[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Droga, dotąd kręta i stroma, dotarła do równiny położonej wysoko w górach. Na
horyzoncie Isobel ujrzała błękitną linię morza i poszarpany zarys wierzchołków górskich.
Wokół rozpościerały się zielone pastwiska, na których w cieniu akacji i sosen grupki by-
dła kryły się przed słońcem.
R
L
T
- Myślałam, że hodujecie konie.
- Tak, ale staramy się być wszechstronni. Carlos, mój wspólnik, stwierdził, że tak
żyzne pastwiska nie mogą się marnować.
Isobel rozglądała się z niekłamanym zainteresowaniem. Po obu stronach drogi po-
jawiły się skupiska budynków gospodarczych, okazałych stajni i padoków. Czuła, że za
chwilę ujrzy po raz pierwszy dom, w którym Alejandro czuł się u siebie, i który pozwoli
jej odkryć choć rąbek spowijającej go tajemnicy. Kiedy jej oczom ukazał się dwupiętro-
wy, obrośnięty bluszczem i kwitnącym powojem, biały budynek z wesołymi zielonymi
okiennicami, tak różny od ponurego luksusowego domostwa Anity, Isobel odetchnęła
głośno z ulgą.
- Coś nie tak?
- Słucham? Nie, skądże. Dom jest śliczny, ale spodziewałam się czego innego.
- Czego?
- Nie wiem, ale twój dom różni się od domu teściowej.
- Jest mniej luksusowy. - Alejandro zatrzymał się z jedną ręką na klamce i spojrzał
na nią uważnie.
- I mniej ostentacyjny - przyznała.
Alejandro po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się szczerze i skinął głową.
- Cieszę, że tak myślisz.
Isobel wiedziała, że jeśli będzie się do niej tak uśmiechał, nie zdoła się oprzeć jego
urokowi i da mu nad sobą przewagę. Wzruszyła więc ramionami i z impetem otworzyła
drzwi, by się wydostać z samochodu, który nagle wydał jej się o wiele za ciasny dla nich
dwojga.
- Ostrożnie! - zawołał za nią Alejandro. - Mimo że powietrze jest tu bardziej rześ-
kie, nadal panuje potworny upał.
- Nie mów - bąknęła pod nosem, a głośniej zapytała, raczej retorycznie: - Czy do
tego żaru da się w ogóle przywyknąć?
- Z czasem. - Alejandro wyglądał na kompletnie odpornego na temperaturę oscylu-
jącą w okolicy czterdziestu stopni. - Chodz, w środku dostaniemy coś zimnego do picia.
R
L
T
Kiedy zbliżyli się do ganku, zza domu wyłonił się miło wyglądający niewysoki
mężczyzna, niewiele starszy od Alejandra.
- O que voce esta fazendo? - zwrócił się do Alejandra z serdecznym uśmiechem.
Spojrzał zaciekawiony na Isobel i dodał: - Quern isto e?
- Mów po angielsku, Carlos. To pani Jameson, o której ci opowiadałem.
- Ach, pani Jameson! - Jego akcent brzmiał o wiele bardziej obco niż Alejandra, ale
oczy śmiały się serdecznie i Isobel od razu zapałała sympatią do miłego nieznajomego. -
Miło mi panią poznać. Jestem Carlos Ferreira.
- Isobel, miło mi. - Entuzjastycznie potrząsała ręką Cariosa, wdzięczna losowi, że
nie musi zostawać z Alejandrem sam na sam na jego terenie. - Słyszałam, że to tylko
dzięki panu hodowla odnosi sukcesy.
- Nie wierzę, że tak pani powiedział. - Carlos zaśmiał się głośno, poklepując przy-
jaciela po ramieniu. - Ale gdyby chciała pani obejrzeć stajnie, służę pomocą.
Isobel zerknęła niepewnie na Alejandra, ale jego nieprzenikniony wyraz twarzy nie
pomagał jej ani trochę w podjęciu decyzji, wzruszyła więc ramionami i uśmiechnęła się
szeroko do Cariosa:
- Z przyjemnością.
- Może pózniej, dobrze, Carlos? - Choć Alejandro posłał przyjacielowi serdeczny
uśmiech, w jego głosie pobrzmiewała stalowa determinacja. - Najpierw napijemy się
czegoś orzezwiającego.
Carlos natychmiast zrozumiał, że ma zniknąć, i taktownie się wycofał.
- Do zobaczenia pózniej, Isobel.
- Do zobaczenia. - Isobel nie miała wyjścia i skinąwszy Carlosowi głową, ruszyła
za Alejandrem w stronę drzwi.
ROZDZIAA DZIESITY
Wnętrze przestronnego holu oświetlały promienie słońca wpadające przez liczne
pojedyncze okna. Pogodne pastelowe kolory ścian, wiszące na nich obrazy i kwiaty or-
chidei zdobiące parapety tworzyły ciepłą domową atmosferę, tak różną od oficjalnego
przepychu uwielbianego przez Anitę. W powietrzu unosił się delikatny zapach werbeny i
egzotycznych kwiatów z wielkiego bukietu ustawionego na stole, który zajmował cen-
tralne miejsce w holu. Z bocznych drzwi wyszła im na powitanie drobna, śniada kobieta
o ciepłym, przyjaznym uśmiechu. W niczym nie przypominała ponurej i małomównej
Sanchy i Isobel odetchnęła z ulgą.
- Elena, to pani Jameson, moja... znajoma.
Gosposia obdarzyła Isobel serdecznym uśmiechem i powitała ją po portugalsku, po
czym zwróciła się znów do Alejandra, który odpowiedział jej w tym samym języku. Gdy
Elena, ponownie się uśmiechając do Isobel, oddaliła się, Alejandro wyjaśnił jej po an-
gielsku:
- Elena przyniesie nam sok i mrożoną herbatę do ogrodu cieplarnianego. Chodzmy,
po drodze pokażę ci część domu.
Isobel udawała obojętną i bez odpowiedzi ruszyła za gospodarzem. Jednak w głębi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]