[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podobnego.
- Może nie wyraziłaś tego w słowach, lecz jeśli nie
skorzystasz z zaproszenia mojego ojca, jak zamierzasz
utrzymać się w Radford i kontynuować studia?
Kip nie odpowiedziała, bo nie znała odpowiedzi.
Delaneyowie stanowili jej jedyną szansę, lecz nie chciała się
do tego przyznać.
- Przecież nie życzysz sobie, żebym u was zamieszkała -
mruknęła.
- Jest po temu wiele powodów, ale przemyślę sprawę -
rzekł, a widząc jej wrogość, nie dał jej okazji do
kontynuowania sprzeczki, tylko ruszył do wyjścia. - Przyjadę
po ciebie w piątek - powiedział na pożegnanie.
Kipling odprowadziła go wzrokiem. Wiedziała, że
powinna być mu wdzięczna, jednak czuła tylko urazę. Po raz
pierwszy w życiu musiała zdać się na kogoś, a tym kimś
okazał się Whit Delaney, co czyniło całą sytuację jeszcze
trudniejszą.
Gdy Whit po nią przyjechał, rozmawiała z nim
monosylabami, lecz były to bardzo uprzejme monosylaby. Za
każdym razem, gdy jej pomagał, wyrażała podziękowanie,
lecz przez cały czas była w napięciu, bo nienawidziła sytuacji,
w których potrzebowała pomocy. Kiedy dojechali do domu
przy alei Waszyngtona, zaproponował:
- Możemy skończyć z tymi wymuszonymi
podziękowaniami? Nie robię tego, żeby zyskać twoją
wdzięczność.
- A dlaczego?
- Pewnie z poczucia winy - odparł z trudem. - Zabrałem ci
coś, czego nie powinienem. Nie mogę tego zwrócić, więc to
chyba rodzaj rekompensaty.
Potrwało chwilę, nim dziewczyna zorientowała się, o
czym mówił. Myśl o utracie dziewictwa sprawiła, że dostała
rumieńców. Pamiętała, że nie próbowała wówczas zanadto się
bronić. Być może Whit cenił ten dar bardziej niż ona sama.
Miała świadomość, iż Delaney junior, autor szeroko znanych
bestsellerów, nie przywiązywał wagi do małomiasteczkowych
skandali, więc postępował tak a nie inaczej z potrzeby
sumienia.
- Nie musisz tego robić - zauważyła. - Nic mi nie jesteś
winien. Ja... ja... tego chciałam - wyznała szczerze.
- Naprawdę? - Whit spojrzał na nią uważnie, lecz
umknęła wzrokiem, bo czuła się dziwnie podekscytowana i
przerażona zarazem. - Nie, wcale nie chciałaś. - Sam udzielił
sobie odpowiedzi. - Czułaś się samotna, zakłopotana, a może
zwyczajnie ciekawa. Nie wiem. Ale z pewnością tego nie
chciałaś...
Podszedł do drzwi auta, otworzył je i pomógł dziewczynie
wysunąć na chodnik nogę w gipsie.
- Jak zamierzasz to zrobić? - spytał, gdy przygotowywała
się do opuszczenia samochodu.
- Mógłbyś podać mi kule?
- Tak. A co potem? - Spojrzał znacząco na schody, które
prowadziły do domu. - Umiesz się tym posługiwać? - Wskazał
metalowe urządzenie, które leżało na tylnym siedzeniu auta, a
miało służyć jako podpórka przy chodzeniu.
- Nie - przyznała.
- W porządku, więc dopiero od jutra zaczniesz ćwiczyć
niezależność. Dziś zrobimy to w łatwiejszy sposób.
Podszedł do bagażnika i wyciągnął wózek inwalidzki. Kip
jęknęła. Używała go. by przemieszczać się w szpitalu, lecz nie
sądziła, że wróci z nim do domu. Mężczyzna objął ją
ramieniem i ostrożnie posadził na wózku. Potem wcale nie
skierował się wprost do domu, lecz obszedł go dookoła, by
dotrzeć do tylnego wejścia, gdzie wiodła ścieżka prowadząca
przez ogród. Minęło ponad pięć minut, nim dotarli do drzwi.
Whit wprowadził wózek do kuchni, w której pani Nowak
piekła właśnie ciasto. Dziewczyna była zaskoczona troską
gospodyni. Spodziewała się raczej, iż potraktuje ją jak
darmozjada, a tymczasem spotkała się z jej strony ze
współczuciem z powodu wypadku. Alicja Nowak pozbyła się
z kuchni młodego Delaneya i sama zawiozła Kip do
przygotowanego dla niej pokoju. Pomieszczenie znajdowało
się na tyłach domu i miało bezpośrednie połączenie z kuchnią.
Prawdopodobnie stanowiło służbówkę, lecz gospodyni nigdy z
niej nie korzystała. Ceniła sobie niezależność, wiec miała
własne mieszkanie, choć większość czasu spędzała w domu
Delaneyów.
Pokój był jaśniejszy niż inne pomieszczenia. Miał ściany
wyłożone tapetą w niebiesko - różowe paseczki, żaluzje w
oknie i cały emanował świeżością, która dowodziła, że
niedawno go odnowiono.
- Chcieli go pomalować na różowo, ale powiedziałam, że
ty nie należysz do typów, które przepadałyby za różowościami
- oznajmiła gospodyni.
- To prawda - przyznała Kipling, z trudem przyjmując do
wiadomości, iż pokój odnowiono specjalnie dla niej. Nikt
nigdy, nawet jej ojciec podczas licznych przeprowadzek, nie
przygotował w ten sposób jej pokoju.
- Piękny - rzekła, widząc, że Alicja czeka na werdykt.
- Jest w porządku. - Starsza pani nie miała zwyczaju
używać superlatywów, lecz widać było, że ocena sprawiła jej
przyjemność. - Wszystko zrobił mój siostrzeniec. Aha, miałam
przeprosić cię w imieniu profesora za jego nieobecność.
Obiecał pomóc przy przygotowywaniu wieczoru kolęd w
parafii Zwiętego Józefa. Kip odetchnęła z ulgą, kiedy pani
Nowak wróciła do praktycznych informacji.
- Obok w korytarzu jest toaleta. Jeśli będziesz
potrzebowała pomocy, zawołaj.
- Dziękuję, ale z kulami jakoś sobie poradzę.
- Oto one - rzekła gospodyni na widok Whita Delaneya,
który pojawił się w drzwiach pokoju, niosąc kule i bagaż
Kipling.
- Jak sobie dajesz radę z Alicją? - zapytał, gdy pani
Nowak wyszła.
- Zwietnie. Nie będę jej wchodziła w drogę.
- Tego się nie obawiałem. Byłem po prostu ciekaw.
Wyglądacie, jakbyście miały sobie dużo do powiedzenia.
Mimo różnicy wieku. Ile masz lat?
- Dwadzieścia dwa. Parę dni temu byty moje urodziny.
- Kiedy? Nic nie mówiłaś.
- Nie obchodzę urodzin. Prawdę mówiąc, Bożego
Narodzenia też nie, więc jeśliby to nikomu nie przeszkadzało,
zostałabym w tym dniu w swoim pokoju.
- Ja nie mam nic przeciwko temu. Dla mnie Boże
Narodzenie mogłoby być raz na cztery lata jak igrzyska
olimpijskie. - Kip na moment odczuła ulgę, ale Whit
kontynuował: - Na nieszczęście nie odpowiadałoby to mojej
córce, która uważa Boże Narodzenie za najpiękniejszy dzień
w roku i z jakichś względów sądzi, że twoja obecność jeszcze
je uświetni. Podobnie myśli mój ojciec i byłoby mu przykro,
gdybyś nie usiadła z nim przy świątecznym stole. Ale
wszystko zależy od ciebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]