[ Pobierz całość w formacie PDF ]

światła błyszczały długo w szparach pod drzwiami. Szampan robił swoje: nie dawał zasnąć.
Nazajutrz w jasnym, zimowym słońcu śnieg oślepiał jaskrawą białością. Dyli\ans nareszcie
zaprzę\ony czekał przed bramą, a cały rój białych gołębi w puszystych piórkach, o czerwonych
oczkach z czarną kropką pośrodku, dreptał powa\nie pod nogami sześciu koni, szukając po\ywienia
w dymiÄ…cym nawozie.
Woznica, opatulony baranim ko\uchem, siedział na kozle ćmiąc fajkę, a uszczęśliwieni podró\ni
pośpiesznie pakowali \ywność na dalszą podró\.
Czekano tylko na Baryłeczkę. Wreszcie ukazała się.
Trochę zmieszana i zawstydzona podeszła nieśmiało do towarzyszów podró\y, którzy zgodnym
ruchem odwrócili się od niej, jak gdyby jej wcale nie spostrzegli. Hrabia z godnością ujął mał\onkę
pod ramię, jakby chroniąc ją przed nieczystym dotknięciem.
Baryłeczka, zrazu zdumiona, zatrzymała się w miejscu. Przywołując na pomoc całą swą odwagę
zbli\yła się do pani fabrykantowej i przywitała ją pokornym:  Dzień dobry pani". W odpowiedzi
otrzymała lekcewa\ące kiwnięcie głową i spojrzenie obra\onej niewinności. Wszyscy zdawali się
19
być czymś zajęci i trzymali się od niej z daleka, jak gdyby niosła w swych sukniach zarazę. Wsiedli
pośpiesznie do dyli\ansu, ona zaś podeszła ostatnia i w milczeniu zajęła miejsce, na którym
siedziała podczas pierwszej części podró\y.
Ka\dy udawał, \e jej nie widzi i nie poznaje, a pani Loiseau, mierząc ją z daleka oburzonym
spojrzeniem, powiedziała do mę\a półgłosem:
 Na szczęście, nie siedzę obok niej!
Cię\ki wehikuł ruszył i podró\ rozpoczęła się na nowo.
Z początku panowało milczenie. Baryłeczka nie śmiałą podnieść oczu. Czuła się jednocześnie
oburzona i upokorzona tym, \e uległa ich namowom i pozwoliła, by ją splamiły pieszczoty Prusaka,
w którego objęcia rzucono ją z taką hipokryzją.
Niebawem jednak hrabina zwróciÅ‚a siÄ™ do pani Carré-Lamadon, przerywajÄ…c przykre milczenie:
 Czy pani zna paniÄ… d'Etrélles?
 Naturalnie, to jedna z moich przyjaciółek.
 Jaka\ to czarujÄ…ca kobieta!
 Zachwycająca! Niezwykła! Przy tym bardzo wykształcona i bardzo utalentowana. Prześlicznie
śpiewa i cudownie rysuje.
Fabrykant rozmawiał z hrabią i wśród brzęku szyb od czasu do czasu wyskakiwały słowa: Kupon...
płatność... premia... termin....
Loiseau zabrał ukradkiem z ober\y starą talię kart, lepiących się od tłuszczu brudnych stołów, na
których rozkładano je przez pięć lat, i zaczął grać z \oną w bezika. Zakonnice podniosły wiszące im
u pasa długie ró\ańce, jednocześnie prze\egnały się i wargi ich zaczęły poruszać się \ywo, coraz
szybciej, przyśpieszając tempo szeptu, jak gdyby odmawiały pacierze na wyścigi; od czasu do
czasu całowały medaliki, \egnały się ponownie i mamrotały dalej szybko i bez przerwy.
Cornudet siedział bez ruchu, zatopiony w myślach.
Po trzech godzinach podró\y Loiseau odło\ył karty i oświadczył, \e jest głodny.
Wtedy \ona jego sięgnęła po paczkę przewiązaną sznurkiem, z której wyjęła kawał zimnej
cielęciny. Pokrajała ją równiutko na cienkie plastry i oboje zabrali się do jedzenia.
 Mo\e i my zrobilibyśmy to samo  powiedziała hrabina. Wobec wyra\onej zgody rozpakowała
zapasy przygotowane dla obu par mał\eńskich. W podłu\nym naczyniu, którego pokrywę zdobił
zajączek z fajansu na znak, \e zawiera pasztet zajęczy, spoczywał smakowity przekładaniec, gdzie
białe plasterki słoniny były wciśnięte w brunatną masę siekanej dziczyzny, pomieszanej z innymi
rodzajami mięsiwa. Piękny sześcian sera szwajcarskiego, zawinięty w gazetę miał na sobie
odciśnięty druidem napis:  Wypadki"
Siostry zakonne wydobyły krą\ek kiełbasy pachnącej czosnkiem: zaś Cornudet zanurzywszy obie
ręce w obszerne kieszenie swego płaszcza, wyciągnął stamtąd cztery jaja na twardo i pajdę chleba.
Obrał jaja ze skorupek, rzucił je pod nogi w słomę i zabrał się do jedzenia, roniąc sobie na brodę
okruchy \ółtka, które wyglądały tam jak gwiazdeczki.
Baryłeczka w pośpiechu i zamieszaniu nie miała czasu o niczym pomyśleć, a teraz zrozpaczona i
dławiona gniewem, patrzała na tych ludzi spokojnie zajadających. W pierwszej chwili ogarnęła ją
wściekłość. Ju\ otworzyła usta, by ją wykrzyczeć wraz z potokiem obel\ywych słów, które same
cisnęły się jej na usta, lecz nie mogła wydobyć głosu ze ściśniętego gardła.
Nikt na nią nie patrzał, nikt o niej nie pomyślał. Czuła się przytłoczona pogardą tych uczciwych
łajdaków, którzy najpierw uczynili z niej ofiarę, a potem odrzucili precz jak brudną, nieu\yteczną
szmatę. Przypomniała sobie swój wielki kosz, pełen przysmaków, które tak łakomie po\arli; dwa
kurczaki zastygłe w galarecie, pasztet, piero\ki, gruszki, cztery butelki Bordeaux... Gniew jej nagle
prysnął, jak pęka zbyt napięta struna. Poczuła się bliska płaczu. Robiła wysiłki, aby się opanować,
walczyła ze łzami jak dziecko, ale płacz powoli wzbierał w niej, zawisnął na brzegach powiek, i oto
dwie wielkie łzy wymknęły jej się z oczu i wolno stoczyły się po policzkach. Za nimi popłynęły
inne, szybsze, niby krople wody ściekające po skale, i miarowo padały na krągłe wzniesienie jej
piersi. Siedziała wyprostowana, z oczami utkwionymi gdzieś w przestrzeń, blada i sztywna, daleka
20
od myśli, \e ktoś zauwa\y jej łzy.
Jednak hrabina dostrzegła je i dała znak mę\owi. Wzruszył ramionami, jak gdyby chciał
powiedzieć:
 Có\ ja na to poradzę. To nie moja wina.
Pani Loiseau zaśmiała się z triumfem i szepnęła:
 PÅ‚acze ze wstydu.
Zakonnice, zawinąwszy resztki kiełbasy w papier, zabrały się znów do pacierzy.
Cornudet,, trawiąc spo\yte jaja, wyciągnął swoje długie nogi pod przeciwległą ławkę, rozparł się na
siedzeniu, skrzy\ował ramiona, uśmiechnął się jak ktoś, kto wpadł na dowcipny pomysł, i zaczął
gwizdać Marsyliankę.
Twarze zasępiły się. Ten hymn ludowy z pewnością nie przypadł do gustu jego towarzyszom.
Ogarnęła ich nerwowa złość, niepokój; wyglądali jak psy, gotowe wyć na dzwięk katarynki.
Zauwa\ył to, lecz nie zbiło go to z tropu. Od czasu do czasu nucił słowa: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •