[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widzi, jest niemożliwe, a jednak prawdziwe. Zakrwawione zwłoki, które zostawił w zaspie, czołgały się
przez jego własne drzwi. Don Peters, kłusownik z Woodside, zmartwychwstał, aby się zemścić.
15
Peter stał z bronią gotową do strzału, ale nie potrafił pociągnąć za cyngiel. Patrzył na postać z nie-
dowierzaniem, stopniowo opuszczając karabin.
- Pomóż mi!
Ten rozpaczliwy krzyk przeraził go i ucieszył jednocześnie. Biała postać osunęła się przed nim.
Oddychała ciężko, chrapliwie, jak gdyby miała uszkodzone płuca. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na
Petera. Zakrwawiona twarz była przerażona.
- Pomóż mi, zamknij drzwi... Oni tam są!
Peter odetchnął z ulgą, kiedy w końcu dotarły do niego słowa rannego. Powoli zaczynał rozumieć.
Człowiek leżący przed nim nie był Donem Petersem. Był to kumpel zmarłego, Mick Bostock!
- Bostock! - zawołał. - Co tam się dzieje? Co ty tu robisz, do diabła?
- Zamknij drzwi - wycharczał przerażony kłusownik. - Mówię ci, że oni tam są.
- Oni? - Peter podszedł do drzwi, zatrzasnął je i zasunął zasuwkę. - Kim oni są?
- Mój Boże, sam chciałbym to wiedzieć. - Kłusownik był bliski załamania. - Ale oni zabiją nas obu, jeśli
nas dopadną!
Peter posadził Bostocka na kuchennym krześle i przy świetle latarki zaczął zdejmować z niego białe
prześcieradło. Kłusownik był ranny w głowę. Miał okropną ranę nad lewym uchem. Stracił sporo krwi, ale
chociaż wyglądało to okropnie, nie było niebezpieczne.
- Cóż, będziemy musieli to umyć - powiedział Peter, stawiając czajnik na kuchence. - Czy możesz po-
wiedzieć mi, co się stało?
- Don! Widziałeś go? - Bostock oparł się o poręcz krzesła, próbując usiąść prosto, ale opadł bezwładnie
z powrotem. - Na miłość boską, gdzie on jest?
Peter usiłował znalezć jakieś bandaże w podręcznej apteczce.
- Widziałem go. Obawiam się, że nie żyje. Miał strzaskaną czaszkę.
- Wiedziałem - głos Bostocka drżał. - Wiedziałem, że nie wydostanie się żywy z tego przeklętego lasu.
- Dobrze, ale powiedz mi w końcu, co się tu dzieje. - Peter wreszcie znalazł bandaż i czekał, aż woda się
zagotuje. - Ty i twój kumpel robiliście wszystko, żeby nas wystraszyć. Teraz wygląda na to, że wasze
wymyślone strachy istnieją naprawdę.
- Kłusowaliśmy z Donem. - Oczy Bostocka rozszerzyły się ze strachu, kiedy próbował powiedzieć
Peterowi, co się wydarzyło.
- Kłusowaliśmy na króliki, na nic więcej, nie tknęliśmy nawet jednego bażanta. Byliśmy na polu
Ruskina, kiedy ich zobaczyliśmy. Boże! Gdybyśmy zobaczyli ich wcześniej, mielibyśmy jakąś szansę. Ale ci
dranie byli ubrani tak samo jak my, całkiem na biało. Początkowo myśleliśmy, że ktoś jeszcze poluje na
króliki, ale kiedy ruszyli w naszym
kierunku, zrozumieliśmy, że to nie królikarze. Zawróciliśmy w kierunku lasu, próbując ich zgubić. Słysza-
łem ich wszędzie dookoła. Potem nagle dotarł do mnie przerazliwy krzyk Dona. Wiedziałem, że go zabili.
Wtedy ruszyli w moim kierunku. Biegłem prosto w stronę Hodre. Udałoby mi się, ale coś mnie uderzyło -
Bostock pokazał mu ranę. - Nie wiem, co to było, lecz cios był bardzo silny, przewróciłem się. Krew lała się
ze mnie jak z zarżniętego prosiaka. Nie wiem, dlaczego mnie zostawili. Kiedy odzyskałem przytomność, nie
było w pobliżu nikogo. Musiałem leżeć na śniegu całą noc. Wiedziałem, że nie uda mi się wrócić do
Woodside. Nie miałem innego wyjścia, musiałem przyjść tutaj. Rozumie mnie pan, prawda?
- Tak - skrzywił się Peter, obmywając ranę. - Ale skąd wiesz, że oni są tutaj?
- Widziałem ich. - Bostock zadrżał. - Boże miłosierny, widziałem ich! Musi mi pan wierzyć, panie Fogg.
Byli w pobliżu kamiennego kręgu, czterech albo pięciu. Ześlizgiwali się w stronę domku.
- Rozumiem - powiedział Peter, bandażując głowę rannego. Im szybciej obejrzy go lekarz, tym lepiej. -
Ale kim oni są?
- Mówiłem już panu, że nie wiem. Są ubrani tak samo jak my, więc są pewnie kłusownikami, ale ich
nie interesują króliki. Powtarzam panu, coś się dzieje tam na górze, w kamiennym kręgu.
Peter pomyślał, że to chyba jacyś szaleńcy, którzy chcą złożyć swoim bóstwom ludzką ofiarę.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli dostaniemy się na górę. Mam karabin i naboje. Może uda mi się ich
powstrzymać.
- Więc chodzmy! - Bostock złapał się za głowę. - Jestem ciekaw, co mnie uderzyło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]