[ Pobierz całość w formacie PDF ]

martwić.
- Nigdy nie mówiłem, że jestem za biedny. - Eben uchwycił się tych słów. Maddie
właśnie na to miała nadzieję.
- Sam powiedziałeś, że cię nie stać na zajmowanie się tymi maluchami. Na jedno
wychodzi. - Wzruszyła ramionami z udawaną obojętnością.
Eben podejrzliwie zmrużył oczy.
- Próbujesz mnie nakłonić do zatrzymania tych dzieciaków, co?
Maddie roześmiała się swobodnie.
- %7łartujesz? Za dobrze cię znam. Równie dobrze mogłabym nakłaniać górę, żeby się
poruszyła.
- Coś knujesz. Jesteś za bardzo wyrozumiała. Zbyt zgodna.
- Może tak to wygląda, ale po prostu jasno widzę całą sytuację. Skoro ty nie zamierzasz
zatrzymać dzieci, a ja nie chcę wziąć ich do siebie, jedynym wyjściem jest oddać je
opiece społecznej. - Starała się mówić chłodno i rzeczowo. - Oczywiście mało
prawdopodobne, by jakaś rodzina zechciała wziąć całą czwórkę. Trochę to smutne, że
blizniaczki zostaną rozdzielone.
- Niezle, Maddie. Ale nie ze mną te numery. - Spojrzał na nią uważnie, mrużąc oczy.
- Stwierdzam tylko fakt - odparła, patrząc na Ebena niewinnie.
- Jasne. - Uśmiechnął się lekko, jakby chciał pokazać, że nie dał się nabrać.
Tad, znudzony rozmową i bezruchem, zaczął się niecierpliwie wiercić w ramionach
Ebena. Maddie chwyciła małą machającą rączkę, zadowolona, że może odwrócić wzrok
od Ebena, który przyglądał jej się uważnie.
- Pewnie na początku dzieci zostaną umieszczone w różnych rodzinach zastępczych, do
czasu, aż jakieś małżeństwa zdecydują się je zaadoptować. Ze znalezieniem rodziny dla
Tada nie będzie problemu. Ludzie wolą adoptować niemowlęta. Gorsza sprawa ze
86
starszymi dziećmi - dodała z żalem, ale zaraz postanowiła podejść do tej kwestii bardziej
pozytywnie. - Chociaż z drugiej strony blizniaczki są takie słodkie. Może ktoś je wezmie.
A Dillon? Najprawdopodobniej będzie dorastał w różnych rodzinach zastępczych.
- Daj już spokój, Maddie - warknął Eben.
- Nie rozumiem - skłamała.
- Nie bądz taka sprytna. Dobrze wiesz, o co mi chodzi - odparł. - Robisz, co możesz,
żebym poczuł się jak ostatni drań.
Maddie już miała na końcu języka, że mu się to słusznie należy, ale się powstrzymała.
- Przepraszam. - Starała się wyglądać na skruszoną. - Nie chciałam, żeby to tak
zabrzmiało. Dzieci czeka taki smutny los, ale skoro cię nie stać, żeby...
- Przestań powtarzać, że mnie nie stać, dobrze? - przerwał zniecierpliwiony.
- Na litość boską, Eben! Nie zamierzam rozgłosić wszem i wobec, że jesteś na skraju
bankructwa...
- Nie jestem na skraju bankructwa! - wybuchnął.
- Nie bądz taki drażliwy - powiedziała niewinnie Maddie.- Nie ty jeden borykasz się z
problemami finansowymi. Zresztą oboje wiemy, że bez względu na pieniądze, nie masz
obowiązku zajmować się tymi dziećmi. Dziwne, że Carla miała czelność obarczyć cię
nimi, po tym, co zrobiła.
- Szczerze wątpię, że moja siostra planowała tak rychłą śmierć - odparł oschle Eben.
- Pewnie nie, ale to niczego nie zmienia - stwierdziła Maddie. Przyglądała się uważnie
jego twarzy, niewzruszonej i obojętnej, jak góry na horyzoncie. Wzięła głęboki oddech i
postanowiła wyciągnąć asa z rękawa. - Szkoda, że nie możesz zatrzymać siostrzeńców.
Może któreś z nich pokochałoby to ranczo tak jak ty i przejęłoby je pewnego dnia. Bo
jesteś tu sam i po twojej śmierci to wszystko kupi ktoś pokroju Billy ego Joego Wildera i
jego popleczników.
- To chwyt poniżej pasa, Maddie - wycedził przez zaciśnięte zęby Eben.
- Dlaczego? Przecież to prawda - odparła Maddie. Czuła, że powinna iść za ciosem. -
Chodz do mnie, malutki - wyjęła Tada z ramion Ebena. - Popilnuję go, kiedy będziesz
dzwonił do opieki społecznej. Na pewno zrozumieją, dlaczego chcesz pozbyć się dzieci.
87
- Nie powiedziałem, że tam zadzwonię - przypomniał.
Maddie spojrzała na niego pytająco.
- Zmieniłeś zdanie? Chcesz je zatrzymać?
- Tego też nie powiedziałem. - Oczy Ebena pociemniały ze złości.
- To co zamierzasz zrobić? - spytała. - Nie możesz porzucić ich przy drodze jak
niechciane kocięta, chyba że chcesz wylądować w więzieniu.
- Wiem o tym - warknął Eben.
- Co za ulga - zadrwiła Maddie i podeszła do drzwi. - Jak tylko blizniaczki się ubiorą,
zacznę pakować ich rzeczy. W tym czasie możesz zadzwonić, gdzie trzeba.
- Sam zdecyduję, kiedy i gdzie zadzwonić.
Maddie, zadowolona w głębi duszy, pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Zrozum, im szybciej tam zadzwonisz, tym szybciej dzieci stąd znikną i będziesz mógł
wrócić do pracy.
Eben odwrócił wzrok i nie ruszył się z miejsca. Maddie zacisnęła kciuki i weszła do
domu. Zaskoczyła przy tym Dillona, który stał z drugiej strony i podsłuchiwał. Cofnął się
szybko, ale potem zatrzymał się, gwałtownie odrzucił głowę do tyłu i spojrzał na Maddie
oskarżycielsko.
- Dillon, to nie tak, jak przypuszczasz - wyjaśniła prędko. Serce jej się ściskało na myśl,
co mógł usłyszeć.
- Jasne - odparł drwiąco. - A żółwie mają skrzydła.
Joy przerwała zapinanie guzików białej bluzki i spojrzała na brata z wyższością.
- To głupie, Dillon.
- %7łółwie nie mają skrzydeł - poparła ją Hope.
- Tylko ptaki...
- ...i anioły...
- ...i motyle...
- ... i samoloty.
Dillon odwrócił się do blizniaczek i dał upust złości.
- Wiem o tym. Same jesteście głupie.
88
- Wcale nie jestem głupia. - Joy jak zawsze była gotowa do kłótni.
- Właśnie, że jesteś.
- To ty jesteś głupi, bo...
- ...ciągle chodzisz w piżamie - dokończyła Hope.
- I co z tego? - spytał wyzywająco Dillon.
- No... - Joy spojrzała na Maddie, szukając u niej wsparcia. - Już czas, żeby się ubrał,
prawda?
- Owszem, w zasadzie... - zaczęła Maddie.
Ale Dillon nie pozwolił jej skończyć.
- Chcesz, żebym się ubrał, bo wtedy będziecie mogli nas stąd zabrać i porzucić gdzieś
przy drodze.
- To nieprawda...
- Prawda - przerwał jej Dillon. - Słyszałem, jak o tym rozmawialiście. Planujecie się nas
pozbyć. Ja nie jestem taki głupi jak one. Wiem, że chcecie nas wyrzucić.
Joy spojrzała na brata z naganą.
- Jesteś głupi, Dillon.
- Wujek Eben chce, żebyśmy tu zostali - dodała Hope.
- Wcale nie. Zaraz zadzwoni do kogoś i poprosi, żeby nas stąd zabrali. Rozdzielą nas po
różnych domach i już się nigdy nie zobaczymy! - krzyknął Dillon, pociągając nosem i
walcząc ze wzbierającymi w oczach łzami.
- Wujek Eben nigdy by tego nie zrobił - odparła niepewnie Joy, odruchowo podchodząc
do siostry.
- Ja nie chcę stąd iść! - Hope szybciej uwierzyła bratu i zaczęła płakać.
- Nigdzie nie musisz odchodzić - zapewniła dziewczynkę Maddie.
- Kłamiesz! - krzyknął Dillon. - Chcecie się nas stąd pozbyć! Słyszałem, co mówiłaś!
- Dlaczego? - spytała Joy ze łzami w oczach. - Myśmy przecież nic nie zrobili!
- Mówiłem ci już, on nas tu nie chce - powiedział ze złością Dillon. - Nie cierpi was, bo
jesteście głupie i tępe!
- Ja chcę do mamy! - łkała Hope.
89
Drzwi wejściowe otworzyły się z takim hukiem, że aż wszyscy podskoczyli. W progu
stał Eben i przyglądał się im spod groznie zmarszczonych brwi.
- Co tu się dzieje? - spytał. - O co te krzyki i płacze?
- Dillon podsłuchał naszą rozmowę - wyjaśniła Maddie. Wstrzymała oddech i spojrzała
na Ebena, ale wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony.
- Dillon powiedział, że chcesz się nas pozbyć - wyłkała Joy.
- I że się już nigdy nie spotkamy - dodała Hope, ocierając łzy.
- Dillon jest w błędzie, jak zwykle - oznajmił Eben.
Maddie odetchnęła z ulgą.
- Kłamiesz! - rzucił szybko Dillon. - Słyszałem, co mówiłeś. Nigdy nas tu nie chciałeś.
- Masz rację. - Eben kiwnął głową. - A wy nie chcieliście tu przyjeżdżać. Ale jesteście,
więc zostaniemy razem, czy nam się to podoba, czy nie.
Joy spojrzała na wujka niepewnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •