[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czywiście powinien poszukać nowej asystentki - tym razem nieco starszej. Westchnął
zrezygnowany.
- Jeśli tego chcesz.
Gdy tak stała przed nim, tuląc do piersi dziecko, zaczął się zastanawiać, czy tak
działa instynkt i czy każda matka powinna za wszelką cenę próbować ochronić swoje
dziecko.
R
L
T
- W takim razie zapiszÄ™ wszystkie dane dotyczÄ…ce firmy na dysku i usunÄ™ je ze
swojego komputera. Potem przyślę ci dysk do hotelu. Możesz mi zostawić swój nowy
adres, na wypadek gdybyś zamierzał wcześniej wyjechać.
Skrzyżował ręce na piersi.
- Doskonale.
- Do widzenia, panie Zamos. - Podała mu rękę. - Mam nadzieję, że uda ci się zna-
lezć to, czego szukasz.
Patrząc na jej wyciągniętą dłoń, nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że sprawy
przybrały taki zły obrót. Wiedział, że za moment dotknie jej ostatni raz, a gdy w końcu to
zrobił, poczuł delikatne drżenie. Bez zastanowienia uniósł jej dłoń do ust i pocałował.
Ten pocałunek trwał zdecydowanie za długo, jakby Leo nie potrafił pogodzić się z myślą,
że za chwilę ją straci.
- %7łegnaj, Evelyn - powiedział wreszcie oschłym, lodowatym głosem.
Spoglądając jej w oczy, był pewien, że nigdy nie zapomni namiętnej nocy w Mel-
bourne.
Jednak zamiast się rozejść, oboje odwrócili głowy, gdy usłyszeli znajome głosy.
- Leo! Evelyn! Tu jesteście!
R
L
T
ROZDZIAA ÓSMY
Chrząkając nerwowo, Eve spróbowała wyswobodzić rękę z uścisku Leo, ponieważ
instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, że powinna uciec z hotelu, póki jeszcze ma
szansę. Jednak on tylko ścisnął jej dłoń jak w imadle.
- To twoja wina - szepnął jej do ucha, gdy Eric Culshaw zmierzał w ich stronę z
promiennym uśmiechem na twarzy. - Nie zapominaj o tym.
Po tych słowach wyprostował się i przywołał na twarz wymuszony uśmiech. Jed-
nak jego napięcie było wyczuwalne. Eve niemal słyszała warkot trybików w jego głowie,
gdy w pośpiechu próbował obmyślić plan strategiczny. Wiedziała też, że trudno będzie
im się wyplątać z tej niezręcznej sytuacji.
- Witaj, Ericu - powiedział Leo, wprawnie maskując zdenerwowanie. - Sądziłem,
że zabrałeś Maureen na spotkanie ze znajomymi.
Eric chrzÄ…knÄ…Å‚ zmieszany.
- Niestety, przeczytała kolejny artykuł w jakimś brukowcu i od razu rozbolała ją
głowa. - Pokręcił głową. - Dziennikarze tak łatwo się nie poddają. Nie wiem, na co jesz-
cze liczą. Przecież wyciągnęli już wszystkie brudy. - Westchnął ciężko, po czym spojrzał
na nich ze słabym uśmiechem. - Ale wasz widok mnie uspakaja. I w dodatku jest was
troje. Przedstawicie mi tego młodzieńca?
Jakby wyczuł, że o nim mowa, chłopiec spojrzał na starszego mężczyznę.
- To jest Sam - wydukała Eve. Bała się, że znów będzie musiała oszukiwać, a
chciała tego uniknąć. - Właśnie skończył osiemnaście miesięcy.
Culshaw uśmiechnął się przyjaznie do Sama i poczochrał jego czuprynę.
- Przystojny chłopak. Kiedy zamierzaliście nam o nim powiedzieć?
Eve zapragnęła zapaść się pod ziemię. Nie sądziła, że Eric uzna Sama za syna Leo.
Jednak gdy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że nie on jeden mógłby się po-
mylić. W końcu biologiczny ojciec chłopca też miał greckie korzenie. Ciemne włosy i
oczy małego bardzo przypominały te, którymi natura obdarzyła Leo.
- Właściwie... - zaczęła zdeterminowana, żeby wyjaśnić to nieporozumienie.
Urwała jednak w połowie zdania, ponieważ Leo spiorunował ją wzrokiem.
R
L
T
- Eve nie lubi za dużo o sobie opowiadać - powiedział Leo, uśmiechając się do Eri-
ca.
Nagle dołączyła do nich Maureen. Była blada i spięta, ale na widok dziecka ożywi-
ła się i już po chwili zachowywała się niczym najprawdziwsza babcia.
- Nie mówiliście, że macie taki skarb - skarciła ich Maureen, po czym wróciła do
zabawy w chowanego.
- Nie mamy ślubu, a ludzie różnie komentują takie...
- Bzdura - przerwał jej Eric, głaszcząc Sama po policzku. - W dzisiejszych czasach
nie trzeba się ze wszystkim spieszyć.
Leo zrobił minę zwycięzcy, gdy Maureen wyjęła chłopca z wózka, posadziła sobie
na kolanie i zaczęła go bujać. Malec zapiszczał zachwycony, a wtedy Eric przysunął so-
bie krzesło bliżej żony. Spojrzał na Evelyn i zapytał:
- Rozumiem, że to Sama miał na myśli Leo, gdy tłumaczył, że nie możesz dołączyć
do nas na wyspie z powodu ważnych spraw rodzinnych"?
Eve ciężko opadła na krzesło. Wbrew swojej woli była coraz ciaśniej oplatana pa-
jęczyną intryg.
- To moja wina, Ericu - odezwał się Leo ze spokojem. - Uznałem, że małe dziecko
może nam przeszkadzać w interesach.
- Sam potrafi być naprawdę absorbujący - dodała Eve. - Zwłaszcza gdy zmieni mu
się rozkład dnia. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak potrafi marudzić.
- Ten słodki brzdąc? - zdumiał się Eric, podrzucając na kolanie roześmiane dziec-
ko. - Nie chcę słuchać takich wymówek. Musicie jechać wszyscy. Wynajmiemy opie-
kunkÄ™ dla Sama i zorganizujemy mu najlepsze warunki, a wy trochÄ™ odpoczniecie. Co
wy na to?
Eve uśmiechnęła się słabo, ale tak naprawdę nie wiedziała, co zrobić. Perspektywa
była kusząca: kilka dni w tropikalnym raju, wylegiwanie się na plaży, pływanie w cie-
płym morzu, sączenie drinków z parasolkami. Jedyny problem polegał na tym, że musia-
łaby dzielić pokój z mężczyzną, o którym chciała jak najszybciej zapomnieć.
- Dziękujemy za zaproszenie, ale chodzi o to, że...
R
L
T
- Proszę. - Maureen oparła dłoń na ramieniu Eve. - Od wieków nie bawiłam się tak
dobrze jak podczas kolacji ostatniego wieczoru. Wiem, że proszę o wiele, ale to dla mnie
ważne.
- Pojedziemy wszyscy razem - obiecał Leo z poważną miną. - Prawda, Evelyn?
Nie pozostało jej nic innego jak skinąć głową.
Gdy Eve szła z gaworzącym Samem na rękach w kierunku odrzutowca, ujrzała
uśmiechniętego stewarda. Mężczyzna powitał ich na pokładzie, a ona skinęła głową w
odpowiedzi. Nie potrafiła się odprężyć, ponieważ praktycznie została zmuszona do tego
wyjazdu.
Weszła do samolotu z mieszaniną niechęci i znużenia. Wnętrze przypominało ele-
gancki salon. Nie było tam typowych rzędów siedzisk, ale kilka brązowych, skórzanych
foteli. Dalej widniały kolejne drzwi, które najpewniej prowadziły do kolejnych pomiesz-
czeń. We wnęce zauważyła spory stół z ustawionymi dookoła krzesłami.
Leo Zamos naprawdę miał wszystko. Wszystko prócz serca, dodała w duchu. Póz-
niej pomyślała, że może właśnie ta bezduszność pozwoliła mu osiągnąć tak spektakular-
ny sukces. Brał wszystko, czego chciał, nie oglądając się na innych. Uczucia i sumienie
tylko by mu w tym przeszkadzały.
Zirytowana, spojrzała na jeden z foteli, do którego przypięto fotelik dziecięcy.
Wtedy przeniosła wzrok na roześmianą twarz swojego dziecka, które w przeciwieństwie
do niej było zachwycone rozwojem wypadków. Sam nieustannie machał rękami i noga-
mi, wydając odgłosy mające przypominać warkot samolotu.
- Chyba komuś się tutaj podoba - stwierdził Leo usadowiony w jednym z foteli,
gdy steward zostawił ich samych.
- On ma na imię Sam - syknęła, ledwo panując nad narastającą w niej frustracją.
Ten człowiek wyzwalał w niej najgorsze emocje. Przez niego przez cały weekend
będzie musiała okłamywać przemiłych ludzi, którzy byli jej bardzo życzliwi.
Na szczęście atmosferę rozładowało nadejście stewarda, który przyniósł napoje i
poinformował, że za dwie minuty startują.
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]