[ Pobierz całość w formacie PDF ]
został przekłuty włóczniami i padł.
Doktor w powrotnej drodze wspominał z ożywieniem to wszystko, gdy jednak znalezliśmy
się w domu, zmarkotniał. Swoim zwyczajem zaczął krążyć po izbie. Próbowałem go kilka razy
wciągnąć w rozmowę. Początkowo coś tam burknął niechętnie, pózniej zaś w ogóle się nie
odzywał. Dałem wreszcie spokój i zająłem się nowymi aktorami, których sporo dokupiliśmy w
Solo do naszego wajangu.
Niespodziewanie tuan przybliżył się do mnie i usiadł naprzeciw.
- Słuchaj no, Nong_nong - przemówił powoli - dlaczego wy, Jawajczycy, jesteście tak
bardzo głupi?
%7łachnąłem się w pierwszej chwili, bo w tym pytaniu kryła się ciężka obraza. Co się z nim
stało? Pracowaliśmy razem już trzeci rok, ale jeszcze się nie zdarzyło, aby na nasz naród
powiedział choć jedno złe słowo. Przyjrzałem mu się badawczo. Co tam przez niego
przemawia? Demon Głupoty? Ależ skąd by - to zupełnie niepodobne do mojego doktora! Więc
Demon Złości? Też nie, zmarszczki na czole ułożyły się zupełnie inaczej. Może Demon
Goryczy?... Wykluczone. Kąciki ust były zwarte jak dawniej, lecz nie było w nich jeszcze tego
bólu, który znałem tak dobrze z czasów Kagoku. Zatem Demon Rozpaczy?...
Odrzuciłem i jego, przewertowałem w myśli kilka innych nieprzyjemnych typów z tego
świata podłości, ale żaden z nich nie pasował.
Targnęła mną irytacja.
- Nie zrozumiałem pytania... - odparłem powoli, starając się zyskać na czasie.
Doktor poprawił się nerwowo w fotelu.
- Wszyscy was grabią - przemówił w zdenerwowaniu - a wy żyjecie w nędzy i patrzycie na
to cierpliwie. Właśnie tego nie mogę zrozumieć.
Rozbłysły mi oczy. Nareszcie schwyciłem, co mi było potrzebne! Przemawiał przez niego
bunt. Rzeczywiście te uroczystości w Solo musiały bardzo drogo kosztować. Ileż to byłoby
pożytku, gdyby te pieniądze rozdać ubogim!
Poczułem się trochę nieswojo. Bunt udziela się szybko, więc i mną trochę zatargał.
- Panie - przemówiłem uroczyście, usiłując się przed nim bronić - tak musi być. Gdyby nie
te zwyczaje, moglibyśmy zapomnieć, że jesteśmy wielkim narodem. Tymczasem są one na
pewno potrzebne.
To go trochę uspokoiło. Argument istotnie był dobry, a on prawdopodobnie o nim nie
wiedział. Zastanawiał się przez pewien czas, twarz jego stała się bardziej pogodna. Powstał i
zbliżył się powoli do okna. Stanąłem obok. Widok był nader przyjemny. Nasz tytoń rósł
pięknie. Phytophtora, jak dotychczas, nie miała do niego dostępu.
Przypomniały mi się słowa dyrektora Treuba i podziałały na mnie jak iskra. Co się z tym
wszystkim stanie, gdy on odjedzie? Zaniepokoiłem się. Były przecież jeszcze ważniejsze
sprawy niż tytoń...
Spojrzałem na niego spod oka. Stał zamyślony, nie ulegało wątpliwości, że ciągle kręci się
koło niego Demon Goryczy. Trzeba było działać natychmiast i wykorzystać do końca
chwilową zmianę nastroju.
- Panie - odezwałem się grzecznie - zaniedbaliśmy ostatnio naszą najważniejszą robotę.
Odwrócił się powoli. Wydawał się mocno zdziwiony.
- Jaką robotę? - zapytał nie zrozumiawszy, o co mi chodzi. - Przecież tytoń rośnie, badania
prowadzimy normalnie.
Uśmiechnąłem się w duchu. Szczęśliwie udało mi się odwrócić jego uwagę od rzeczy
smutnych. Tak, tak, znałem go przecież na wskroś. Umiejętnie użyte słowo jest często
silniejsze niż najostrzejsza broń. Skorzystałem z zaskoczenia i zastosowałem zaraz inną
taktykę.
- Tytoń tytoniem - przemówiłem z werwą - z nim jakoś będzie. Jego atakuje tylko dziewięć
Demonów Zniszczenia. A co z resztą? Co z tymi, które ściągnęliśmy z całej Jawy do naszej
wspaniałej kolekcji? Wiele z nich - zakończyłem z wyrzutem - nie ma nawet dotychczas
nazwy!
Czoło tuana pokryło się gęsto zmarszczkami.
- Na to jest czas - mruknął niechętnie. - Z pewnością nie mamy wszystkich...
Wahał się - to było już wiele. Należało uderzyć silniej. Ha, spróbujemy wykorzystać bunt,
który czaił się w nim przed chwilą!
- Gdybyśmy szukali do końca życia, nie wyśledzilibyśmy wszystkich - przemówiłem z
głęboką powagą. - Demony boją się nas, więc coraz głębiej kryją się w puszczy. Toteż nie
można odwlekać sprawy. Trzeba opisać tymczasem te, które trzymamy w niewoli. Gdy je
poznają inni, łatwiej będzie można prowadzić walkę. Jeśli tuan tego nie zrobi, to kto?
Pytanie było bardzo bojowe. Zmarszczki na czole doktora opadły na moment, ale zaraz
wróciły.
- Hm... - mruknął znacznie pogodniej - dużo w tym racji. Tylko te nazwy...
Zrobiło mi się gorąco. Czułem, że w połowie wygrałem sprawę. Z nazwami rzeczywiście
był kłopot, musiały być bowiem bardzo wymyślne i naukowe, a mój tuan już się przemęczył
łaciną. Klął nieraz, gdy nadawał je paprotnikom, a w tym przypadku szło nie tylko o nowe
gatunki, ale i o całe rodzaje. Myślałem o tym od dawna, toteż miałem gotową receptę.
Postanowiłem teraz upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Grzyby zostaną oznaczone, a
przy okazji utrącę raz na zawsze ohydnego Demona Goryczy.
- Panie - rzekłem uśmiechając się dobrodusznie - nazwy mamy gotowe. Trzeba tylko
wyciągnąć po nie rękę.
Doktor z powątpiewaniem wywinął wargi. Nie speszyłem się wcale. Podszedłem do szafy,
wyjąłem Pana Tadeusza i rzuciłem okiem na przypadkowo otworzoną stronicę.
- Oto jest pierwsza - pokiwałem wesoło głową na widok imienia, które spostrzegłem
pośrodku. - Telimena!...
Doktor poruszył powiekami, jakby spadło na niego olśnienie. Policzki mu poczerwieniały,
szczęki zaczęły drgać podejrzanie.
- Brzmi to świetnie - dodałem z pośpiechem, aby przełamać ostatecznie wszelkie możliwe
opory. - Zupełnie jak po łacinie. A pani Telimena jest przy tym zupełnie miłą kobietą. Warto
takie imię uwiecznić...
Przemawiałem miękko, życzliwie i to czyniło na tuanie coraz większe wrażenie.
- Albo na przykład taki pan Gerwazy - był to jeden z bohaterów Pana Tadeusza , który mi
się bardzo podobał. - Dlaczego i on nie może pozostać u nas na Jawie?
Doktor nie odzywał się.
Uczułem naraz niepokój. Najwidoczniej coś mu nie odpowiadało w moim projekcie.
- Rzeczywiście dobry pomysł - rzekł po chwili - ale ma jedną wadę. Grzyby to przecież
Demony Zniszczenia. Nie wypada więc nadawać im nazw tych postaci, które w oczach mojego
narodu uchodzą za sympatyczne.
O mało się nie roześmiałem.
Martwił się o taką drobnostkę! Przecież ja też bardzo lubiłem tych ludzi, a mimo to nie
miałem żadnych skrupułów.
- Panie - odparowałem natychmiast te zastrzeżenia - nic nie szkodzi. Złym duchom
należy nadawać dobre nazwy, aby je w ten sposób odmienić.
Przekonałem go ostatecznie, rozumiał bowiem tak samo dobrze, jak my, że z demonami
walczy się nie tylko chemikaliami, ale także podstępem. Z podniecenia rozbłysły mu oczy.
- Zwietnie! - wykrzyknął. - Polskie nazwy dla jawajskich Demonów Zniszczenia!
- Panie - wtrąciłem z szacunkiem - to nie tylko nazwy. To spory okres historii pańskiego
narodu. Gdy opuszczą Jawę nasi starsi bracia, Holendrzy, pracę przejmą nasi uczeni. A wtedy...
- głos mój rozbrzmiał entuzjastycznie, bo w walce z Demonami Zniszczenia człowiek unosi
się łatwo - a wtedy odkryją oni prawdę. Zrozumieją, co się kryje pod tymi nazwami!
Doktor spoglądał na mnie jak urzeczony. Obserwowałem go czujnie. Kąciki ust rozluzniły
się, a więc niebezpieczeństwo minęło. Odetchnąłem z ulgą. Czar, rzucony przez tych dwóch
Polaków, którzy nam niedawno złożyli wizytę, pryskał, przyszłość zaczęła się zapowiadać
pomyślnie.
Chciałem właśnie otworzyć usta, aby powiedzieć coś wesołego, gdy tuan niespodziewanie
wybuchnął śmiechem.
- Kapitalne! Sydow chyba się wścieknie! Ależ będzie uciecha!...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]