[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wysokiej rangi, jak przypuszczałam, amerykański czołgista, odszedł ze mną kilka
metrów w dół ulicy, z dala od pancernych pojazdów i pozostałych obecnych.
- Z tego, co mówiła pani siostra - powiedział - zrozumiałem, że są to pani dzieci i
zostały porwane z Wielkiej Brytanii przez mężczyznę, który jest ich ojcem. Czy to
prawda?
Dobra, mądra Tracey, pomyślałam sobie w duchu.
- Tak, to prawda, panie oficerze - odparłam z szacunkiem.
- W porządku. Czy ma pani jakieś dokumenty lub paszporty, które stanowiłyby
dowód, że są to naprawdę pani dzieci?
Pokazałam mu nasze paszporty. Nosiłam je w oddzielnej torebce razem z innymi
dokumentami. Przejrzał je i wydawał się usatysfakcjonowany. Uznał paszporty za
wiarygodne. Zwrócił się do mnie:
- Z rozmowy przeprowadzonej z pani siostrą wywnioskowałem, że pani były mąż
porwał dzieci, ponieważ był na panią zły. Jego gniew wzbudziła wiadomość, że miała
się pani zaręczyć z obywatelem amerykańskim. Czy to prawda?
166
Przez chwilę patrzyłam na niego nieco zakłopotana. Potem nareszcie zaczęłam coś
rozumieć. Przebiegła Tracey powiedziała tym żołnierzom, że Mahmud i ja
rozwiedliśmy się, a na dodatek w sposób oczywisty podkolorowała moj| przyjazń z
Williamem, która rzeczywiście niespecjalnie cieszyła mojego męża i mogła nawet
wpłynąć na jego decyzję porwania dzieci. Bujna fantazja mojej siostry podsunęła jej
pomysł, by powiedzieć, że byliśmy zaręczeni, a nawet chcieliśmy się pobrać.
Genialne! W takich okolicznościach żołnierze czuli się szczęśliwi, że mogą mi
pomóc. Tracey udało się wykreować atmosferę, w której Mahmud stał się w ich
oczach nieprzyjacielem - Irakijczyk uprowadzający dzieci swojej byłej żony,
rozgniewany na samą myśl, że mogłaby poślubić Amerykanina. Miało to
zasugerować, że Mahmud był fundamenta-listą, wściekłym z powodu okupacji kraju
przez koalicję, a nie jednym z wiwatujących Irakijczyków, który powitał
Amerykanów jako wyzwolicieli. Dzięki Bogu, że Tracey przyjechała z nami. Jedna
jej sprytna sztuczka sprawiła, że okazała się absolutnie niezastąpiona w tej
ryzykownej podróży.
Opowiedziałam oficerowi wszystko o Williamie - kim był, skąd pochodził i w jaki
sposób go poznałam. Uważnie przysłuchiwał się moim słowom. Kończąc,
stwierdziłam:
- Mam teraz tylko jedno pragnienie: zabrać dzieci do domu, pozostawić za sobą ten
straszny epizod i zacząć odbudowywać nasze życie.
- W porządku. Możemy pani w tym pomóc.
Chętnie zarzuciłabym mu ręce na szyję. Ludzie często krytykują Amerykanów za ich
bojową postawę, ale ja miałam wszelkie powody, żeby być wdzięczną za ich
podejście do rozwiązywania problemów w sposób da się to zrobić". Dzięki temu
mogłam zabrać moje dzieci daleko od strefy wojny i teraz już nic - jak się wydawało
- nie stanie mi na przeszkodzie. Nareszcie widać było koniec koszmaru.
Wróciliśmy do reszty. Mahmud trzymał mocno zaciśniętą rękę na ramieniu Marlona i
mówił do niego:
- Ty i Chalid zostaniecie dziś na noc ze mną, a jutro spotkamy się z mamusią i
omówimy różne sprawy. Wszystko będzie dobrze...
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Czyżby odebrało mu rozum? Czyżby do tego
stopnia oderwał się od rzeczywistości, że sądził, iż istnieje jeszcze szansa uratowania
czegoś w tej okropnej sytuacji, którą sam spowodował?
- Tak się nie stanie, Mahmudzie - powiedziałam stanowczo. - Wszystkie dzieci
spędzą dzisiejszą noc ze mną. Zadzwonimy do ciebie jutro.
167
Nie miałam zamiaru dzwonić do niego następnego dnia. Gdyby wszystko przebiegło
zgodnie z planem, w ciągu dwudziestu czterech godzin znalezlibyśmy się w
samolocie lecącym z Bejrutu do Anglii. Byłaby to najkrótsza droga do naszego domu
w zachodnim Londynie.
Mahmud nie chciał jednak puścić Marlona. Nadal trzymał chłopca, błagając go, żeby
został z nim tej nocy. Najwyrazniej przeczuwał, że jeżeli pozwoli swoim dzieciom
teraz odejść, nigdy już ich nie zobaczy. W tym momencie interweniował żołnierz. Nie
ulegało wątpliwości, że może użyć broni. Zachowywał się bardzo uprzejmie, ale w
powietrzu wisiała niewypowiedziana grozba, że jeżeli Mahmud nie zastosuje się do
jego poleceń, ten będzie zmuszony przystąpić do działania.
- Musi się pan natychmiast odsunąć od dziecka - powiedział spokojnie.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał wzburzony Mahmud. - To są też moje dzieci.
%7łołnierz zachowywał jednak spokój.
- Powinien pan teraz stąd odejść. Jeżeli nie wykona pan mego rozkazu, nie pozostanie
mi nic innego, jak pana aresztować. W razie oporu z pana strony będę musiał użyć
broni. Byłoby dla nas wszystkich znacznie lepiej, gdyby zrobił pan po prostu to, co
teraz mówię. Niech pan się cofnie.
Mahmud zdał sobie sprawę, że żołnierz nie blefuje.
- W porządku - powiedział, puszczając Marlona i odsuwając się.
Tracey i ja zebrałyśmy dzieci razem. Młodsze wzięłyśmy na ręce, prowadząc dwoje
starszych do samochodu brata Alli. Marlon zaczął płakać, widząc mężczyznę, którego
uważał za swojego ojca, trzymanego na odległość przez amerykańskiego żołnierza z
bronią gotową do strzału. Wydawało się, że Mahmud się skurczył i został
pozbawiony wszelkiej godności. Widząc, że Marlon płacze, bracia i siostra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]