[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- No, proszę - powiedział. - Wykład z historii sztuki...
Nieoczekiwanie zza zakrętu wyszedł potężny mężczyzna z długą siwą brodą. Na
widok szefa stanÄ…Å‚ jak wryty.
- A niech mnie - wykrzyknął po ukraińsku - to przecież Pan Samochodzik.
Szef spojrzał na niego zdezorientowany.
- Polikarpow, Leningrad, kongres w osiemdziesiątym szóstym...
- Witalij Sergiejewicz? - rozpromienił się mój zwierzchnik. - A co ty tu porabiasz? -
przeszedł na rosyjski.
- Ano, jestem tu profesorem historii sztuki nowożytnej... mam właśnie wykład, jeśli
chcesz posłuchać... będę mówił o polskim portrecie trumiennym.
- Z przyjemnością - oczy szefa zalśniły. - Pawle, popracuj godzinkę sam. Spotkamy się
tu o...
- O czternastej - dokończył za niego brodacz. - A potem zapraszam na poczęstunek do
naszej kantyny.
Obaj zniknęli w drzwiach sali.
- No tak - westchnąłem nieco rozgoryczony. - I pracuj tu człowieku. Zaraz jednak
usprawiedliwiłem szefa. Nie co dzień spotyka się starych znajomych. Obszedłem budynek od
tyłu i odnalazłem wejście do kotłowni. Stary stróż, który na oko sądząc mógł mieć sto lat i
niewykluczone, że to on osobiście hodował króliki w wentylacji, czyścił piec z niedopalonych
resztek koksu. Sąsiedni, gazowy, właśnie pracował, zapewne podgrzewając kolektor z ciepłą
wodÄ….
- Dobry den - zagadnąłem palacza po ukraińsku.
- Dobry - mruknął. - Papieroskiem poczęstujesz? - spojrzał na mnie spode łba.
- Nie palę, ale mam tytoń do fajki - wygrzebałem z kieszeni paczkę Amphory.
Dziadek powąchał nieufnie, a potem wziął szczyptę i włożywszy sobie do ust, zaczął
ją przeżuwać.
- U, dobry - ocenił.
- Pan pozwoli jeszcze.
Dziadek poczęstował się skwapliwie. Sądząc po kolorze zębów, była to dla niego
częsta rozrywka.
- No, bez powodu tu nie zaszedłeś - powiedział świdrując mnie wzrokiem. - Więc
lepiej powiedz od razu, bez kręcenia.
- Chciałbym obejrzeć wentylację - powiedziałem. - Systemy pionowych ciągów...
- Mówisz po rosyjsku z polskim akcentem - mruknął. - To będzie kosztowało dziesięć
dolarów - wypalił nagle i popatrzył na mnie przenikliwie.
- Aż dziesięć?
- Jasne. Polska to bogaty kraj.
Cóż było robić. Wygrzebałem z kieszeni banknot i wręczyłem mu. Na jego twarzy
odmalowało się ogromne ukontentowanie, gdy chował go do wewnętrznej kieszeni.
- No, to za mną - powiedział.
Poszliśmy sklepionym z cegieł korytarzem technicznym. W pewnej chwili drogę
przeciął nam drugi, znacznie węższy. Byliśmy gdzieś przy murze od strony ulicy. Dziadek
otworzył ciężkie drzwi. Weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia.
- A, o - wskazał rząd otworów w ścianie - tędy wpada tu powietrze z zewnątrz. Tu robi
obrót i ciągnie tam - wskazał trzy otwory w suficie.
- Dokąd powadzą te szyby? - zapytałem.
- Do dawnej sali obrad - odparł.
- Ma pan może drabinę?
- Może by się i znalazła - nadstawił dłoń.
Wręczyłem mu banknot pięciodolarowy. Westchnął głęboko, by mi unaocznić moją
pazerność i poczłapał gdzieś w mrok. Oświetliłem latarką dziury w murach. Wykonano jeż
ceglanych rurek, były bardzo długie. Na końcu prześwitywało światło dzienne. Sądząc po
śladach na ścianach, pierwotnie na wysokości mniej więcej metra od podłogi, znajdował się
jakiś podest, po którym zostały tylko plamy rdzy na ścianach.
Dziadek przyczłapał z całkiem porządną, aluminiową drabiną. Ustawiłem ją pod
środkowym otworem i wsunąłem się doń. W zamierzchłej przeszłości w jego ścianę
wmurowano metalowe uchwyty, umożliwiające zapewne dotarcie gdzieś w górę.
- Zwiedzania nie było w umowie - warknął palacz.
