[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ktoś mnie nie śledzi. Wokół każdego, kto zszedł z podwyższenia, utworzyły się
grupki dyskutantów  na szczęście nie wokół Cawti. Trzymała się blisko Kel-
ly ego i musiałem odczekać kolejne pół godziny, nim oboje wraz z Gregorem
i Natalią opuszczą rejon placu.
Do tego czasu zaludnienie okolicy wróciło do normy i wszędzie panowały spo-
kój i cisza. Szedłem za nimi całą drogę do budynku o zabitych deskami oknach.
Weszli do środka. Znalazłem sobie przytulne zagłębienie w ścianie i czekałem. Na
szczęście było ciepło, stanie na zimnie zawsze pozbawia mnie dobrego humoru.
Najważniejszym mankamentem tej sytuacji było to, że sam stanowiłem wy-
śmienity cel, a poza tym miałem za dużo czasu i za mało do roboty. Człowiek
przeważnie zaczyna wtedy z nudów myśleć.
Ja też zacząłem.
No i oczywiście skończyło się na rozmyślaniach o torturach i skłonnościach
samobójczych, z których nic rozsądnego nie wynikało, jako że wyniknąć nie mo-
gło. Fakt  nikt dotąd nie doprowadził mnie do takiego stanu, żebym się obsikał,
obsrał, obrzygał i obsmarkał, ale to jeszcze nie powód, żeby się zabić! Ponieważ
wyszło mi, że jednak mam skłonności samobójcze, z czym w żaden sposób nie
chciałem się zgodzić, doszedłem do wniosku, że nie wiem, co jest ze mną nie
w porządku, i najlepiej przestać o tym myśleć, bo mogę dojść do jeszcze głup-
szych wniosków.
A na to był tylko jeden sposób.
 Loiosh, popilnuj tu, a ja się przejdę do dziadka.
 %7ładne takie, szefie! Na pewno nie beze mnie!
 A to dlaczego?
 Bo Herth nadal cię szuka.
 Aha. Fakt.
No i nigdzie nie poszedłem.
* * *
Cawti wyszła po paru godzinach, gdy zaczął się zbliżać wieczór. Skierowała
się do domu. A ja za nią. Rocza kilkakrotnie zaczynała się nerwowo rozglądać, to-
81
też Loiosh zaproponował, żebyśmy zostali trochę w tyle. Zrobiliśmy tak i szliśmy
dalej.
Kiedy Cawti dotarła do domu, połaziłem jeszcze z pół godziny po okolicy,
nim wróciłem do domu. Nie rozmawialiśmy wiele, ale zauważyłem, że częściej
niż zwykle mi się przygląda, i to z wyraznie zatroskaną miną.
* * *
Następnego dnia było podobnie  Cawti wyszła rano, a ja za nią. Tym razem
sprzedawała gazetki (nowe: w tytule było coś o kamienicznikach  krwiopij-
cach). Przyglądałem się podchodzącym do niej uważnie, zwłaszcza gdy nie byli
ludzmi. Skontaktowałem się z Kragarem i usłyszałem, że pracuje nad sprawą,
więc dałem mu spokój. Tak naprawdę połączyłem się z nim telepatycznie tylko
po to, by wmówić sobie, że robię coś pożytecznego.
Bo w rzeczywistości traciłem czas  całe to chodzenie za Cawti było bez
sensu. Raz, nie wiedziałem, czy jej coś grozi. W ogóle nie miałem pojęcia, czy
Herth zamierza kogoś z nich zabić, a jeśli tak to kogo. A po wtóre, jeżeli by spró-
bował, to by mu się udało. Owszem, dorwałbym zabójcę, ale nie przeszkodziłbym
w zabiciu Cawti, bo było to fizycznie niemożliwe. Zawodowy zabójca działa z za-
skoczenia. Można mu pokrzyżować plany, ale tylko wtedy, gdy jest się blisko nie-
doszłej ofiary. A będąc w odległości dwudziestu-trzydziestu stóp, znajdowałem
się po prostu za daleko, by zdążyć na czas.
Z drugiej strony nic więcej nie mogłem zrobić. Chyba że myśleć, a myśleniem
byłem naprawdę zmęczony.
 Szefie!
Spojrzałem w kierunku, który wskazał. Duży brązowy budynek mieszczący
najprawdopodobniej mieszkania kilku rodzin.
 Co się stało?
 Widziałem kogoś przy narożniku, był dość wysoki, za wysoki jak na czło-
wieka, szefie.
Przyglądałem się dokładnie budynkowi, ale nic nie zauważyłem  nawet naj-
drobniejszego ruchu. Cawti i Sheryl nadal stały koło straganu warzywnego, gawę-
dząc ze sprzedawcą. Przez pół godziny na zmianę obserwowałem ją i narożnik bu-
dynku. Potem zrezygnowałem  budynek obserwował Loiosh, a ja żonę. W koń-
cu obie wróciły do budynku z zabitymi oknami, który uznałem za ich kwaterę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •