[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pensja i wszystkie premie, które pan uzbiera. Będzie pan mógł polecieć w dowolne miejsce na
świecie i uruchomić firmę charterową, jeśli pan zechce. Albo sprzedać maszynę i żyć sobie
wygodnie do końca swoich dni.
Tuck pokręcił głową. Ze wszystkich dziwnych rzeczy, które się dotąd wydarzyły, ta
wydawała się najdziwniejsza, choćby dlatego, że doktor wydawał się taki szczery. Była to jedna z
rzeczy, którą chciał usłyszeć przez całe życie, ale przekonywał sam siebie, że nigdy do tego nie
dojdzie n wali mu Jearjeta.
Nie chciał tego robić, walczył ze sobą, naprężał się ale nie mógł się powstrzymać i zapytał:
- Dlaczego?
- Bo nie możemy zrobić tego bez pana. A jest to coś do czego nie dojdzie pan w inny
sposób. Poza tym wolimy pana zatrzymać niż tracić czas na szukanie innego pilota.
- A jeśli powiem  nie ?
- Sam pan rozumie. Poprosimy pana o opuszczenie wyspy z pieniędzmi, które już pan
zarobił.
- I będę mógł tak po prostu odejść?
- Oczywiście. Jak pan wie, nie jest pan naszym pierwszym pilotem. Tamten postanowił
spróbować szczęścia gdzie indziej. Z drugiej strony jemu nie złożyliśmy tej propozycji.
- Jak się nazywał? Doktor zerknął na żonę.
- Giordano, był Włochem. A co?
- Zrodowisko lotnicze nie jest zbyt liczne. Myślałem, że może go znam.
- A zna pan? - spytała pani Curtis. - Nie.
Sebastian Curtis odchrząknął i zmusił się do uśmiechu.
- I co pan sądzi? Co by pan powiedział na własnego learjeta?
Tuck siedział wgapiony w otwartą butelkę wina, zastanawiając się co powiedzieć. Jaką
odpowiedz nie tyle chcieli ile powinni usłyszeć, jeśli miał opuścić tę wyspę żywy. Wyciągnął rękę
do lekarza.
- Myślę, że mają państwo pilota. Wypijmy za to.
W sypialni rozległ się dzwięk brzęczyka, a doktor i jego żona wymienili spojrzenia.
- Zajmę się tym - powiedziała Beth Curtis. Wstała i odłożyła serwetkę na stół. -
Przepraszam, panie Case, ale mamy w klinice pacjentkę, która mnie wzywa. - Potem w ułamku
chwili jej nastrój się zmienił. - Naciska ten brzęczyk tak często, jakby ktoś przyczepił jej go do
łechtaczki.
Sebastian Curtis popatrzył na Tucka i przepraszająco wzruszył ramionami.
ROZDZIAA 44
OBJAWIENIE: PARA IDEALNA
Gdy Tucker Case wrócił do swojego bungalowu, w jego wciąż nietrzezwej głowie toczył się
spór.
 Jestem gnojem. Powinienem był ich wysłać na drzewo .
 Mogli cię zabić .
 Tak, ale przynajmniej pokazałbym, że mam charakter.  %7łe co? Bądzmy poważni .  Ale
jestem gnojem .
 Wielka mi rzecz. Już wcześniej byłeś gnojem. A nigdy nie miałeś learjeta .
 Naprawdę myślisz, że dadzą mi odrzutowiec? .  To możliwe. Zdarzały się już dziwniejsze
rzeczy .  Ale powinienem coś z tym zrobić .
Dlaczego? Całe życie nie robiłeś nic .  Kiedyś musi być ten pierwszy raz . Nie ma mowy.
Bierz samolot .
Jestem gnojem .
 No, owszem, jesteś. Ale bogatym gnojem .
Jakoś to przeżyję .
Nieśmiertelniki i notes Jeffersona Pardee leżały na stoliku, grożąc wywołaniem kolejnej
kanonady wątpliwości i oskarżeń. Tuck położył się na wiklinowej kanapie i włączył telewizor, by
zagłuszyć hałas w swoim umyśle. Dwaj chudzi azjatyccy kick bokserzy prali się po pyskach na
Filipinach. Na kanale malezyjskim pokazywano, jak oprawiać sznaucera. Program kulinarny
skojarzył mu się z chirurgią, a chirurgia skojarzyła mu się z piękną dziewczyną z wyspy,
dochodzącą do siebie po poważnej operacji, której mógł zapobiec. Zdecydowanie wolał kick
boxing.
Zaczynał już wczuwać się w rytm przemocy, gdy nietoperz wleciał przez okno i wykonał
niezgrabne, chwiejne lądowanie na jednej z krokwi. Tuck na chwilę stracił oddech, myśląc, że w
jego domu właśnie pojawiło się dzikie zwierzę. A potem zobaczył okulary przeciwsłoneczne.
Roberto zawisł głową w dół, lekko się kołysząc.
Pilot westchnął.
- Proszę, bądz dziś tylko nietoperzem w okularach. Proszę. Na całe szczęście, nietoperz nic
nie powiedział. Okulary zsuwały mu się z nosa.
- Latasz w nich? - spytał Tuck.
- To model lotniczy.
- Oczywiście.
Zwierzak rzeczywiście zmienił okulary w rogowej oprawie na lotnicze, ale kiedy już
pogodzisz się z istnieniem mówiącego nietoperza, od uwierzenia w nietoperza w okularach dzieli
cię już tylko mary krok.
Roberto opadł z krokwi i rozłożył skrzydła tuż przed uderzeniem o podłogę. Wystarczyły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •