[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tymczasem dojechała do Tecklenburga. Zwolniła i rozglądała się za tablicą
informacyjną, jakie często spotyka się przy wjezdzie do miejscowości. Mogłaby na niej
sprawdzić, gdzie znajduje się Kastanienallee 25. Musiała znalezć ten adres  właśnie tam
czekał na nią Leo...
Z naprzeciwka nadjeżdżał ciągnik. Zatrzymała się, opuściła szybę i machnęła ręką do
mężczyzny za kierownicą.
 Przepraszam, jak dojadę do Kastanienallee 25? Wie pan, gdzie to jest?
 Ma pani na myśli dom opieki dla niepełnosprawnych?  zapytał mężczyzna.
 Dla niepełnosprawnych?  zdziwiła się.  Tak, tak  przytaknęła szybko.
 Niech pani dojedzie do następnych świateł, potem skręci w lewo i jedzie dalej
prosto. Po mniej więcej dwóch kilometrach zobaczy pani po prawej stronie stary klasztor.
Właśnie tam jest dom opieki. Nie może go pani nie zauważyć.
Katrin podziękowała i ruszyła.
Dom opieki dla niepełnosprawnych? Policja wspominała coś o cukrzycy. Ale czy
można być aż tak chorym na cukrzycę, że trzeba mieszkać w domu dla niepełnosprawnych?
A może miała niewłaściwy adres? Skręciła w lewo i wyjechała z Tecklenburga. Po
chwili po obu stronach jezdni zaczęły rozciągać się ogromne pola lnu, które błyszczały
w słońcu jak złoto.
Ale jeśli to był jednak właściwy adres? Jak powinna w takim razie postąpić?
W pierwszej kolejności poinformuję policję, postanowiła w duchu.
Kilka minut pózniej po prawej stronie zobaczyła kompleks budynków. Robił wrażenie
ponurego i opuszczonego. To musiał być ten klasztor. Zaraz za nim, kawałek dalej od drogi,
ujrzała kilka współczesnych budynków o płaskich dachach, które stały wokół rozległego
parku.
Czy była na miejscu? Powoli wjechała na parking dla gości. Nagle straciła wszelką
odwagę. Nie, nigdy nie znajdzie tu Leo. Jak Tanja mogłaby przetrzymywać tu małego
chłopca tak, żeby nikt tego nie zauważył?
Znów do oczu napłynęły jej łzy. Położyła dłonie na kierownicy i oparła o nie czoło. Co
ma teraz zrobić?
Gdy za pomocą dokumentów bankowych odcyfrowała dane z wyciągów i dowiedziała
się, na rzecz kogo ojciec dokonywał przelewów, poczuła nadzieję. Mocno wierzyła, że jej
koszmar wkrótce się skończy. A teraz stała przed dużym budynkiem. Po dziedzińcu chodzili
ubrani na biało pielęgniarze oraz pacjenci wsparci o balkoniki. Niektórzy siedzieli na
ławkach, grzejąc się w słońcu. Wszędzie ktoś się kręcił. Katrin uznała, że jest to
najprawdopodobniej najgorsze miejsce do ukrycia małego chłopca.
Nagle zadzwoniła jej komórka, wzdrygnęła się przestraszona. Dzwoniła komisarz
Schneidmann.
 Gdzie pani jest? Dlaczego nie ma pani u matki? Stoję przed domem, bo chcę zabrać
dokumenty z przychodni.
 W dokumentach ojca znalazłam płatności, które były dokonywane na nazwisko
niejakiego Klausa Meyerhofa  poinformowała Katrin.
 I co to ma oznaczać? Gdzie pani teraz jest?
Katrin zawahała się.
 Pojechałam pod ten adres.
 Co pani zrobiła?  Głos policjantki przeszedł w falset.  Nie może pani przecież tak
po prostu... To zbyt niebezpieczne!
 Ale okazało się, że to wcale nie jest adres prywatny. Tu chodzi o dom opieki dla
osób niepełnosprawnych. Tanja na pewno nie ukryła tu mojego syna. Natychmiast by coś
zauważono...
 Okay, w takim razie niech pani już nic nie robi. Zrozumiała pani? Pozostanie pani
w samochodzie i poczeka na nas. Ja i mój partner od razu ruszamy w drogę. Jaki to adres?
 Kastanienallee 25. W Tecklenburgu.
 Będziemy na miejscu za pół godziny. Do tego czasu proszę nie ruszać się z miejsca! 
nakazała surowym tonem Charlotte Schneidmann.
 Dobrze  odpowiedziała cicho Katrin i rozłączyła się.
Westchnęła ciężko i opadła na oparcie fotela. Automatycznie podniosła do ust lewy
kciuk i zębami zaczęła skubać skórkę przy paznokciu, aż w końcu palec zaczął krwawić.
Owinęła kciuk chusteczką higieniczną i jeszcze raz głośno westchnęła. Nie, nie da rady
usiedzieć w nagrzanym od słońca samochodzie. Musi wysiąść i trochę się poruszać, bo
w przeciwnym razie zwariuje.
Wysiadła i rozejrzała się; przy wjezdzie na rozległy teren ośrodka stała mała budka
portiera. Tak, zrobię to, pomyślała. Odczekawszy krótką chwilkę, podeszła zdecydowanym
krokiem do budki.
 Dzień dobry, przyjechałam do Klausa Meyerhofa  powiedziała przyjaznie. Rzuciła
okiem na identyfikator, który mężczyzna miał przyczepiony do marynarki, i dodała:  Może
mi pan powiedzieć, gdzie go znajdę, panie Lichter?
Portier skinął uprzejmie głową.
 Pani z powodu dostawy?
Nie zastanawiając się długo, Katrin skinęła głową.
 Tak, zgadza się. Mam wszystko w samochodzie.
 Nie znam pani. Zawsze przyjeżdża pani Bredlich...
Katrin jęknęła w duchu.
 Dzisiaj nie mogła, zachorowała.
Miała nadzieję, że portier nie dosłyszy drżenia w jej głosie.
 Och, mam nadzieję, że to nic poważnego...
 Nie, nie!
 To dobrze. Ma pani dowód dostawy?
Katrin przestraszyła się. Dowód dostawy? Teraz musiała postawić wszystko na jedną
kartę.
 Och, zapomniałam go wziąć.  Chrząknęła.  Bardzo mi przykro, ale w ogóle o tym
nie pomyślałam. Ja tylko zastępuję panią Bredlich.
Zaczęła się pocić.
Portier krótko się zastanowił, a potem powiedział:
 Ale pózniej musi go pani koniecznie doręczyć. Proszę nie zapomnieć.
 Będę pamiętała, na pewno!  odpowiedziała szybko Katrin.  Czy mogę teraz zanieść
mu te rzeczy?
 To niestety niemożliwe.
Zmarszczyła brwi.
 Klausa nie ma w ośrodku  wyjaśnił portier.  Od kilku dni jest u swojej mamy.
 Ach tak.  W głowie Katrin jedna myśl goniła drugą.  Mam nadzieję, że jego stan się
nie pogorszył... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •