[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojęcie, czym byliśmy?
O rany, pieczenie w gardle stawało się nie do zniesienia! Próbowałam nie myśleć o
tym, jak bardzo pragnę spłukać je krwią Belli, ale wiatr nawiewał jej zapach prosto w moją
twarz! Było za pózno, bym mogła się opanować - wyczułam zwierzynę, na którą polowałam, i
nic nie mogło tego zmienić.
- Chciał być wszędzie naraz - wyjaśnił rudowłosy. - Byle tylko Alice nie miała nic do
roboty. - Pokręcił głową, spoglądając na drobną, ciemnowłosą dziewczynę. - Alice nie
potrzebuje taryfy ulgowej.
Wampirzyca o imieniu Alice rzuciła Jasperowi gniewne spojrzenie.
- Nadopiekuńczy głupek - powiedziała dzwięcznym głosem.
Jasper odwzajemnił spojrzenie, uśmiechając się lekko, i na chwilę zapomniał o moim
istnieniu. A ja ledwie potrafiłam zwalczyć instynkt, który nakazywał mi skorzystać z jego
nieuwagi i rzucić się na dziewczynę. Zajęłoby to tylko chwilę i jej ciepła krew (słyszałam, jak
pulsuje) ugasiłaby żar w moim gardle. Była tak blisko...
Wampir z ciemnorudymi włosami dostrzegł moje napięcie i spojrzał na mnie
ostrzegawczo.
Wiedziałam, że jeśli rzucę się na Bellę, on mnie zabije, ale pieczenie w gardle także
oznaczało dla mnie śmierć. Bolało tak bardzo, że wydałam z siebie mimowolny okrzyk.
Jasper warknął na mnie. Z wszystkich sił starałam się nie drgnąć, ale zapach jej krwi
był jak wielka ręka, która poderwała mnie z ziemi. Do tej pory ani razu nie musiałam
powstrzymywać się przed zabiciem, jeśli zwietrzyłam ofiarę. Wbiłam palce w ziemię,
bezskutecznie szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Jasper przyjął pozycję do ataku, jednak
nawet świadomość, że za chwilę umrę, nie mogła powstrzymać mojego pragnienia. I nagle
tuż obok znalazł się Carlisle i położył dłoń na ramieniu Jaspera. Spojrzał na mnie dobrymi,
spokojnymi oczami.
- Zmieniłaś może zdanie? - zapytał. - Nie chcemy cię zabić, ale będziemy do tego
zmuszeni, jeśli nie wezmiesz się w garść.
- Jak wy to znosicie? - spytałam błagalnie. Czy Carlisle nie czuł tego żaru w gardle? -
Jej krew mnie woła. - Wpatrywałam się w dziewczynę, marząc o tym, by odległość między
nami nagle zniknęła. Palcami bezradnie grzebałam w kamienistej ziemi.
- Musisz to wytrzymać - poważnie odparł Carlisle. - Musisz nauczyć się kontrolować.
To możliwe, i to dla ciebie teraz jedyna droga do ocalenia życia.
Jeśli tolerowanie bliskości człowieka - jak robiły to żółtookie wampiry - stało się moją
jedyną nadzieją na ocalenie, to byłam skazana na śmierć. Nie potrafiłam znieść tego palącego
bólu. Zresztą i tak nie miałam wyjścia. Nie chciałam umierać, nie chciałam czuć bólu, ale po
co miałabym przeżyć? Wszyscy pozostali zginęli. Diego od dawna już nie żył. Diego... Jego
imię cisnęło mi się na usta, prawie wypowiedziałam je na głos. Ale zamiast tego złapałam się
tylko za głowę i próbowałam myśleć o czymś, co nie bolało. Nie o dziewczynie i o Diegu.
Ale kiepsko mi szło.
- Czy nie powinieneś mnie zabrać w jakieś bezpieczniejsze miejsce? - nerwowo
wyszeptała Bella, znów wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią. Miała skórę tak
cienką i miękką, że widziałam pulsującą na szyi krew.
- Musimy zaczekać - wyjaśnił wampir, do którego się przytulała. - Oni będą tu lada
chwila, przyjdą od północy.
Oni? Zerknęłam w kierunku północnym, ale widziałam tylko dym. Czyżby miał na
myśli Rileya i moją stwórczynię? Poczułam nagły przypływ paniki, a potem pojawiła się
iskierka nadziei. Przecież to niemożliwe, by ta dwójka mogła stawić czoło żółtookim, którzy
zabili wszystkich naszych, prawda? Nawet jeśli te wyjące wampiry zniknęły, to sam Jasper
wyglądał na zdolnego zabić ją i Rileya.
A może miał na myśli tajemniczych Volturich?
Wiatr znów przywiał ludzki zapach w moją stronę i już nie byłam w stanie myśleć o
niczym innym. Patrzyłam na dziewczynę, czując rosnące pragnienie. Odwzajemniła
spojrzenie, ale zaskoczył mnie wyraz jej twarzy. Mimo że odsłoniłam zęby i drżałam, ledwie
powstrzymując się przed skokiem, Bella w ogóle się mnie nie bała. Przeciwnie - wydawała
się zafascynowana, jakby chciała ze mną porozmawiać albo przynajmniej o coś zapytać.
A potem Carlisle i Jasper odsunęli się ode mnie i podeszli do pozostałych wampirów i
dziewczyny. Wszyscy patrzyli gdzieś w dal. Zrozumiałam, że ustawili się tak, bym oddzielała
ich od tych, którzy nadchodzili z tyłu. Przysunęłam się do płonącego stosu, nie zwracając
uwagi na bijący od niego żar. Może powinnam spróbować ucieczki? Czy są na tyle zajęci
czymś innym, że zdołam się wymknąć? Ale dokąd miałam pójść? Do Freda? %7łyć samotnie?
Odnalezć Rileya i zmusić go, by zapłacił za to, co zrobił Diegowi?
Gdy wahałam się, rozważając ostatnią możliwość, dogodny moment na ucieczkę
minął. Usłyszałam poruszenie gdzieś na północ od nas i zostałam uwięziona między
żółtookimi a tymi, którzy nadchodzili.
- Hm... - rozległ się trupi głos za moimi plecami.
Wystarczył jeden pomruk, a ja wiedziałam już, do kogo ten głos należy. Gdybym nie
zamarła jak słup soli z przerażenia, próbowałabym uciekać, gdzie pieprz rośnie. Wampiry w
ciemnych pelerynach.
Co oznaczało ich przybycie? Czy miała rozpocząć się nowa bitwa? Wiedziałam, że ci
w pelerynach życzyli mojej stwórczyni powodzenia w zniszczeniu żółtookich. Ale ona
najwidoczniej zawiodła. Czy to znaczyło, że ją zabiją? A może zamiast niej zabiją Carlisle'a,
Esme i pozostałych? Gdyby wybór należał do mnie, nie zastanawiałabym się ani chwili - ci,
którzy mnie pojmali, ocaleliby.
Nowo przybyli stanęli twarzą w twarz z żółtookim klanem. Nikt nie patrzył w moją
stronę, a ja ani drgnęłam. Była ich tylko czwórka, tak jak ostatnio. Ale to, że żółtookich było
siedmioro, nie dawało im żadnej przewagi. Tak samo jak Riley i moja stwórczym, żółtoocy
dobrze wiedzieli, że z tamtymi trzeba bardzo uważać. W tych wampirach było coś, czego
wzrok nie ogarniał, ale bez trudu dało się to wyczuć. Oni wymierzali kary i nigdy nie
przegrywali.
- Witaj, Jane - odezwał się jeden z żółtookich, ten który trzymał dziewczynę.
Znali się. Ale głos rudowłosego wampira nie był przyjazny; nie był też słaby i
służalczy jak Rileya ani przerażony jak mojej stwórczyni. Wampir mówił tonem zimnym,
grzecznym i w ogóle nie wyglądał na zaskoczonego. A więc ci w pelerynach to Volturi?
Drobna wampirzyca, która ich prowadziła - Jane - uważnie przyjrzała się siedmiorgu
żółtookich i dziewczynie, a potem w końcu spojrzała na mnie. Po raz pierwszy zobaczyłam
jej twarz. W ludzkich latach była młodsza ode mnie, w wampirzych - dużo starsza. Miała
oczy barwy ciemnoczerwonych jedwabistych róż. Wiedziałam, że jest za pózno, abym uciekła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]