[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chemicznymi?
- Jakbym słyszała moją matkę.
- Może dlatego boli panią głowa.
Keeley opuściła dłoń, którą przyciskała do skroni. Ma zdecydowanie zbyt bystre oko.
- Czuję się świetnie.
- Proszę się odwrócić.
- Słucham?
Brian zaszedł ją z tyłu i położył jej dłonie na karku. Szarpnęła zesztywniałymi
ramionami w niemym proteście.
- Proszę się rozluznić. Nie rzucam się na panią w napadzie namiętności, gdy lada
chwila może się zjawić ktoś z pani rodziny. Chciałbym przepracować przynajmniej jeden
dzień, zanim zostanę wylany.
Mówiąc do niej, jednocześnie ugniatał, szczypał, głaskał stwardniałe mięśnie.
Nienawidził patrzeć na czyjkolwiek ból.
- Proszę odetchnąć głęboko - polecił, gdy stała sztywna jak kij. - No, dalej,
mayerneen, niech pani nie będzie taka uparta. Proszę odetchnąć głęboko, niech pani to zrobi
dla mnie.
Keeley usłuchała go z ciekawości, starając się nie myśleć, jak cudowny jest dotyk jego
rąk.
- Jeszcze raz.
Głos Briana działał kojąco, usypiająco. Powieki jej zatrzepotały, zamknęła oczy.
Stwardniałe mięśnie rozluzniły się. Przerazliwe dudnienie w głowie ustało. Omal nie wpadła
w trans.
Wygięła się lekko pod jego dłońmi. Brian masował nadal kark dziewczyny,
profesjonalnie, z dużą wprawą wyobrażając sobie, że wsuwa ręce pod luzną białą bluzkę.
Pragnął przylgnąć wargami do jej szyi, tam gdzie uciskał mięśnie kciukiem, poznać smak jej
skóry.
Wiedział jednak, że to zakończyłoby wszystko, zanim jeszcze cokolwiek by się
zaczęło. Pragnienie kobiety jest czymś naturalnym, ale zbliżać się do niej, gdy wiąże się to z
takim ryzykiem, byłoby samobójstwem.
Opuścił więc ręce i odsunął się. Zachwiała się, ale natychmiast wzięła się w garść.
Gdy odwróciła się do niego, odniosła wrażenie, że unosi się w powietrzu.
- Dziękuję. Jest pan w tym bardzo dobry. Magiczne dłonie, pomyślała. Ten mężczyzna
potrafi sprawiać nimi cuda.
- Tak mi mówiono. - Uśmiechnął się do niej zarozumiale. - Wydaje mi się, że
potrzebuje pani częstego masażu dla rozluznienia. - Wyjął jej butelkę z dłoni. - Proszę iść
napić się trochę wody. Nie zaszkodziłoby się przebrać. Jest pani ubrana zbyt ciepło jak na taki
gorący dzień.
Przekrzywiła głowę, znowu zirytowana na tyle, by zmierzyć go przeciągłym, bacznym
spojrzeniem. Wiatr rozwiewał mu grzywę brązowych włosów ze złocistymi pasemkami.
Pięknie wykrojone usta miały lekko uniesione kąciki.
- Jeszcze jakieś polecenia?
- Nie, ale mała uwaga.
- Zamieniam się w słuch.
- Znowu jest pani zdenerwowana, ale i tak pani powiem. Pani usta są bardziej
pociągające nie umalowane, tak jak teraz, niż gdy je pani maluje, tak jak rano.
- Nie lubi pan szminki?
- Nie to, że w ogóle. Niektóre kobiety muszą się malować. Pani nie musi, szminka
tylko psuje efekt.
Zdumiona, trochę rozbawiona, pokręciła głową.
- Serdeczne dzięki za radę. - Ruszyła w stronę domu, aby, zgodnie z sugestią Briana,
przebrać się w coś lżejszego.
- Keeley.
Zatrzymała się, ale nie odwróciła, spojrzała jedynie przez ramię na Briana, który stał z
kciukami zaczepionymi o kieszenie starych dżinsów.
- Słucham?
- Nie, nic. Chciałem po prostu usłyszeć pani imię. Podoba mi się.
- Mnie też.
Tym razem on westchnął głęboko, patrząc, jak odchodzi - długie nogi w obcisłych
bryczesach i wysokich butach. Podniósł butelkę z jej napojem i pociągnął solidny łyk. Igrasz
z ogniem, Donnelly, ostrzegł sam siebie. Ponieważ był absolutnie pewny, że się sparzy, jeśli
zaryzykuje, najbezpieczniej było wycofać się w porę.
ROZDZIAA 3
Pięty do dołu, Lynn. Zwietnie. Ręce, Shelly. Willy, uważaj. - Keeley przyglądała się
badawczo postawie swoich popołudniowych uczniów.
Sześć koni, których dosiadało sześcioro dzieci, krążyło powoli po padoku. Dwa
miesiące temu trójka tych dzieci nie widziała nigdy konia z bliska, nie wspominając o tym, że
nigdy go nie dosiadła. Szkółka jezdziecka Royal Meadows zmieniła ten stan.
- Dobrze. Teraz kłusem. Głowy do góry - komenderowała z dłońmi wspartymi na
biodrach, przyglądając się, jak uczniowie wykonują jej polecenia ze zmiennym powodzeniem.
- Pięty do dołu. Kolana, Joey. Tak trzeba. Pamiętajcie, że stanowicie zespół. Wyglądacie
dobrze. O wiele lepiej.
Podeszła bliżej i poklepała po piętach jednego ze swoich dwóch chłopców.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]