[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uchylone.
Płaski dach pokrywała gruba warstwa śniegu, ale wokół pawiloniku śnieg był
udeptany. W kierunku przekrzywionej anteny prowadziła ście\ka, a na końcu tej
ście\ki nieruchomo siedział na le\aku opatulony Hincus. Lewą ręką przytrzymywał na
kolanie butelkę, a prawą schował za pazuchą  było zimno. Twarzy Hincusa prawie
nie było widać, zasłaniał ją kołnierz futra i daszek futrzanej czapki, tylko czujne oczy
połyskiwały w szparze, niczym tarantula wyglądająca z nory.
 Chodzmy  powiedziałem do Hincusa.  Wszyscy ju\ są na dole. Czekamy na
pana.
 Wszyscy?  zapytał ochryple.
 Wszyscy co do jednego. Czekamy na pana.
 A więc wszyscy...  powtórzył Hincus.
Skinąłem i rozejrzałem się dookoła. Słońce skryło się za górami, śnieg w dolinie
wydawał się liliowy, na ciemniejące niebo wychodził blady księ\yc. Kątem oka
zauwa\yłem, \e Hincus uwa\nie mnie obserwuje.
 Dlaczego czekacie na mnie?  zapytał.  Zaczynajcie... Po co ludziom
niepotrzebnie zawracać głowę?
 Właściciel hotelu przygotował dla nas jakąś niespodziankę i chce, \eby wszyscy
byli obecni.
 Niespodziankę...  powiedział Hincus i zakasłał.  Mam gruzlicę  oznajmił mi
nagle.  Lekarze mówią, \e bez przerwy muszę być na świe\ym powietrzu... i jeszcze
mięso z czarnej kury  uzupełnił.
Ogarnęła mnie litość.
 Do diabła  powiedziałem szczerze.  Współczuję panu. Ale obiady jednak
powinien pan jadać...
 Powinienem, oczywiście  zgodził się Hincus i wstał.  Zjem obiad i znowu tu
wrócę.  Wstawił butelkę w śnieg.  Jak pan myśli: to lipa czy nie, z tym świe\ym
powietrzem?
 Myślę, \e nie  powiedziałem i przypomniałem sobie, jaki był blady i zielony,
kiedy dzisiaj schodził na dół. I zapytałem:  A dlaczego pan tyle pije? W pańskiej
sytuacji...
 Eee  powiedział z rozpaczą.  No czy to mo\na bez wódki?  zamilkł. Szliśmy
na dół.  Mnie nie wolno  powiedział stanowczo.  Zbyt straszne. Ja bez wódki
mogę przecie\ zwariować.
 No, no, panie Hincus  powiedziałem.  Gruzlicę się teraz leczy. To nie XIX
wiek.
 Tak, z pewnością  przytaknął obojętnie. Skręciliśmy w korytarz. W jadalni
dzwięczały talerze, szumiały głosy.  Niech pan idzie, ja tylko zdejmę futro 
powiedział Hincus i zatrzymał się przy swoich drzwiach.
Kiwnąłem głową i poszedłem do jadalni.
 A gdzie aresztowany?  grzmiąco zapytał Simonet.
 Powiedziałam, \e oni nie chcą...  pisnęła Kaisa.
 Wszystko w porządku  zapewniłem ich.  Zaraz przyjdzie.
Usiadłem na swoim miejscu, ale kiedy sobie przypomniałem o tutejszych
obyczajach wstałem i poszedłem po zupę. Du Barnstockre opowiadał coś o magii
liczb. Pani Moses wydawała zdumione okrzyki. Simonet akompaniował urywanym
chichotem.  Niech pan przestanie, Barl... Du...  huczał Moses.  To średniowieczne
brednie . Nalałem sobie solidną porcję zupy i w tym momencie pojawił się Hincus.
Wargi mu dr\ały i znowu był jakiś taki zielonkawy. Powitał go wybuch entuzjazmu,
ale on pospiesznie omiótł spojrzeniem stół i dziwnie niepewnie skierował się na
swoje miejsce między mną a Olafem.
 Nie, nie!  krzyknął właściciel, podbiegając do niego z kieliszkiem nalewki. 
Chrzest bojowy!
Hincus przystanął, spojrzał na kieliszek i powiedział coś, czego w tym hałasie
nikt nie usłyszał.
 Nie, nie  zaprzeczył gospodarz.  To jest najlepsze lekarstwo. Na wszystkie
zmartwienia! Mo\na powiedzieć panaceum. Proszę!
