[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie musiały. Ale wtedy, przy tym brydżu, padały żartobliwe uwagi. Obaj profesjo-
naliści rozumieli się w pół słowa...
 Obaj...?
 No to mówię ci przecież, że prywatnie i towarzysko otaczali mnie prokuratorzy!
A już taka głupia nie byłam, żeby ich nie zrozumieć, bo ogólnie wiedziałam, w czym
rzecz. Potem się zresztą spytałam tego mojego w cztery oczy i kazał mi siedzieć cicho,
no i w rezultacie wydłubałam z niego prawdę. Właściwie teraz się dopiero upewniłam,
że to była prawda, bo Słodkiego Kocia na wyścigach widywałam już po wykonaniu wy-
roku na Ptaszyńskim.
Martusia myślała intensywnie, robiąc przy tym wrażenie nieco zdenerwowanej i po-
pijając piwo.
 No czekaj. No dobrze. Rozumiem. Powiesili go na niby i on sobie spokojnie został
przy życiu. Po co to było i komu?
 Dawne UB. Nie całe, część. I rozmaite inne takie swołocze, nie wiem dokładnie
jakie, tej grupy społecznej, można powiedzieć, bliżej nie znałam. To już prędzej Anita.
Otóż oni właśnie uczestniczyli w tym napadzie na transport forsy, w rozmaitych rabun-
kach też, Ptaszyńskiego mieli za pomagiera wszechstronnego...
 Taka złota rączka...?
 Coś w tym guście. Ale to miało szerszy zakres, bo pózniej dopadły mnie różne
dziwne zjawiska na tle przemytu. Jeden raz widziałam jedno zdjęcie, na którym znajdo-
21
wała się znajoma morda, ale wtedy właśnie jeszcze nie kojarzyłam i rozumiałam, że był
to Słodki Kocio z wyścigów. Występował jako prowokator, rozumiesz, ten co załatwia
sprawę i nigdy nie udaje się go złapać.
 Odwrotnie niż przedtem...?
 Otóż to. Inne czasy nastały. No i coś mi się widzi, że teraz się zrobił cholernie nie-
wygodny, możliwe, że forsa mu wyszła i poszedł na szantaż...
 I teraz przestań mi już snuć te historyczne wydarzenia, bo za dużo zaczynam się
domyślać  przerwała mi Martusia stanowczo.  Przypominam ci delikatnie, że pisze-
my serial kameralny i nasz trup też miał być kameralny. Motywy uczuciowe!
 Jakie znowu uczuciowe, sama twierdziłaś, że służbowe bardziej prawdopodobne!
 Wyrzucą mnie z pracy...
 To na pewno  zgodziłam się.  Szczególnie, że tu nam się pcha trup, leżący na
motywach politycznych...
 Zapierałaś się, że polityki nie dotkniesz!
 I nie dotknę. Nie znoszę pijawek. Ale musimy rozważyć motywy autentyczne, bo
może dadzą się przekształcić w uczuciowe albo co. A wydarzenia konkretne da się zu-
żyć, względnie nas jakoś natchną...
 Szmal z tego mieli?  upewniła się Martusia po króciutkim namyśle.
 Jak wąż ogon. Wyłącznie.
 No to z polityką możemy sobie dać spokój i na forsie się oprzeć. Czekaj, a ten dru-
gi?
Rozumiałam, że pyta o drugiego trupa, i westchnęłam z żalem.
 Drugiego nie znam, ale Anicie coś tam lata po głowie. Musimy zaczekać, niech do-
jedzie do domu. Może sobie przypomni więcej.
 No to opowiedz jeszcze raz tę część historyczną, ale już tak na spokojnie i ze
szczegółami...
Nic dziwnego, że w rezultacie o kurczaku udało nam się zapomnieć i upiekł się do-
skonale. Był cudownie piękny, trochę za długo siedział w piecu, ale pod przykryciem,
więc nie wysechł. Mimo strasznych przeżyć uczuciowych Martusia jakoś nie straciła
apetytu...
* * *
Dominik, aczkolwiek trudny charakterologicznie, to jednak był inteligentny. Na od-
pracowanie swojego przestępstwa i powrót do kontaktów bezpośrednich Martusia po-
święciła resztę dnia, aż wreszcie udało jej się osiągnąć rezultat wieczorem. A i to wyłącz-
nie dzięki temu, że jej ukochany amant uczuł potrzebę zwierzeń na kochającym i bez-
krytycznym łonie.
Przyleciała do mnie następnego dnia, wczesnym popołudniem.
22
 Połowa czasu została zmarnowana na korektę mojej rozwichrzonej osobowo-
ści  oznajmiła.  A druga połowa na jego straszne doznania wewnętrzne. Zniosłam
wszystko, bo po pierwsze osobowość mam odporną, po drugie jego straszne przeżycia
wewnętrzne dotyczyły naszego trupa, a po trzecie resztę czasu zużyliśmy racjonalnie.
Więc znów mnie kocha, chociaż z zastrzeżeniami, a ja, nic ci na to nie poradzę, dziko na
niego lecę. Chcę żyć z nim, a nie bez niego, mój organizm się przy tym upiera.
Pokiwałam głową dosyć smętnie i odeszłam od komputera. Do obgadania miałyśmy
dużo, z reguły Martusia bywała u mnie, bo to ja miałam całe oprzyrządowanie pisar-
skie, a nie wszystko udawało się uzgodnić przez telefon, teraz jednak wachlarz tematów
wyraznie się rozszerzył. Nie na plotki zazwyczaj przylatywała, tylko do konkretnej ro-
boty i szło nam niezle, bruzdził zaś właściwie wyłącznie Dominik. Wyglądało na to, że
tym razem nabruzdzi obficiej.
 Ciekawe, skąd wzięłaś resztę czasu po dwóch połowach, które z natury rzeczy po-
winny stanowić całość  rzekłam zgryzliwie.
 Szczęśliwi godzin nie liczą  odparła na to ni w pięć, ni w jedenaście.  Przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •