[ Pobierz całość w formacie PDF ]

inny.
Glyn ocenia swoje położenie. Rozmowa jak na razie do niczego nie prowadzi. Trudno się poro-
zumieć. Facet najwyrazniej stosuje obstrukcję. Dlaczego? Co mu chodzi po głowie? Czy coś ukrywa?
Jeśli tak, to trzeba przyznać, że jest bystrzak i sprawnie ląduje na cztery łapy. Jeszcze pół godziny temu
nie miał pojęcia, o co go będę pytał. Nieważne... Nie ma sensu trwonić dalej czasu.
Uśmiecha się, otwarcie, jowialnie.
 Szanuję twój punkt widzenia. Ale zgodzisz się chyba, że mam prawo być po tym wszystkim
trochę zdetonowany.
Owszem, Oliver się zgadza. W każdym razie, w tej chwili tak. To rzeczywiście musiało być bo-
lesne odkrycie. Zdobywa się na nikły, pojednawczy uśmiech.
Glyn wypija duszkiem resztę piwa.
 Cóż, cieszę się ze spotkania po latach. Szkoda, że w takich okolicznościach.
R
L
T
Oliver mamrocze jakąś podobną uprzejmość. Wstają i kierują się w stronę wyjścia. Za drzwiami
Glyn zatrzymuje się.
 Ta para ludzi, która pojechała z wami na wycieczkę, Mary Packard, jeśli dobrze pamiętam, i
jej towarzysz, to twoi dobrzy znajomi?
Oliver kręci przecząco głową. Ma ochotę czmychnąć i zamknąć się w biurze na cztery spusty.
 Ten facet to podobno jakiś plastyk?
 Ceramik  ujawnia Oliver zrezygnowanym głosem.  Mieszkał wtedy w Winchombe.
Och, sypnął, sromotna zdrada... Ale cóż łączy go z Mary Packard? Dałby wszystko, byle to się
już skończyło.
 Muszę pędzić  rzucił krótko.  Klientela czeka. Miło cię było zobaczyć.
R
L
T
Polly
Kath! Nie mogę uwierzyć, że to wszystko z powodu Kath.
To znaczy, to była taka fantastyczna, taka miła osoba. Uwielbiałam ją. Dobrze, dobrze, jestem
trochę uprzedzona, ale taka dla mnie była i już. Och tak, wiem, dla mamy była jak kula u nogi. Ona i
mama... Cóż, stare dzieje. Choć zdaje się, że stare, ale jare. Ale, wiesz, to mama taka była. Zawsze su-
rowo traktowała Kath, miała do niej wyjątkowo pryncypialne podejście, nie wiem czemu, ciągle ją
strofowała, ganiła albo jej dogadywała, a Kath była sobą i tyle. Właśnie, tu jest pies pogrzebany, Kath
była sobą bez względu na to, jak patrzyli na nią inni i co sobie o niej ludzie pomyśleli, a nie zawsze
myśleli życzliwie, choć, między Bogiem a prawdą, to wcale nie był ich interes, niech każdy pilnuje
swego nosa. Kath żyła pełnią życia i pytam, co w tym złego?
Och, była bardzo atrakcyjną kobietą. Te usta. Te oczy. Sposób, w jaki się poruszała, siadała,
nawet stała  człowiek nie mógł oderwać od niej oczu. Wcale nie była osobą próżną, nigdy nie dbała
o superciuchy albo modne uczesanie  cóż, z drugiej strony, nie musiała, ale chodzi o to, że nie zda-
wała sobie sprawy, że nie musi. Po prostu nie dbała o takie rzeczy. Rzecz jasna, dziewczyna może so-
bie na to pozwolić tylko wtedy, jeśli tak przyciąga uwagę, więc, moim zdaniem, właściwie w pewnym
sensie wiedziała, trochę tak podświadomie  no, zamyka się błędne koło.
Ale też nie była pewna siebie, wcale a wcale. Bardziej raczej... no, po prostu coś w sobie miała.
Ciągle w ruchu, gdzieś jechała, gdzieś szła, z kimś musiała się spotkać, coś zobaczyć, jedna chwila,
bach! i już jest w samochodzie. Nie umiała usiedzieć długo w jednym miejscu. Zupełnie jakby nie
miała odwagi na chwilę stanąć, bo jakby się zatrzymała, to coś by ją dopadło, cha, cha. Tak czy owak,
pewność siebie to cecha do niej nie przystająca  absolutnie. Ale musiała wiedzieć, jaki wywołuje
efekt, jakie robi wrażenie. W końcu mężczyzni... Hm... właściwie było tak, że wywoływanie wrażenia
nie robiło wrażenia na niej samej, ani zresztą nic, co miałoby wzmocnić jej własne ego. Ech... w ogóle,
jeśli pomyśleć głębiej, to wydawało się, że ona nie ma własnego ego. Zupełnie nie myślała o sobie,
choć, ee... co prawda, generalnie robiła to, co się jej podobało. Hm... to jednak bardziej skomplikowa-
ne, niż można by sądzić.
Pamiętam, jak rzucił mnie mój pierwszy chłopak, chodziłam już do college'u... %7łe co? Och,
oczywiście, kreatura jakich mało. Hej, chwila moment, nie podpuszczasz mnie, gadzie!? No, to dobrze.
Mniejsza o niego, chodzi o to, że wypłakałam się wtedy w rękaw Kath, nie mamy. Kath powiedziała:
 Och, tacy oni są". I jakoś tak wzruszyła ramionami, z tym swoim czarownym, dziwnym uśmiechem.
Pamiętam, że powiedziałam wówczas, chlipiąc:  Założę się, że ciebie nigdy nie rzucił żaden chłopak".
Pomyślała dłuższą chwilę i odpowiedziała:  Niby nie, ale to na jedno wychodzi". Do dziś brzmią mi w
uszach te słowa. Nie wiedziałam wtedy, co ma na myśli. Zresztą dzisiaj też nie wiem. %7łe niby kobieta
też może rzucić faceta? No, to oczywiste. Ma prawo. To znaczy, nie przytaczam tu jakiejś ogólnej teo-
R
L
T
rii, mówię o Kath, jasne? A potem zabrała mnie na zakupy i kupiłyśmy wtedy te durnowatą sukienkę,
której sama nie kupiłabym nigdy w życiu, i poszłyśmy na super-lunch do włoskiej knajpy. Taka była
Kath  jeśli życie cię kopie, odwróć się do niego plecami, ucieknij, wyjdz, wyjedz, zadzwoń do przy-
jaciółki...
Och, tak... taka postawa wywoływała u mojej mamy wściekłą mine. Widzisz, bo to absolutnie
nie w stylu mamy. Moja mama i Kath, to jak żółw i zając; cha, cha... przy czym żółw zawsze był gó-
rą... Chwila, hm, niech to będzie jeszcze materiał do przemyśleń. Nie chodzi o to, że startowały w ja-
kimś wyścigu, choćby zwykłej w wypadku sióstr rywalizacji. E tam... nawet nie przypominały sióstr.
Ale było między nimi jakieś niesamowite napięcie, łączyło je coś tajemniczego, jakaś pępowina, nie,
nie, to złe porównanie, ale wiesz, o co mi chodzi. Pewnie tak jest w rodzeństwie, skąd mam to, do li-
cha, wiedzieć, jestem jedynaczką.
Pamiętam, że jak byłam mała, wszędzie, gdzie się zjawiała Kath, było wesoło, zawsze, gdy do
nas przychodziła, oczywiście bez zapowiedzi. Przynosiła mi śmieszne upominki, których nie zapomnę
do końca życia  papierowe kwiaty, które rozwijały się w wodzie, latawiec w kształcie jakiegoś smo-
czyska albo ryżego kotka, na widok którego mama podskoczyła pod sufit. Kath umiała wymyślać za-
bawy, które zajmowały nas przez pół dnia, opowiadała mi bajki, czytała kolorowe książeczki, czesała
mnie i robiła mi odlotowe fryzury na głowie, malowała mi buzię długo przed tym, zanim ta zwariowa-
na moda pojawiła się wśród dzieci. Kiedy Kath stawała w drzwiach, czułam się tak, jakby była już
Gwiazdka albo czyjeś urodziny.
To niebywałe, że nie miała dzieci. Z Glynem. Tak na marginesie, to trudno mi sobie wyobrazić
Glyna otoczonego gromadką latorośli. Nie wiem, czy w ogóle chciałby mieć dzieci. Kath nigdy o tym
nie mówiła. Czasem myślą, że... ech, nie mówiła, to nie mówiła.
Możesz sobie wyobrazić, że ktoś nie chce mieć dzieci? Możesz? Och, ty możesz, prawda? Ro-
zumiem.
Wracając do Kath, najbardziej wyróżniało ją spośród innych to, że nie pracowała. To znaczy,
nie pracowała tak normalnie. Wiesz, o co chodzi. Większości ludzi, właściwie chyba wszystkim, praca
wypełnia życie, w pewnym sensie człowiek i praca to jedno. To, co człowiek codziennie robi, decyduje
o całej reszcie. Ile pieniędzy zarobi i jak będzie mu się dzięki temu żyło. I właściwie ani to cię specjal-
nie ziębi, ani grzeje. Osobiście, jeśli chodzi o pracę, uważam, że mogę mówić o szczęściu. Lubię swoją
pracę. Płacą mi za robienie czegoś, co lubię i chętnie robię, płacą wcale niezle. Jakąś dodatkową siłę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •