyszedł
pan Irving i zabrał ją na przechadzkę do lasu. Konkury są bardzo na miejscu, p sze pani, ale
nie można wtedy gotować ani szorować, bo to na nic. Takie jest moje zdanie, p sze pani.
Ania i Diana zabrały się do pracy tak gorliwie, że o dziesiątej nawet Karolina była
zadowolona. Zaplótłszy włosy w niezliczoną ilość warkoczyków, zmęczona całodzienną
pracą, powędrowała do łóżka.
Jestem pewna, że nie usnę ani na minutę, p sze pani. Strach mnie ogarnia na myśl,
że w ostatniej chwili coś się nie uda. Zmietanka się nie ubije albo pan Irving dostanie jakiegoś
ataku i nie będzie mógł przyjechać.
Czyż pan Irving miewa jakieś ataki? zapytała Diana, której dołeczki zadrgały od
stłumionego śmiechu. Dla Diany Karolina była powodem nieustannej uciechy.
Wcale nie trzeba ich miewać odparła Karolina z godnością. Przychodzą ni
stąd, ni zowąd i nic na to nie poradzisz. Każdy może dostać ataku. Nie trzeba się tego uczyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]