Hincus się nie spierał. Wlał do gardła trunek, odstawił kieliszek na tacę i usiadł za
stołem.
 Ach, co za mę\czyzna!  z zachwytem powiedziała pani Moses.  Panowie, oto
prawdziwy mę\czyzna!
Wróciłem na swoje miejsce i zabrałem się do jedzenia. Hincus nie poszedł po
zupę, tylko poło\ył sobie na talerz trochę pieczeni. Teraz wyglądał ju\ nie tak fatalnie
i wydawało się, \e o czymś intensywnie rozmyślał. Zacząłem słuchać perorowania du
Barnstockre a i wtedy właściciel zastukał no\em o brzeg talerza.
 Drodzy państwo!  zaczął uroczyście.  Proszę o chwilę uwagi. Teraz, kiedy
wszyscy ju\ się zgromadzili, pozwolę sobie oznajmić państwu miłą nowinę.
Wychodząc naprzeciw licznym \yczeniom, administracja hotelu podjęła decyzję
zorganizowania uroczystego balu Powitania Wiosny. Obiad będzie trwał
nieskończenie! Tańce, proszę państwa, wino, karty, wesołe pogawędki!
Simonet z trzaskiem uderzył w kościste dłonie. Pani Moses równie\ zaklaskała.
Wszyscy się o\ywili i nawet nieustępliwy pan Moses, dobrodusznie pociągnąwszy
z kubka, wychrypiał:  No, karty  to jeszcze rozumiem... A dziecię bębniło
widelcem po stole i pokazywało mi język. Taki ró\owy języczek, zupełnie
sympatyczny z wyglądu. I w kulminacyjnym momencie wesołego zamieszania Hincus
nagle przysunął się do mnie i zaszeptał mi do ucha.
 Niech pan słucha, inspektorze, podobno jest pan policjantem. Co ja mam
zrobić? Zaglądam do swojego baga\u... po lekarstwa. Kazano mi pić przed obiadem
takie coś... Miałem... no takie tam... ciepłe ubranie, futrzaną kamizelkę, skarpetki...
No i nic z tego nie zostało. Jakieś cudze szmaty, podarta bielizna... i ksią\ki...
Ostro\nie poło\yłem ły\kę na stole i spojrzałem na Hincusa. Jego prawa powieka
podrygiwała, oczy miał okrągłe, a w tych oczach był strach. Niebezpieczny gangster.
Maniak i sadysta.
 No dobrze  powiedziałem przez zęby.  A czego pan chce ode mnie?
Hincus od razu jakby zmalał i wciągnął głowę w ramiona.
 Nie, nic... niczego... Tylko nie rozumiem, czy to \art, czy coś... Je\eli kradzie\,
to przecie\ pan jest policjantem... A mo\e, oczywiście, jakiś \art, jak pan sądzi?
 Tak  powiedziałem, odwracając od niego oczy i znowu zabierając się do zupy.
 Tu wszyscy \artują. Niech pan to potraktuje jako \art, Hincus.
Rozdział VI
Ku mojemu niemałemu zdumieniu wieczorynka się udała. Obiad, niezbyt solidny,
zjedzono szybko i nieuwa\nie, i nikt nie opuścił jadalni oprócz Hincusa, który
mrucząc jakieś usprawiedliwienia, powlókł się z powrotem na dach, aby przemywać
płuca górskim powietrzem. Przez moment nawet przemknęło mi przez głowę, \eby
znowu iść do jego numeru i zabrać z tobołka ten przeklęty zegarek. śarty \artami,
a z tego zegarka mogą wyniknąć powa\ne kłopoty. A chyba kłopotów ma ju\ dość,
pomyślałem. Podobnie i ja mam ich dość, tak jak głupich \artów i własnej głupoty.
Upiję się, postanowiłem, i od razu poczułem się lepiej. Popatrzyłem na stół
i zamieniłem kieliszek na szklankę. Co mnie to wszystko obchodzi? Jestem na
urlopie. I prawdę mówiąc, \aden ze mnie policjant. Nie ma znaczenia, co ja tam
napisałem przy meldunku... Tak naprawdę to przecie\ jestem nauczycielem
gimnastyki w stanie spoczynku... Nie, w rzeczywistości, jeśli ju\ ktoś koniecznie chce
wiedzieć, jestem agentem handlowym. Sprzedaję u\ywane umywalki. I miski [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •