[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyjemne, lecz należało spojrzeć prawdzie w oczy.
- Teraz, gdy jego rany się wygoiły, na pewno przed zimą będzie chciał wrócić do
domu, Brock. Do innych wojowników, z którymi będzie mógł pić w karczmie.
Wino i dziewki. Na myśl o tym ścisnęło jej się serce. Była pewna, że odstraszyła
Morgana swoim brakiem doświadczenia. Cóż mu po kobiecie, która nie umie się
kochać? Po co miałby siedzieć z nimi i dzielić ich nędzę?
- Odszedł bez pożegnania? - Chłopiec żarliwie pokręcił głową. - Morgan nigdy by
tak nie postąpił.
Lindsay spojrzała wyrozumiale na Brocka.
- Wierzysz, że Morgan MacLaren jest prawdziwym rycerzem?
- Tak, Lindsay. Wiem, że nie mógłby odejść tak bez słowa.
Postanowiła sprowadzić chłopca na ziemię.
- Nasza nędzna chata nie jest miejscem dla takiego pana jak Morgan MacLaren, dla
rycerza, który był w Edynburgu i widział królową.
- O co tam chodzi? - rozległ się surowy głos Gordona Douglasa. - Co masz do
powiedzenia o rycerzach, Lindsay?
Zawstydziła się i umilkła.
W tej samej chwili drzwi do chaty otwarły się szeroko i do izby wszedł Morgan z
naręczem drew.
- No widzisz, Lindsay! - Głos Brocka dzwięczał triumfem. - Mówiłem ci, że nie
odszedłby bez słowa.
- Kto odszedł? - Morgan rzucił drwa na podłogę przed paleniskiem i otrzepał ręce.
- Lindsay mówiła, że odszedłeś bez pożegnania. Odwróciła się do niego plecami,
lecz zdążył dostrzec, że
się zaczerwieniła.
- Nigdzie się nie wybieram, Brock. - Morgan zmierzwił przyjacielskim gestem włosy
chłopca i podszedł do stołu. -Przynajmniej dopóki nie pokosztuję jeszcze tych
smakołyków, które przyrządza twoja ciotka.
Dziewczyna postawiła przed nim miskę owsianki.
- Nie powinieneś rąbać drew.
- Dlaczego? - uśmiechnął się do niej.
- Bo twoje rany jeszcze się nie wygoiły. Wczoraj byłeś cały obolały.
- Tak było - przyznał - ale dzięki twej maści ból minął bez śladu.
~ Naprawdę?
Kiwnął głową i zobaczył, że oczy Lindsay pojaśniały.
Do stołu zasiadł Gordon z dziećmi. Wszyscy sięgnęli po swoje miski. Po modlitwie
zaczęli jeść.
- Co będziesz dziś robić, dziewczyno? - Gordon starannie wygarnął resztki owsianki
skórką od chleba.
- Zawiozę do wsi maść dla wdowy Chisholm. Wrócę przez łąki, może po drodze coś
upoluję.
- Obiecałem wczoraj Brockowi, że zabiorę go do lasu i nauczę podchodzić
zwierzynę.
- Ale twoje ramię...
W odpowiedzi Morgan nakrył dłonią ręce Lindsay.
- Starczy mi sił, by naciągnąć łuk. Wiedz, że nie zwykłem chybiać celu.
Zarumieniła się i wtedy zdała sobie sprawę, że wszyscy na nich patrzą.
- Dobrze - odpowiedziała. - Wezmę sztylet. Idzcie z łukiem i coś upolujcie, ale nie
forsuj ręki, bo rana może się otworzyć i dostaniesz krwotoku.
- Będę uważał - obiecał Morgan z uśmiechem. Gordon Douglas obserwował
wszystko ze swego miejsca.
Naraz zdał sobie sprawę, że jego córka zmienia się w oczach. Podobnie jak ten
zuchwały rycerz, który u nich zagościł. Nie było wątpliwości, że młodzi mają się ku
sobie.
Przypomniał mu się inny młody rycerz, który stracił serce dla słodkiej dziewczyny z
promieniście rudymi włosami i śmiejącymi się, zielonymi oczami. Ilekroć spojrzał na
Lindsay, przypominała mu się jej matka. Dobrze rozumiał, że Morgan MacLaren jest
urzeczony jego córką. On sam był kiedyś tak samo zauroczony jej matką i w głębi
serca nigdy nie pogodził się z tym, że ją stracił.
- Szkoda, że tego nie widziałaś, Lindsay. - Oczy Brocka błyszczały, gdy opowiadał o
wydarzeniach dnia. - Morgan
nauczył mnie tropić i podchodzić zwierzynę. Pokazał mi, jak rozpoznawać ślady. On
odróżnia tropy łani i rogacza. Potrafi policzyć, ile sztuk liczy stado. Potem Morgan
czekał ukryty za pniem, aż samiec spuści łeb, i wtedy wycelował i położył go jedną
strzałą.
- Szkoda, że tego nie widziałam - powiedziała z pełnymi ustami Gwen.
- Chciałabyś wybrać się na polowanie? - Morgan uśmiechnął się do dziewczynki. -
Wobec tego następnym razem wezmiemy cię ze sobą.
- Naprawdę? - Gwen promieniała szczęściem.
- A jak tobie upłynął dzień, dziewczyno? - Douglas spojrzał spod oka na córkę, która
od powrotu ze wsi była dziwnie cicha. - Zawiozłaś maść wdowie Chisholm?
- Tak. Dała mi w zamian przepiórcze jaja, cały tuzin. Znalazła gniazdo na łąkach.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się zadowolony.
- Zawsze coś wymyślisz, dziewczyno. I zamieniłaś te jaja na coś innego?
- Nikt prócz Heywooda nie chciał ze mną handlować. Na wzmiankę o kupcu
wszyscy umilkli.
- No i co Heywood ci zaproponował?
Lindsay wpatrywała się bez słowa w talerz. Jedzenie nagle straciło cały smak.
- Heywood powiedział, że wdowa Chisholm znalazła te jajka dwa tygodnie temu i
sama już próbowała na coś je wymienić. Powiedział jeszcze, że teraz jajka są już
pewnie zepsute i że nie da za nie więcej niż jedno kurze jajko.
- Jedno kurze jajo za tuzin jajek przepiórczych? - Starszy mężczyzna zacisnął dłoń w
pięść. - Ten Heywood Drummond to złodziej jakich mało. Dobrze wie, że mamy
zimę na karku i wszystkiego nam brak. Czy niczego innego ci nie proponował?
Lindsay bez słowa wstała od stołu.
- Pozmywasz dziś sama po kolacji? - spytała łagodnie Gwen.
- Tak, Lindsay. A dokąd ty idziesz?
- Chcę się położyć. - Lindsay ruszyła w kierunku drabiny.
Zanim postawiła nogę na pierwszym szczeblu, ojciec uderzył pięścią w stół.
- Nie pójdziesz spać, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie. Czy Heywood
Drummond zaproponował ci coś jeszcze?
Lindsay opuściła głowę.
- Owcę z jagniętami i stadko kurcząt - powiedziała ledwie słyszalnym głosem.
- Co takiego? Owce i kurczęta? Co ty pleciesz, dziewczyno? Co to za pomysł?
- To w zamian za moją zgodę na ogłoszenie zaręczyn. -Lindsay uniosła głowę i
popatrzyła na ojca. - Heywood Drummond chciałby ogłosić nasze zaręczyny,
żebyśmy mogli wziąć ślub w Wigilię Bożego Narodzenia. Chciałby też, żebym
oddała Gwen i Brocka do dzierżawcy w sąsiedniej wsi, który sam ma tuzin dzieci, ale
chętnie wezmie jeszcze dwoje, bo trzeba mu rąk do pracy w polu.
Nie dodając ani słowa więcej, wspięła się po drabinie na strych. Ojciec zerwał się od
stołu i wyszedł z domu, zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •