[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmawiamy? Dyskurs ze ślepym o kolorach! Ja ci przedstawiam fakty, w najlepszej wierze, a ty zamiast się z
nimi liczyć i mądrze się do nich ustosunkować, zwłaszcza że to fakty niebłahe, znaczenie ich lekceważysz,
nieopatrznie pozbawiasz je treści, gorzej... Znacznie gorzej, bo ja mówię o faktach, a ty sama na ich tle
wymyślasz Bóg wie co... Więc posłuchaj... Jo zamknęli w piwnicy. Za żelaznymi drzwiami. Takimi, że
wyważyć ich nie sposób. Milicja umyła ręce i znikła. Wszyscy się ulotnili. Sergiusz stracił głowę i nie wie,
jakim cudem przyjść dziewczynie z pomocą. Tymczasem tamci muzyką zagłuszają jej krzyk... To są fakty,
niestety. Rozumiesz? Pogardzane przez ciebie fakty. A widzisz! Mowę ci odebrało?
- Daj mi się zastanowić - ucięła i spytała po chwili. - Skąd to wszystko wiesz?
- Był telefon.
- Ach, to ty na biednego Sergiusza tak krzyczałeś przez telefon, aż tutaj było słychać. Myślałam, że to z radia,
znów ci skonfiskowali reportaż i awanturujesz się z tego powodu. Tymczasem to Sergiusz ci zawinił. Nie
dosyć, że zechciał tam pojechać, to tyś go zrugał w podzięce.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
- A co mam mówić?...
- Nic. Nic... - rzekłem i chociaż chciałem zmilczeć, nie mogłem się powstrzymać. - Może to i lepiej, że nie
uświadamiasz sobie tego zupełnie.
Podniosła na mnie pytające spojrzenie.
- Czego znowu? - szepnęła.
- Niedługo możesz stracić córkę. Nie czujesz, jak minuty biegną? A może już ją straciłaś?
- Och, uciec! - zawołała i ukryła twarz w dłoniach. - Uciec z tego domu!
Nie rozumiałem, do czego by się ten jej okrzyk miał odnosić, jeśli do Jo, to był bez sensu, bo przecież Jo z
domu nie uciekła, wymknęła się, ale nie uciekła, a jeśli odnosił się do niej samej, do Heleny, to też był
pozbawiony sensu, bo dlaczego uciekać z domu, kiedy właśnie nasz dom to ostatnia oaza spokoju i
bezpieczeństwa na tym świecie groznym, zdradliwym i czyjahącym na naszą zagładę. Lecz tyle rozpaczy
było w tym okrzyku, jakby Helena wiedziała - o czym ja wiedziałem od dawna - że nie sposób uciec, bo nie
ma dokąd uciekać! Nasz dom znalazł się w stanie oblężenia, okrążony przez całe kontynenty wrogości.
%7ładna ucieczka się nie uda, tak jak nie można uciec z batyskafu zawieszonego w głębi mórz. I nie znalazłem
nic na pociechę. Tylko głaskałem Helenę po włosach.
- Dziękuj Bogu, że masz dom. Gdzie znajdziesz lepsze schronienie? Nie ma gwarancji, że nie zechcą wtargnąć
do naszego domu, niestety, nie ma żadnych gwarancji i jeśli mam być szczery, obawiam się, że prędzej czy
pózniej do tego dojdzie, o ile nie pozbędą się nas w inny sposób, ale na razie... na razie jest pod naszym
dachem rzeczywisty spokój.
- Powtórz to.
- Co mam powtórzyć?
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 118 z 142
- Niech jeszcze raz usłyszę. Więc dla ciebie to rzeczywisty spokój? To wszystko, co się tutaj dzieje? A dla mnie
- wiesz, co to jest? Dla mnie to rzeczywista makabra.
- Zgadzam się z tobą.
- Ty się ze mną zgadzasz?...
- Naturalnie. %7łycie w zagrożeniu... w nieustannym zagrożeniu... tak jak nam przypadło w udziale... to
okropieństwo... Masz rację. I musimy przygotować się na najgorsze... Ale dopóki żyjemy, musimy zrobić
wszystko, co w naszej mocy, aby nie pozwolić zlikwidować się tak łatwo... To ich ulubione słowo:
zlikwidować, takie słóweczko-cacuszko, wiesz o tym?
- Boże święty. Dlaczego mnie to spotkało?
- Nie trzeba rozpaczać. Nie trzeba. Jestem z tobą. Będę cię ochraniał i bronił. Nie puszczę cię samej na ulicę,
nie odstąpię na krok. W ogóle wprowadzimy nadzwyczajne środki ostrożności... Może będziemy zmuszeni
do pozostania w domu. To się jeszcze okaże. Zależnie od tego, co oni na naszą zgubę wymyślą. Ale i my
mamy głowy na karku. Idzie o to, aby przetrzymać zaledwie kilka dni. To nie potrwa długo... Bo wojna wisi
na włosku. W tej chwili toczą się rozpaczliwe tajne konferencje, z których nic już nie wyniknie, to ostatnie
podrygi przegranej dyplomacji... A na wszystkich wyrzutniach świata gotowe do odpalenia rakiety
międzykontynentalne... "Poseidon"... "Polaris"... "Minuteman"... "MIRV"... i krocie, krocie innych... czekają na
sygnał! I sygnał nadejdzie! Trzymają to w największej tajemnicy, aby uniknąć koszmarnej paniki. Ale sygnał
nadejdzie. Najdalej - za trzy, cztery dni... Mam o tym poufną wiadomość z dobrego zródła. Wiem to od
aniołów-centurionów. Przed nimi nic się nie ukryje, znają każdą najpilniej strzeżoną tajemnicę. Musiałem ci
to powiedzieć, abyś wiedziała, jaki nas czeka los... I jestem z ciebie dumny, że przyjęłaś to tak pięknie, z taką
godnością. Choć widzę, co się w tobie dzieje. Ale sądzę, że byliśmy razem szczęśliwi. I to musi starczyć za
całą pociechę. Tak, Heleno, to nasze dni ostatnie... Któż by pomyślał. Mój Boże.
Milczała ukrywszy twarz w dłoniach. Słyszałem, jak zegar u sąsiadów, o piętro niżej, wybija dzwięcznie w
nocnej ciszy godzinę jedenastą. Za dnia nigdy nie było go słychać. Krótki mu pozostał żywot - trzy, cztery dni
- bo przecie zginą i sprzęty. Helena ocknęła się i powiedziała z nagłą determinacją:
- Zadzwonię do twojej matki... Niech wsiada w pociąg i przyjeżdza natychmiast. Nie mogę sama brać
odpowiedzialności...
- Ani mi się waż! Co to za pomysły? Za dużo sobie pozwalasz! Nie wydawaj tu żadnych dyspozycji, bo to nie
twoja rzecz. Od wydawania dyspozycji jestem ja. I ja kieruję naszymi sprawami. Zwłaszcza w tak
krytycznych chwialch... Matka jest w bezpiecznym miejscu, nic jej w tym momencie nie grozi i nie pozwolę jej
narażać... Jasne? Chcesz ją wpędzić w sidła tych... tych drani? Nie wystarczy, że wpędziłaś Jo?!
- Puść, boli... - jęknęła ze łzami w oczach.
Schwyciłem ją za rękę akurat w chwili, gdy wstawała, aby pójść do telefonu, i musiałem rzeczywiście ścisnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]