Wręczyłem mu jeszcze jeden banknot i uspokoił się. Szyb był wąski, ale od biedy
można się było nim wspinać. Trzy metry w górę i znalazłem się w kolejnym małym
pomieszczeniu. Stąd także można się było wydostać przez niewielkie drzwiczki, zarosłe
całkowicie pajęczynami. Byłem gdzieś na wysokości pierwszego pietra. Podciągnąłem się do
otworu w suficie i kontynuowałem wspinaczkę. Dziwny szyb miał miejscami w ścianach
karby głębokie na dwie cegły, co upodobniało go nieco do wnętrza rury gigantycznego
odkurzacza. Kolejną klitkę zbudowano znowu z cegieł, ale ułożonych w harmonijkę. Czułem
wyraznie podmuch biegnący z dołu. Był chłodny.
 Ki diabeł? - pomyślałem.  Przecież chłodne powietrze zawsze opada na dół, a ciepłe
wznosi się do góry...
Z pomieszczenia wychodził w bok wąski ceglany chodnik. Można było się nim
posuwać wyłącznie na czworaka. Ruszyłem nim. Nieoczekiwanie gdzieś przed sobą
spostrzegłem słaby poblask. Zgasiłem natychmiast latarkę i przywarłem do cegieł
stanowiących posadzkę. Ktoś lazł na czworakach w moją stronę. Wyobraziłem sobie nagłówki
w jutrzejszych gazetach:  Muzealnik z Polski wydobyty z szybu wentylacyjnego . ZaczÄ…Å‚em
ostrożnie czołgać się z powrotem.
Ktoś przede mną usłyszał najwyrazniej moje szuranie. Latarka zaświeciła mi prosto w
twarz. Trzask repetowanej broni zabrzmiał jak wystrzał.
- Ach, to ty - usłyszałem znajomy głos.
Stasia.
- Co za miłe spotkanie - powiedziałem zapalając latarkę. - Czyżby na tym
uniwersytecie używano studentek do czyszczenia wentylacji?
- Zgadnij - parsknęła. - I jak? - wskazała kierunek, z którego się przyczołgałem. - Co
tam jest?
- Pusto - wyjaśniłem. - Królików w każdym razie już tu nie trzymają...
- Podzielimy się, jeśli znajdziemy, czy szukamy każde na własną rękę? - zapytała.
Zadumałem się.
- Podzielimy się - zdecydowałem. - Zawsze we dwójkę razniej.
- No, to za mnÄ….
Poczołgała się w tył i po chwili znalezliśmy się w okrągłej salce. Jej sufit znaczyło
kilkanaście krótkich, ślepych ceglanych kominów. W podłodze nawiercono kilkadziesiąt
cienkich otworów, z dołu prześwitywało światło. Zajrzałem w jeden z nich. Byliśmy
dokładnie nad aulą i patrzyliśmy przez otwory wentylacyjne ukryte wśród stiuków sufitu.
Przyłożyła palec do ust, następnie wskazała wylot korytarzyka na przeciwnym końcu
pomieszczenia. Zrozumiałem, że stamtąd przyszła.
Kolejny pionowy szyb ział w suficie. Puściłem ją przodem. Wspinała się z kocią
gracją, obcisły kombinezon ułatwiał jej zadanie. Nieoczekiwanie coś zgrzytnęło. Jak się
okazało, podniosła ciężką, drewnianą klapę. Wyczołgała się na górę. Po chwili dołączyłem do
niej. Z otworu buchał strumień chłodnego powietrza. Zamknęła pokrywę. Oświetliliśmy
latarkami kolejną małą salkę, do której rzucił nas los. Miała może trzy metry średnicy i co
najmniej pięć wysokości. Z góry, przez świetlik, wpadało jasne zimowe światło. Na jednej ze
ścian ktoś namalował czarnym tuszem napis.
Jak na komendę oświetliliśmy go latarkami.
- Nie sądzicie, moi drodzy, że to by było za proste? Przypomnijcie sobie pierwszą
część szyfru. Iks Won Chyr - odczytałem lekko pochyłe litery, które kpiły z nas w żywe oczy.
- Do czarta - sapnęła ze złością.
- Iks Won Chyr? - zdumiałem się. - Jakiś kumpel inżyniera?
Spojrzała na mnie ciężko.
- Jak będziesz tak wolno myślał, nigdy nie dorównasz Panu Samochodzikowi -
powiedziała.
Milczałem patrząc na napis.
- Podacie nam pierwszą część szyfru? - zapytała. - Bo coś mi się zdaje, że dobrze
wykorzystaliście noc. Macie go?
- Mamy - przyznałem.
- Podzielicie siÄ™?
Pokręciłem przecząco głową.
- Nie mamy prawa...
ROZDZIAA SZÓSTY
WBREW PRAWOM FIZYKI? " STARCIE Z KGB " PETARDA W
SZYBIE " ROZMOWA W STOAÓWCE " ZAGADNIENIE KR%7Å‚ENIA
KRWI [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •