[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Więc czemu się nie pozbył?
- Tego właśnie nie mogę pojąć. Może wpadł w panikę. Było to jednak szaleństwo zostawić
sprawę do następnego dnia. Największą szansę miał w nocy. W domu nie ma nocnego portiera. Mógł
podjechać samochodem, wpakować ciało do bagażnika - bagażnik jest duży - wyjechać z miasta i
pozbyć się go. Ktoś mógł zobaczyć, jak wkłada ciało do samochodu, ale mieszkania są przy bocznej
ulicy i jest tam podwórko, przez które trzeba przejechać. Powiedzmy, o trzeciej nad ranem miał
szansę. A co on robi? Idzie do łóżka, następnego ranka śpi do pózna, a kiedy się budzi, w mieszkaniu
jest policja!
- Poszedł do łóżka i spał mocno, jak niewinny człowiek.
- Może pan przyjąć to w taki sposób. Ale czy pan naprawdę w to wierzy?
- Nie odpowiem na to pytanie, dopóki nie zobaczę sam tego człowieka.
- Uważa pan, że pozna pan niewinnego na oko? To nie takie proste.
- Wiem, że to nie jest proste - i nie twierdzę, że mi się to uda. Chcę wyrobić sobie zdanie na
temat tego, czy ten człowiek jest tak głupi, jak to się wydaje.
IV
Poirot nie zamierzał odwiedzać majora Richa przed wizytą u pozostałych.
Zaczął od kapitana McLarena.
McLaren był wysokim, smagłym, małomównym człowiekiem. Twarz miał surową, ale
sympatyczną. Był nieśmiały i niełatwo się z nim rozmawiało. Poirot należał wszakże do ludzi
wytrwałych.
Przesuwając palcami po liściku Margharity, McLaren powiedział niechętnie:
- Jeżeli Margharita chce, bym przekazał panu wszystko, co wiem, oczywiście zrobię to. Nie
wiem, co tu jest do opowiadania. Pan słyszał już wszystko. Ale czegokolwiek Margharita sobie
życzy, zrobię to - zawsze robiłem, od kiedy skończyła szesnaście lat. Ona ma swoje sposoby.
- Wiem. Najpierw chciałbym, by odpowiedział pan szczerze na jedno pytanie. Czy uważa pan,
że major Rich jest winny?
- Tak. Nie powiedziałbym tego Margharicie, jeśli ona woli myśleć, że jest niewinny, ale po
prostu nie potrafię patrzeć na to inaczej. Do diabła, ten facet musi być winny!
- Czy między nim a panem Claytonem zaszło jakieś nieporozumienie?
- Absolutnie nie. Arnold i Charles byli najlepszymi przyjaciółmi. Dlatego cała historia jest tak
nieprawdopodobna.
- Może przyjazń majora z panią Clayton...
Przerwano mu.
- Pfu! Co za głupstwa. Wszystkie gazety robiły sprytne aluzje... Przeklęte insynuacje! Pani
Clayton i major Rich byli dobrymi przyjaciółmi i tyle! Margharita ma mnóstwo przyjaciół. Ja też
jestem jej przyjacielem. Od lat. I nie ma w tym nic, o czym cały świat nie mógłby wiedzieć. Tak było
też z Charlesem i Margharita.
- Więc nie sądzi pan, że mieli romans?
- Na pewno nie! - McLaren kipiał gniewem. - Niech pan nie słucha, co mówi ta wydra Spence.
Ona jest w stanie powiedzieć każdą rzecz.
- Może jednak pan Clayton podejrzewał, że między żoną i majorem coś jest?
- Nie wydobędzie pan ode mnie takich wyznań! Wiedziałbym, gdyby coś się działo. Arnold i ja
byliśmy blisko zaprzyjaznieni.
- Jakim był człowiekiem? Któż może wiedzieć lepiej niż pan.
- Cóż, Arnold był dosyć spokojny. Ale był mądry - wręcz zaskakująco błyskotliwy. Miał umysł
znakomitego finansisty. Awansował wysoko w Ministerstwie Skarbu.
- Słyszałem.
- Dużo czytał. Zbierał znaczki. I był wielkim miłośnikiem muzyki. Nie tańczył i nie bardzo lubił
chodzić z wizytami.
- Sądzi pan, że jego małżeństwo było szczęśliwe? Kapitan McLaren nie odpowiedział
natychmiast. Zdawał się rozwiązywać problem.
- Na takie pytania trudno odpowiedzieć... Tak, myślę, że byli szczęśliwi. On był jej oddany na
swój spokojny sposób. Jestem przekonany, że ona też go po swojemu kochała. Nie należało
spodziewać się, że się rozejdą, jeśli o tym pan myśli. Nie mieli może wiele wspólnego z sobą.
Poirot skinął głową. To było więcej, niż spodziewał się uzyskać.
- Teraz proszę mi opowiedzieć o ostatnim wieczorze. Pan Clayton jadł z panem obiad w klubie.
O czym mówił?
- Powiedział mi, że musi jechać do Szkocji. Był tym zirytowany. Nawiasem mówiąc, nie
jedliśmy obiadu. Nie było czasu. Tylko kanapki i coś do picia. Przynajmniej on, bo ja tylko się
napiłem. Proszę pamiętać, że byłem zaproszony na kolację.
- Pan Clayton wspominał o telegramie?
- Tak.
- A może pokazał go panu?
- Nie.
- Powiedział, że zamierza wpaść do Richa?
- Nie mówił tego wyraznie. Wątpił, czy ma dość czasu. Powiedział:  Margharita może mnie
wytłumaczyć, albo ty . A potem dodał:  Postaraj się, żeby wróciła do domu bezpiecznie . I poszedł.
To wszystko wydawało się zupełnie naturalne.
- Nie podejrzewał, że telegram może nie być prawdziwy?
- A nie był? - kapitan popatrzył zaskoczony.
- Najwyrazniej nie.
- To dziwne... - kapitan zapadł jakby w letarg, a ocknąwszy się zapytał:
- To naprawdę dziwne. O co tu chodzi? Dlaczego ktoś chciał wysłać go do Szkocji?
- To pytanie wymaga odpowiedzi.
Herkules Poirot wyszedł, zostawiając kapitana wciąż rozwiązującego tę zagadkę.
V
Państwo Spence owie mieszkali w malutkim domku w Chelsea.
Linda Spence powitała Poirota z najwyższą uciechą.
- Proszę mi opowiedzieć... - zaczęła. - Proszę mi opowiedzieć wszystko o Margharicie. Gdzie
ona jest?
- Tego nie mogę zdradzić, madame.
- Dobrze się ukryła! Margharita jest bardzo sprytna w takich sprawach. Będzie jednak musiała
złożyć zeznanie na rozprawie, prawda? Od tego się nie wymiga.
Poirot oszacował ją wzrokiem. Przyznał niechętnie, że jest przystojna według współczesnych
wymagań (co aktualnie odpowiadało aparycji niedożywionej sierotki), ale nie była w jego typie.
Włosy w artystycznym nieładzie powiewały wokół jej głowy, z trochę nieprzyjemnej twarzy
obserwowała go para sprytnych oczu. Nie miała makijażu oprócz wiśniowej pomadki na ustach. Była
ubrana w ogromny jasnożółty sweter, sięgający kolan, i obcisłe czarne spodnie.
- Jaka jest pańska rola w tym wszystkim? - dopytywała się pani Spence. - Ma pan wyciągnąć
jakoś jej przyjaciela? O to chodzi? Ma na co liczyć!
- Uważa pani, że to on jest winowajcą?
- Oczywiście. A któżby inny?
Oto problem, pomyślał Poirot. Zadał następne pytanie.
- Jaki wydał się pani major Rich podczas fatalnego wieczoru? Taki jak zwykle? A może nie?
Linda Spence zmrużyła oczy, wyrokując.
- Nie, nie był sobą. Był jakiś inny.
- W jakim sensie?
- Gdyby z zimną krwią zasztyletował pan człowieka...
- Ale w tym czasie nie wiedziała pani, że właśnie zabił z zimną krwią, prawda?
- Oczywiście, że nie.
- Więc jak pani określi to, że był  inny ?
- No... roztargniony. Och, nie wiem. Kiedy jednak przemyślałam to pózniej, stwierdziłam, że
jednak coś w tym było.
Poirot westchnął.
- Kto przyszedł pierwszy?
- Jim i ja. A potem Jock. Ostatnia zjawiła się Margharita.
- Kiedy wspomniano o wyjezdzie pana Claytona do Szkocji?
- Po przyjściu Margharity. Powiedziała do Charlesa:  Arnoldowi jest okropnie przykro. Musiał
pojechać nocnym pociągiem do Edynburga . A Charles odparł:  To fatalnie . Wtedy Jock
powiedział:  Przepraszam. Sądziłem, że już wiesz . I wypiliśmy.
- Major Rich nie wspominał o spotkaniu z panem Claytonem tego wieczoru? Nie powiedział
nic, że przyjaciel wpadł do niego w drodze na dworzec?
- Przynajmniej ja nie słyszałam.
- Czy nie dziwna historia z tym telegramem?
- Co w tym dziwnego?
- To była lipa. Nikt w Edynburgu nie wie nic na ten temat.
- A więc to tak. Wtedy mnie to zdziwiło.
- Miała pani jakieś podejrzenia co do telegramu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •