[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaprotestuje przeciw towarzyszowi podróży.
- Druga Ania! - zawołał ubawiony wujek, a ja uświadomiłam sobie, że najwyrazniej
zdążyłam już czymś się od niej zarazić.
Filip znów musiał wszystko popsuć, wtrącając się z wykładem.
- Nie wszystkie konie idą na rzez - tłumaczył, choć nikt go o to nie prosił. - Najlepsze
Włosi zostawiają na
222
chów i za takie potrafią płacić w dolarach. Wychodzą na swoje, bo nasze ceny wciąż
są dla nich śmiesznie niskie.
To, co mówił, brzmiało pocieszająco, ale udawałam, że wcale go nie słucham. Szybko
się okazało, że to nie miało być pocieszenie.
- Słabsze i chore skupują Sycylijczycy do morderczych wyścigów. To gorsze niż
rzeznia. Zwierzę przebiegnie dwa, trzy razy i kończy karierę, oczywiście w ubojni.
Znowu pojawił się w kącikach warg Filipa ten grymas, który widziałam u niego, gdy
wracaliśmy od Borków po wypadku Ani. Tylko że poprzednio mogłam obserwować
jego profil, siedząc na fotelu obok. Teraz ukradkiem zerkałam do wstecznego lusterka,
gdy chciałam zobaczyć jego twarz. Powiedział wtedy, że wypadek Ani to wina
człowieka i był tak samo zły jak w tej chwili. Nie wątpiłam, że gonitwy, w której
wykańcza się chore konie, też nie świadczą o ludziach najlepiej.
- Najlepsze do tego są zwierzęta małe i zwinne, bo takie dobrze sobie radzą na ostrych
zakrętach. Czasem wykorzystuje się polskie konie - dodał, nie patrząc na Wujka, lecz
we wsteczne lusterko.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
Lolita jest mała i zwinna. Jaki los czekałby ją po wywiezieniu za granicę? Na szczęście
w porę zauroczyła Wasyla, a potem Dawida Grytę. Za kilka godzin wróci wreszcie do
prawowitego właściciela, pomyślałam, odprężając się, i - chcąc nie chcąc -
uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Nie podejrzewałam, że życie znów potężnie mnie
zaskoczy.
Filip spokojnie prowadził nissana. Włączył nawet Zet-kę, na co kiedyś bardzo rzadko
dawał się namówić. Jon
223
Bon Jovi wykrzykiwał swój najnowszy przebój One Wild Night, który głupio kojarzył
mi się z pewną dziką nocą. Zacisnęłam zęby i postanowiłam wytrwać do wiadomości o
dwudziestej, choćby nawet radio nadawało same piosenki na jeden temat. Boże jedyny,
czy ci ludzie naprawdę muszą śpiewać w kółko o tym samym?!
Odwróciłam się do szyby. Wyjątkowo wcześnie zapadał dzisiaj zmierzch. Na południu
kłębiły się czarne chmury, zbyt ciemne jak na wieczór. Czyżby zwiastowały deszcz?
Bo chyba nie kolejną burzę? Przypomniało mi się, co mówił wspólnik Zwirusa o
zwalonych drzewach, godzinami tarasujących drogę na wiele godzin. Może nas to nie
spotka.
Obawy o pogodę wkrótce potwierdził telefon.
- Sacharuk, słucham - wyrwał mnie z zamyślenia głos Wujka. Dzwonił Zbyszek po
rozmowie z kielecką policją. W Górach Zwiętokrzyskich szaleje burza, zanosi się na
oberwanie chmury, a na wschodzie wylewa Wisła. Ludzie obawiają się, że po raz drugi
tego lata wyżynę dotknie klęska powodzi. Policja ma mnóstwo roboty i nie wyśle
żadnego wozu na ulicę.
- W razie czego dzwońcie do najbliższego posterunku, gdy już przynajmniej
namierzycie tę ciężarówkę -radził Zbyszek. - Możecie kontaktować się z kielecką
komendą, podam numer telefonu...
Właściwie pozostawił nas samym sobie. Gdy dogonimy ten przeklęty samochód,
przecież kierowca nie zatrzyma się dobrowolnie i nie odda nam konia! Chyba że jakimś
cudem zgodzi się go odsprzedać. Na jego miejscu nie uwierzyłabym jednak w czyste
intencje ludzi, którzy pędzą za nim w ciemnościach i deszczu. Bo lada chwila
224
zacznie padać. Jeśli żaden wóz policyjny nie zdąży przyjechać na czas - a
podejrzewam, że tak będzie - staniemy oko w oko z przedstawicielem przemytniczej
mafii. Jak zmusimy go do zatrzymania się na poboczu i otworzenia przyczepy
ciężarówki, kto wie, czy też nie kradzionej? Niektórzy kierowcy tirów przewożących
zwierzęta tuż przed granicą łamią koniom nogi lub wydłubują oczy, bo wybrakowany
towar nie podlega ocleniu. Nie miałam złudzeń, że takiemu typowi nie robi specjalnie
różnicy, czy znęca się nad istotą cztero- czy dwunożną. A jeśli ma broń? Ciarki
przeszły mi po plecach. Pierwszy raz od zniknięcia Lolity nie miałam ochoty o nią
walczyć. Trzęsłam się ze strachu. Albo tylko z zimna, bo zerwał się gwałtowny wicher
i wdarł do środka z głośnym świstem, zanim zdążyłam zasunąć szczelnie okno. Z
miejsca lunął deszcz, marszcząc szyby, przez które i tak już niewiele widziałam. Chcąc
nie chcąc, zaglądałam przez ramię Filipowi. Obserwowałam drogę poprzez
poruszające się nieustannie wycieraczki.
Ulica była pusta. Przynajmniej prawy pas. Lewym od czasu do czasu śmignął w stronę
Warszawy jakiś samochód osobowy, wiozący ostatnich wracających z weekendu
maruderów. Albo kilka żuków z materiałami budowlanymi. Nawet autobus. A na
południe nie jechało nic, prócz osobowego autka, które dzielnie broniło się przed
wyprzedzeniem.
Czyżby ludzie bali się powodzi? W braku godnych uwagi obiektów zajęłam się
śledzeniem gry kolorów na szosie. Asfalt w mroku wyglądał niczym zachód słońca, tak
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
wiele było tu barw. Dwa rzędy lamp ustawionych po obu stronach szosy oświetlały
mokrą od deszczu na-
225
wierzchnie. Jezdnia barwiła się od nich na kolor złoty, to znów miedziany. Tylne
światła punta, które wciąż mieliśmy przed sobą, rzucały czerwone smugi. Sprawiały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •