[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całować.
Zanim zdążyła sprzeciwić się albo spróbować uciec,
Rob nachylił się i dotknął ustami jej warg. Były słodkie i
ciepłe. Miał ochotę całować mocniej, głębiej. Zrobił to.
Rebeka omal nie zaczęła płakać; już nie ze strachu
przed Robem, ale z obawy, czy nie przestanie jej cało-
wać.
Nie wiedziała, że jest gotowa na coś takiego. Bała się,
że może już nigdy nie będzie zdolna do intymnych prze-
żyć z mężczyzną.
Od tak dawna nie całowała żadnego mężczyzny; tak
bardzo dawno nie czuła na swoich wargach męskich ust,
63
S
R
nie obawiając się jednocześnie, że ją fizycznie zrani. Po-
czuła przypływ pożądania, a nie przerażenia.
To było wspaniałe! Potrafiła cieszyć się tym, co się
działo. Odważyła się unieść ręce i objąć Roberta za szy-
ję. Nie miała się czego bać. To był Rob. Nie Earl.
Robert delikatnie przysunął ją do ściany. Poczuła
chłód kafelków łazienki.
Zlękła się. Chciała poprosić Roberta, żeby się troszkę
odsunął i dał jej odrobinę miejsca. Ale on całował ją, tak
że nie mogła mówić. Opuściła dłonie na jego pierś, aby
go lekko odepchnąć; tymczasem Rob zrozumiał to ina-
czej i naparł na nią, przyciskając mocno do ściany, aż
trudno jej było oddychać.
Ogarnęła ją panika - Earl postępował podobnie. Rzucał
ją na ścianę, o mało nie gruchocząc kości, i przyduszał
dłonią, jednocześnie całując ją i napierając na nią. To
cud, że jeszcze żyła; a Earl zawsze groził, że ją zabije...
W panice Rebeka ugryzła z całej siły całujące ją usta i
naparła rękami na przygniatającą ją pierś.
Rob cofnął się, a ona wrzasnęła:
- Nie!!!
Poczuł smak własnej krwi; otarł usta dłonią. Nie ro-
zumiał, co się stało. Popatrzył na Rebekę, płakała, sku-
lona przy ścianie.
- Cholera! - zaklął, zły na siebie za własną głupotę.
Wyciągnął do niej ręce.
Skuliła się, zasłaniając głowę ręką. Robertowi ścisnęło
się serce.
- Rebeko - odezwał się spokojnym tonem. - Rebeko
64
S
R
- powtórzył łagodnie, zbliżywszy się odrobinę. Skuliła
się jeszcze bardziej. Ujął jej dłonie i opuścił delikatnie,
trzymając je w swoich rękach.
Szarpnęła nagle ręką i zadrapała go mocno w policzek
i szyję.
- Rebeko - powtórzył znowu, tym razem bardziej zde-
cydowanie. - To ja. Rob. - Objął ją i przycisnął do siebie,
tak aby nie mogła go uderzyć. - Nie mam zamiaru robić
ci krzywdy - powiedział. - Przysięgam, że nie próbuję cię
skrzywdzić. Uspokój się, dobrze? Nie skrzywdzę cię.
Obiecuję. - Trzymał ją mocno jedną ręką, a drugą zaczął
głaskać powoli po plecach.
Po długim, bardzo długim czasie wydało się, że za-
częła przyjmować to, co mówił, za prawdę. Przestała
próbować go atakować, przynajmniej na razie. Trzymał
ją delikatnie, aż wreszcie przestała drżeć.
- Nic ci nie jest? - spytał.
- Nic...
Poczuł ulgę, że wreszcie wymówiła normalne słowo,
zamiast wrzeszczeć z przerażenia albo łkać. Wstydziła
się tego, co się stało. Rob cofnął się trochę, popatrzył na
nią.
- Na pewno?
Skinęła głową, wciąż jednak nie mogąc spojrzeć mu w
oczy.
Zabrał powoli ręce i, na wszelki wypadek, zrobił krok
w tył.
- Czy powiesz mi, co się stało? - spytał.
Odwróciła się i sięgnęła po chusteczkę.
- Nic. Miałam atak paniki. Czasami... mi się to
65
S
R
zdarza. - Otarła łzy i wydmuchała nos. - Mam klau-
strofobię.
Rob popatrzył na odbicie jej twarzy w lustrze. Miała
zapuchnięte oczy i czerwoną twarz. Klaustrofobię? Nie
wierzył jej ani przez moment.
- Rebeko... - zaczął. Odwróciła się jednak i pobiegła.
- Już pózno! - zawołała przez ramię. - Muszę iść.
Znajdę drogę sama...
Rob dał za wygraną, rozumiejąc, że gdyby próbował
protestować, czułaby się tylko jeszcze gorzej. Da jej czas
na odzyskanie spokoju, przezwyciężenie wstydu.
Ale nie za długi czas. Dzień, może dwa. Jeśli potem
Rebeka nie skontaktuje się z nim, on przejmie ini-
cjatywę.
- To było przerażające, straszne!
Andrea widziała, w jakim stanie jest Rebeka, i starała
się ją uspokajać.
- Och, chyba aż takie okropne nie było... - powie-
działa.
- Możesz mi wierzyć. Byłam straszliwie przerażona. ..
Andrea chodziła za Rebeką po kwiaciarni.
- Czy wytłumaczyłaś mu, dlaczego wpadłaś w panikę?
- spytała. - Gdybyś to zrobiła, jestem pewna, że by cię
zrozumiał.
Rebeka stanęła jak wryta.
- Wytłumaczyć mu?! - sapnęła. - Przeprowadziłam się
do Royal dlatego, że nikt tutaj nie wie o mojej prze-
66
S
R
szłości. Jak możesz myśleć, że chciałabym komuś, a
zwłaszcza Robowi, opowiedzieć, że maltretował mnie
mąż; skoro podjęłam taki wysiłek, żeby od tego wszy-
stkiego uciec?
- To nie twoja wina, że maltretował cię mąż - powie-
działa spokojnie Andrea. - To Earl cię bił, więc był temu
winny.
- To była moja wina! Pozostawałam w tym małżeń-
stwie przez cztery długie lata. Byłam zbyt wielkim tchó-
rzem, żeby poprosić go o rozwód.
- Przecież go poprosiłaś - przypomniała stanowczo
Andrea.
Rebeka aż jęknęła i zakryła twarz dłońmi. Przypom-
niała jej się twarz Earla, kiedy zdobyła się w końcu na
odwagę i powiedziała mu, że chce rozwodu. Wściekłość
wykrzywiła jego oblicze, zmieniła je w ciemnoczerwoną
maskę. Omal nie zatłukł jej na śmierć.
- Tak - mruknęła. - Ale nigdy nie będę wiedzieć, czy
zdołałabym sfinalizować tę sprawę. Earl zamknął ją, gi-
nąc w wypadku samochodowym.
- A potem dokonałaś paru innych odważnych kroków.
Procesowałaś się z teściami, kiedy próbowali pozbawić
cię praw do majątku Earla.
- Adwokat robił to za mnie.
- Przeprowadziłaś się do nowego miasta, w którym
nie znałaś nikogo. Kupiłaś dom. Założyłaś własną firmę.
I...
- To wszystko zrobiłam dla siebie samej, a nie po to,
żeby sprzeciwić się Earlowi czy komukolwiek.
- I właśnie o to chodzi! - zgodziła się Andrea. -
67
S
R
O ciebie. Robisz to, co sama chcesz, nie dlatego, że
ktoś inny tego oczekuje.
- Rzeczywiście. Bardzo jestem mocna! - parsknęła
Rebeka. Andrea usiadła koło niej.
- Słuchaj, może tego nie widzisz, ale naprawdę dużo
w swoim życiu zmieniłaś. Nie jesteś już szarą myszką,
którą Earl traktował jak worek treningowy.
Rebeka pobladła.
- A byłam szarą myszką, prawda? Andrea oparła dłoń
na ramieniu przyjaciółki.
- Nie mam na myśli tego, że byłaś szarą myszką. -
Chodzi mi o to, żeby pokazać ci, jak się zmieniłaś. Jesteś
teraz bardziej niezależną osobą niż wtedy.
- Sądząc z tego, co zaszło wczorajszego wieczora,
muszę jeszcze wiele w sobie zmienić.
- Dojdziesz całkowicie do równowagi, mówię ci. Tyl-
ko najpierw musisz zaakceptować fakt, że nie wszyscy
mężczyzni są tacy jak Earl.
Rebeka opuściła głowę.
- O Jezu! - jęknęła. - Nigdy więcej nie pokażę się Ro-
bowi na oczy.
- A powinnaś. To będzie następny krok do wyzwo-
lenia się z resztek trudnej przeszłości - perorowała swo-
im spokojnym głosem Andrea.
- Aatwo ci mówić. To nie ty dostałaś szału z powodu
zwykłego pocałunku.
- Zwykłego? Pocałunki Roba Cole'a nie są zwykłe.
Rebece zrobiło się niedobrze.
- Nie wiedziałam, że ty i Rob... byliście ze sobą -
powiedziała.
68
S
R
Andrea machnęła ręką.
- Nie martw się. Nigdy nie łączyło nas z Robem nic
więcej poza przyjaznią. Ale wiesz, kobiety lubią plotko-
wać. Z tego, co słyszałam, Rob świetnie całuje. Ma też
inne zalety. - Roześmiała się, widząc, że Rebeka zrywa
się ze stołka, zaczerwieniona.
69
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •