[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Deanna do matki. -Mam nadzieję, że traktuje konie lepiej niż
kobiety, bo w przeciwnym wypadku Rustler ma ciężkie ży-
cie.
Matka i córka znów odzywały się do siebie. Wielką
rolę w ich pojednaniu odegrała Kathy.
- Deanna, czy nie potrafisz już zapomnieć o całej
sprawie? - namawiała przyjaciółkę.
- Czy mi wreszcie wybaczysz? Przestałaś się uśmiechać.
Nie mogę na to patrzeć - mówiła matka.
- Potrzeba trochę czasu.
- Porozmawiaj z panem Vaughnem. On cię kocha.
- Mamo, nie wspominaj przy mnie tego nazwiska!
Zrozumiałaś?
Monotonnie mijał dzień za dniem. Deanna była bardzo za-
jęta. Zarobione pieniądze przeznaczała teraz nie na spłaty
długów, lecz na drobne ulepszenia w domu i w gabinecie.
Kupiła matce nowe ubrania. Wymieniła podłogę w gabinecie.
Odnowiła poczekalnię. Wynajęła też osobę do najcięższych
prac porządkowych.
- Deanna, musisz kupić coś sobie. Czuję się winna, że tyle
wydałaś na mnie.
- Niczego nie potrzebuję - odparła przygnębiona. W duchu
dodała: Oprócz Vaughna. Niestety, tego właśnie nie mogła
mieć.
Matka obsypała ją prezentami. Wzięła nawet ze schroniska
psa, charcicę imieniem Belle.
- Dziękuję, mamo. - Suczka polizała ją po ręce. - Jest uro-
cza.
-Mam dla ciebie jeszcze jeden podarunek. Zastawiłaś w
lombardzie całą biżuterię, więc przyjmij chociaż to. Turkus,
twój ulubiony kamień.
S
R
W pudełeczku leżał srebrny naszyjnik z turkusami i dobra-
ne do niego kolczyki. Azy napłynęły do oczu Deanny. Przy-
pomniał jej się J.D. i turkusowy komplet, który dostał od sio-
stry.
- Nie chcę tego, mamo. Oddaj do sklepu.
Tak też zrobiła Helen. Na szczęście o nic nie pytała.
A Deanna tęskniła. Próbowała wciąż na nowo przekonać sa-
mą siebie, że jego wina się nie liczy. Pragnęła, aby znów się
pojawił. Ich krótka znajomość całkiem zmieniła życie samot-
nej kobiety. Pamiętała czułe, opiekuńcze gesty. Pamiętała
wyraz rozpaczy na twarzy J,D., kiedy go wygoniła.
I naglę zrobiło jej się wstyd. Zraniła niewinnego człowie-
ka. Człowieka, którego kochała. Nie posłuchała głosu serca.
Kiedyś zawiódł ją własny ojciec. Bała się zostać zdradzona
po raz drugi. Oszukała samą siebie. Vaughnowi należały się
przeprosiny. Gdyby tylko zebrała się na odwagę...
Pewnego ranka matka, która zwykle otwierała
korespondencję, podała jej dużą kopertę.
- Deanna, lepiej sama otwórz. Przysłano to z rancza Vau-
ghna. Zostawić cię samą?
- Nie, nic mi nie jest.
Serce Deanny waliło jak młotem. Brakło jej tchu.
Drżącymi rękami rozdarła kopertę.
- To nie list, mamo - stwierdziła z bólem.
- A więc co?...
Deanna pokręciła głową. J.D. przysłał jej błękitną apaszkę.
Ostateczne pożegnanie... Nadszedł czas, aby udowodnić, że
nie jest tchórzem i że potrafi walczyć.
-Mamo, nie otwieramy na razie. Zadzwoń do
Silasa Parkera i poproś, żeby mnie zastąpił.
-Ależ, Deanna, mamy dziś mnóstwo pracy. Dokąd idziesz?
Córka wyjęła z torebki matki kluczyki od samochodu.
S
R
- Idę na spotkanie z pewnym mężczyzną w sprawie
pewnego konia!
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
Półciężarówka pędziła przez pustynię na pełnym gazie.
Zwolniła dopiero przed ozdobną bramą posiadłości Vaughna.
- Nie widzę pani nazwiska w księdze przepustek - powie-
dział strażnik. - Muszę skontaktować się z biurem.
- Przepraszam, nie mogę czekać - oznajmiła Deanna i naci-
snęła pedał gazu.
Na końcu brukowanego podjazdu czekał na nią drugi
strażnik.
- Chciałabym się zobaczyć z panem Vaughnem - wyjaśni-
ła, wysiadając z samochodu. Proszę mu przekazać, że przy-
jechała doktor Leighton z Cactus Gulch.
Błagała w duchu, aby Vaughn dał jej jeszcze jedną szansę.
Nigdy w życiu niczego tak nie pragnęła.
I nagle zjawił się. Schudł, zmizerniał na twarzy.
Człowiek, którego kochała. Spojrzała mu prosto w oczy. Nie
zraził jej nawet niechętny wyraz twarzy mężczyzny.
- Czy moglibyśmy wejść do twojego gabinetu? - spytała. -
Musimy porozmawiać.
Kiwnął tylko głową i zaprowadził ją do pokoju.
Zajął miejsce za biurkiem.
- Słucham? - odezwał się chłodno.
Zapowiadała się niełatwa rozmowa, ale warto było wal-
czyć. Deanna odważnie wyprostowała ramiona.
S
R
- Przyjechałam tu, żeby cię przeprosić. Nie powinnam cię
oskarżać o...
-Kłamstwa? Oszustwa? Kradzież? zakończył gniewnie.
Deanna zaczerwieniła się.
- Niczego podobnego nie popełniłeś. Myliłam się. Wierzę
teraz, że od pierwszego naszego spotkania byłeś szczery i
uczciwy.
Skrzyżował ramiona na piersiach i zmrużył oczy.
- W jaki sposób doszłaś do tych rewelacyjnych wniosków?
Czy matka kazała ci tu przyjechać?
- Nie. To był mój pomysł. Minęło trochę czasu od rajdu i
przemyślałam pewne sprawy.
- No i co, doktor Leighton?
- Przepraszam. Naprawdę, bardzo mi przykro.
- Przeprosiny przyjęto. Coś jeszcze?
- Nie, to chyba wszystko.
- Jesteś pewna?
Skinęła głową.
- Nie chcesz zobaczyć Rustlera?
Oczywiście, że chciała, lecz zwalczyła pokusę. -
- Lepiej nie. Nie będę mu przeszkadzać w przystosowaniu
się do nowego otoczenia.
-Nie chcesz zobaczyć własnego konia? spytał z niedo-
wierzaniem.
- Ale... Rustler należy do ciebie.
-Przecież mówiłem, że kupiłem go dla ciebie! Sądziłem, że
przyjechałaś właśnie po niego.
- Po niego?
- A więc wciąż mi nie ufasz!
Zerwał się z krzesła i zaczął wyglądać przez okno.
- Wcale nie!
J.D. odwrócił się gwałtownie.
S
R
- Czyżby? W takim razie czytaj!
Wyjął z szuflady biurka arkusz papieru i podał jej. Był
to akt sprzedaży Rustlera Deannie Leighton za sumę jednego
dolara. Dokument nosił datę pierwszego dnia po wygaśnięciu
pełnomocnictwa Helen. Tak jak obiecał.
- Nie wierzyłaś mi, prawda? Myślałaś, że go zatrzymam.
- Nie myślałam o odzyskaniu Rustlera. Myślałam o tobie.
Tylko o tobie.
-A więc to ty kłamałaś. Od dnia, w którym się poznaliśmy,
zależało ci tylko na Rustlerze.
- Muszę przyznać, że popełniłam błąd. Powinnam była
skupić uwagę na nas obojgu.
- Na nas? To jakiś żart. Jedyną parę tworzysz ty z Rustle-
rem.
- Chcę, żebyśmy zaczęli wspólne życie. Ty i ja - oświad-
czyła spokojnie.
J.D. potrząsnął głową.
- Nie wiem, czy ci wierzyć. A nawet gdybym uwierzył, jest
już za pózno.
- Kocham cię! Nigdy nie jest za pózno.
- Zważywszy fakt, że mówisz to dopiero po zobaczeniu ak-
tu sprzedaży... Jest za pózno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]