[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rollejo wydął usta.
- Ba! Jadła mają w bród, a my zdychamy z głodu.
- Sami sobie zdobywają pożywienie. Zapadło milczenie.
- Niedobrze tak wpatrywać się w rzekę - podjął Rollejo po chwili.
- Niedobrze - zwiesił głowę Quintarro. - Jakby się patrzyło na gościniec wiodący do
rodzinnego domu. Tylko, że po tym gościńcu jeno oczom wolno biec.
- Gościniec - Rollejo uśmiechnął się krzywo - ale u wylotu zastawa. Jak bramy w
naszych miastach. Dopóki nie otworzą, ani wejść, ani wyjść.
- Powiadają, że wody jakby zaczęło przybywać - zauważył Quintarro.
- Aże, kto tak powiada. Słyszałem, jak de Kadis wczoraj meldował admirałowi, że
nawet łódz szoruje po dnie stępką. Na wieki przyjdzie nam tu pozostać.
- Na wieki! - parsknął Quintarro. - Też ruszył konceptem. Tyle tylko, że pora roku
niesposobna. Jak przyjdzie czas, to i wody przybędzie, i aura stanie się znośniejsza.
- Nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje - mruknął Rollejo.
- Ponoć admirał zamierza tu wznieść fortalicję? - zapytał po chwili.
- Wszyscy o tym mówią. Pedro z Kapitanów słyszał rozmowę admirała z notarem.
To król przykazał, aby na nowych ziemiach zostawiać załogi.
- Ale dlaczego akurat w Betleem?- Admirał twierdzi, że to ląd stały, nie wyspa. Jakaś
nieznana część Azji. Zostanie siedem dziesiątków ludzi pod wodzą adelantado. I działa, i
amunicja, i zapasy. Wszystko, co potrzebne, aby przetrwać do przybycia następnej wyprawy.
- Siedem dziesiątków ludzi! Spokój wieczny racz dać ich duszom, Panie.
Quintarro poruszył się niespokojnie.
- Cóż tak z góry wszystkich grzebiesz?
- Pamiętasz Navidad? Tam też zostawił załogę. Cztery dziesiątki ludzi, fortalicja,
działa. Cóż znaleziono, gdy okręty przypłynęły po raz drugi z Kastylii? Kilka zgniłych
trupów. Reszta rozpłynęła się niczym mgła. I nikt się nigdy nie dowie, jak ponieśli śmierć. Z
Hispanioli zaś, jak by nie było, o dobrych kilkaset lig bliżej do chrześcijańskiego świata.
Quintarro przymusił się do uśmiechu.
- Dzięki za pomyślną wróżbę. Ja właśnie tu zostaję.
- Wyznaczyli cię? - zaniepokoił się szczerze Rollejo.
- Z własnej woli zostaję.
- To przecież - zakrztusił się Rollejo - jakbyś kładł głowę w paszczę samego diabła!
- A jednak pozostanę - rzekł Quintarro - do końca mego życia. Do końca życia moich
dzieci. Do końca życia moich wnuków, jeśli mi ich Bóg ześle. Na wieczny czas. Pytasz:
dlaczego? Nie pytałbyś, gdybyś wiedział coś o życiu kastylskiego chłopa. Znasz je? - zajrzał
Rollejowi w oczy.
- Po prawdzie tyle co nic. Od urodzenia żyłem w mieście. Takie to zresztą miasto.
Mała, nędzna mieścina. Huelwo. U ujścia rzeki Odiel. Tyle, że na prawie miejskim i należy
do świętej Hermandad.
- Zawsze miasto. Mieszczuchowi o ile lżej! Choćby i najnędzniejszemu. Cechy,
municipium, venticuatros. Wiesz przynajmniej, u kogo upomnieć się o swoje. A ze ranie,
widzisz zwykły kastylski chłop. W chacie czworo dzieci. Wszystko drobiazg. Były i starsze,
ale Bóg zabrał do swej chwały. %7łarłeś kiedy w życiu słomę? - oparł podbródek na wysoko
podciągniętych kolanach. - Niezbyt posilna strawa, możesz mi wierzyć na słowo.
Wychodziliśmy w pole jeszcze po ciemku, wracaliśmy o zmroku. Nawet nie stało czasu, by
wyprostować grzbiet choć: na chwilę. Spróbuj wyżyć ze skrawka kamienistej ziemi. Wiesz,
jak to jest, gdy dzieci nikną w oczach? Z dnia na dzień, bodaj czy nie z godziny na godzinę.
Dwoje starszych odnieśliśmy na. Zwięte Pole. Pleban za pokropek wydarł z gardzieli ostatnią
garść ziarna.
- Na jaką słabość pomarły? - zapytał bardzo cicho Rollejo.
- Na zwyczajną. Z głodu. Kastylski chłop karmi wszystkich, dla swoich nie pozostaje
mu już nic. Wójt, potem merin, correchidir, alguasil, dziesiątki innych. Wszyscy znają tylko
jedno słowo: daj . Gdzieś wysoko, tuż poniżej samego Pana Boga, suweren. A na co dzień
urzędnicy - i hufce zbrojnych. Od miasta stronią, bo tam trudniej grabić. Ale wieś? Któż się
za nią ujmie? Ludzie, konie, machiny wojenne. Ciągną na Maurów lub wracają spod Grenady.
Myślisz, że jak ją w końcu zdobyto, stało się lżej? Ani trochę. Suweren wadzi się z
suwerenem, święta Hermandad ćwiczy swych zaciężników, król zbiera wojska. A to przeciw
Francji, a to przeciw Italii, a to jeszcze przeciw komuś. Prostemu człowiekowi ani się w
głowie pomieścić może, kto na kogo i z jakiego powodu. Wie tylko, że żołdackie podeszwy
depczą jego pola, że machiny niszczą jego plony, że bydlęta zżerają ostatnie ziarno, którym
miał żywić siebie i swoich. Zostanie ci jaka koprowina, pleban bieży w te pędy. Dziesięcina
na święty kościół! I siedzisz nad pustą misą, do której nie ma co włożyć...
Urwał zmęczony. Na czole perliły mu się grube krople potu. Trwało ciężkie milczenie.
- Nie - Quiritarro podparł się rękoma o pień i wstał - nie chcę, żeby pozostała przy
życiu czwórka poszła w ślad za rodzeństwem. Przyziemny ze mnie człek i więcej
przywykłem patrzyć w to, co pod moimi nogami, niż w niebiosa. Tam nic, poza śmiercią, tu
zaś...
Ostro szarpnął kępkę trawy, wygrzebując spod niej mokre grudki ziemi.
- Zobacz, jaka pulchna - szepnął - miękka i czarna. Może inna niż nasza. Może rodzi
inaczej i co innego. Ale to, co rodzi, jest chlebem powszednim. Gdy armada powróci z
Kastylii, na pokładzie przypłyną moi. Z początku czworo rąk do pracy. To też niemało.
Potrafimy znieść więcej niż juczny muł. Wypruję wszystkie żyły z ciała, ale zmuszę tę
ziemię, aby nas wykarmiła do syta. Nie jesteśmy jeszcze starzy. Zaczniemy oddychać pełną
piersią. Ludzkie pijawki pozostaną w Kastylii. Któż miałby nas tu gnębić? Adelantado?
Prości ludzie się na niego nie skarżą. Dla nich ni dobry, ni zły. Nijaki. Mówią, że wadzi się z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]