[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otwartym sercem.
I nie dbał o tych, którzy nie chcieli go widzieć w swoich progach.
Maria szła wolno, gdy pod wieczór następnego dnia wymknęła się nad rzekę.
Wyjątkowo cieszyła się, że czeka ją długa droga. Potrzebowała czasu, by się
przygotować.
Wcale niełatwo było zapomnieć o strasznych godzinach spędzonych przy skalnej
ścianie. Plecy wciąż ją bolały w miejscach, w które uderzała woda i drobne gałązki
smagające skórę.
Dłonie także miała obolałe, chociaż maść jej własnego przepisu z fenkułu,
pietruszki, krwawnika, rojnika murowego i wzmacniającego żywokostu sprawiła, że rany
już się zamknęły. Nowa skóra pokryła miejsca po paskudnych pęcherzach.
Ale jakie znaczenie miały rany, skoro i tak te ręce ją ocaliły?
Nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób właściwie została uratowana.
Ole twierdził, że dokonał bohaterskiego czynu wyłącznie z pomocą Sunnivy. Ale
przecież potrzeba nadludzkiego wysiłku, żeby spuścić się w dół do rzeki, a potem wycią-
gnąć jeszcze ze sobą bezwładne ciało.
Trzeba będzie spytać go jeszcze raz, chyba że już wyjedzie z wioski. Ole nie
zawsze przejmował się zasadami grzeczności, ruszał w drogę bez słowa, nie uprzedzając
przyjaciół i znajomych.
Nieobliczalny jak morski wiatr.
Lecz można mu zaufać jak latarni morskiej podczas sztormu.
Maria szła teraz szybciej, słońce już zachodziło. Miała nadzieję, że gdy dojdzie do
zakola rzeki, ostatnie jego promienie przeświecać będą między drzewami. Lubiła się też
kąpać w półmroku, często przychodziła tu nocą, szukać spokoju, oczyścić ciało i duszę.
W wieczornej godzinie rzeka przybierała niebieskawy odcień, drzewa jakby
schylały się nad wodą, tuliły do siebie, budując wokół niej ścianę. Lubiła to, czuła się
osłonięta.
Ale trochę to było też straszne, tajemnicze, zwłaszcza gdy księżyc świecił
dostatecznie mocno, by odbijać się w wodzie. Nic dziwnego, że dorośli ludzie z całą
powagą twierdzili, że widzieli wodnika!
Powietrze wciąż było ciepłe, choć ustąpił już upał południa. Schodzenie poszło jej
lepiej, niż się spodziewała. Posuwała się ostrożnie, krok za krokiem, a ostatni odcinek
stromizny pokonała na czworakach.
Spuszczanie się w dół pionowej ściany odbywało się samo z siebie, doświadczone
dłonie i stopy wiedziały, gdzie da się znalezć punkt oparcia.
Od suchej skały biło dawne znajome ciepło.
Była już na dole.
Mój Boże, to ona!
Jak cudownie tutaj! Ale coś się zmieniło. Po obu stronach wody leżały połamane
gałązki, piasek w maleńkiej zatoczce ułożył się w nowy wzór. Miejscami pokrył go
zielonkawy szlam, naniesiony przez rzekę. Ale lśniąca woda płynęła leniwie, może tylko
na środku prąd był nieco silniejszy. Maria wyciągnęła ręce do góry, z rozkoszą poczuła
naprężające się mięśnie.
Piękniejsza, piękniejsza niż kiedykolwiek! Stoi przede mną pogańska bogini, to
Freyja" we własnej osobie!
Przy końcu głębi, tam gdzie wcześniej była tama ze zwalonych drzew, szlamu i
kamieni, nurt przebił nową drogę, dlatego woda w zatoce opadła blisko o pół metra.
Maria ucieszyła się z tego, prawdopodobnie dosięgnie dna nawet na środku głębi.
Czy będzie miała odwagę?
Ona... ona się rozbiera... Muszę do niej zawołać, powiedzieć, że czekam. Boże, jak
to ją przestraszy! Jakie uczucia ujrzę w tych pięknych oczach? Czy pozna mnie od razu,
czy od pierwszej chwili rozbłysną na mój widok? Czy też będzie mnie nienawidzić,
krzyczeć jak w tamten ostatni, zły dzień?
Och, ależ się spociła! Cieniutka koszula lepi się do pleców, a spódnica wydaje się
taka ciężka, jakby to była gruba, zimowa. Gdyby tylko mogła... Nie, bo jeśli ktoś
przyjdzie? Ale cudownie by było tak w pełni się oczyścić, oddać się wodzie, poczuć, że
nie jest już wrogiem.
Tak, zdejmie całe ubranie, wejdzie w nią naga, odkryta, tak żeby rzeka
zrozumiała, że już się nie boi.
Nie, nie mogę tu dłużej stać jak złodziej. Ale członki mnie nie słuchają, stopy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]