[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słyszał podniesione głosy. Uświadomił sobie, że coś runie gra i że McGruder robi
zeń bardziej chorego, aniżeli był w istocie. Chcąc przystosować się do tej gry,
wepchnął tacę pod łóżko, a kiedy otworzyły się drzwi, z zamkniętymi oczyma leżał
nieruchomo na wznak. Jęknął, gdy McGruder go dotknął.
McGruder powiedział:
- Panie Forester, major Garcia sądzi, że w szpitalu wojskowym może pan liczyć na
lepszą opiekę, zostanie więc pan tam przewieziony. - Kiedy Forester otworzył
oczy, McGruder wbił weń zasępione spojrzenie. - Nie zgadzam się z tym
posunięciem, przeprowadzanym pod presją, i zamierzam zwrócić się w tej kwestii
do odpowiednich czynników. Choć jazda nie będzie długa - zaledwie na lotnisko -
dam panu środek uśmierzający, aby zniósł pan transport możliwie bezboleśnie.
Podwinął rękaw piżamy Forestera, przetarł ramię wacikiem, a potem sięgnął po
strzykawkę, którą napełnił z ampułki. Mówił przy tym obojętnie:
- Opatrunek wokół klatki piersiowej podtrzymuje pańskie żebra, jednak nie
radziłbym się poruszać bez szczególnej potrzeby. - Na te ostatnie słowa położył
subtelny nacisk i mrugnął do Forestera.
Wbijając igłę w ramię Forestera pochylił się i wyszeptał:
- To stymulant.
- Co tam znowu? - zapytał ostro Garcia.
- Jakie znowu co? - odpowiedział pytaniem McGruder, mierząc Garcię lodowatym i
surowym spojrzeniem. - Zechce pan, z łaski swojej, nie przeszkadzać lekarzowi w
wykonywaniu jego powinności. Pan Foresterjest ciężko chorym człowiekiem i w
imieniu rządu Stanów Zjednoczonych obciążam pana i pułkownika Coello
odpowiedzialnością za wszystko, co się z nim stanie. Gdzie są nosze?
- Una camilla - warknął Garcia do stojącego u drzwi sierżanta, który ryknął w
głąb korytarza. Niebawem wniesiono nosze.
McGruder krzątał się wokół podczas przenoszenia Forestera na nosze, a gdy ludzie
Garcii skończyli, powiedział:
201
- Teraz możecie go zabierać.
Odstąpił, strącając przy tym na podłogę pojemnik w kształcie nerki, przeznaczony
na instrumenty medyczne. Korzystając z faktu, że brzęk odwrócił uwagę wszystkich
obecnych w pokoju, McGruder pospiesznie wsunął jakiś twardy przedmiot pod
poduszkę Forestera.
Potem korytarzem wyniesiono Forestera na dziedziniec; zmrużył oczy, gdy poraziło
go słońce. W karetce długo czekał, aż cokolwiek się stanie, więc udając sen
zamknął oczy, bo pilnujący go żołnierz wpatrywał się weń z uporem. Powoli
przesuwając pod kocem dłoń w stronę poduszki, dotknął kolby pistoletu.
Poczciwy stary McGruder, pomyślał; na komandosów zawsze można liczyć. Zaczepił
palcem osłonę spustu, stopniowo przysunął broń do boku, a wreszcie zatknął ją na
plecach za pasek piżamy, gdzie nie mogła zostać zauważona, gdyby przenoszono go
na inne łóżko. Uśmiechnął się w myślach; w innych okolicznościach leżenie na
twardym kawałku metalu uznałby za skrajnie niewygodne, teraz jednak dotknięcie
pistoletu dawało mu wielkie poczucie bezpieczeństwa.
Pocieszające były również słowa McGrudera. Bandaże utrzymują go w kupie, a
wstrzyknięty stymulant doda sił, aby mógł się ruszać. Nie, żeby go naprawdę
potrzebował; po zjedzeniu posiłku siły raptownie mu wróciły, bez wątpienia
jednak posunięcie doktora było słuszne.
Wsunięto do karetki Rohdego i Forester zerknął kątem oka na jego nosze. Był
nieprzytomny, a w miejscu nóg pod kocem piętrzyła się spora wypukłość. Miał
bladą, pokrytą kropelkami potu twarz i chrapliwie oddychał.
Do karetki wskoczyło jeszcze dwóch żołnierzy i po kilku minutach samochód
ruszył. Z początku Forester leżał z zamkniętymi oczyma - chciał przekonać
żołnierzy, iż  środek uśmierzający" skutkuje - doszedłszy jednak do wniosku, że
ci szeregowi prawdopodobnie nie mają pojęcia o zaordynowanej mu terapii,
otworzył je ponownie i spojrzał w okno.
Ostry kąt widzenia uniemożliwiał mu prowadzenie przyzwoitej obserwacji, niebawem
jednak karetka stanęła i Forester ujrzał kutą żelazną bramę, a za jej kratami
dużą tablicę. Wymalowano na niej orła lecącego nad zaśnieżonymi górami, zaś
wokół emblematu widniał w kartuszu nakreślony ozdobnymi literami napis:
ESQUADRON OCTAVO.
Z bólem zamknął oczy. Wyciągnęli niewłaściwą słomkę; to był szwadron
komunistyczny.
III
McGruder przyglądał się, jak karetka z wozem sztabowym z tyłu wyjeżdża z
dziedzińca. Wówczas wrócił do gabinetu, zdjął fartuch i założył kurtkę. Z
szuflady wyjął kluczyki od wozu i przeszedł do szpitalnego garażu,
202
gdzie doznał szoku. Obok wielkich drzwi wspierał się o ścianę żołnierz w
niechlujnym mundurze - nie było jednak nic niechlujnego w karabinie ze lśniącym
bagnetem, jaki trzymał w rękach.
Podszedł do żołnierza i warknął władczo:
- Przepuść mnie.
%7łołnierz popatrzył nań spod półprzymkniętych powiek, pokręcił głowąi splunął na
ziemię. McGruder wpadł we wściekłość i spróbował przepchnąć się siłą, ale
stwierdził nagle, że czubek bagnetu kłuje go w gardło. %7łołnierz powiedział:
- Pan pogada z sierżantem. Jak powie, że można wziąć samochód, to pan wezmie.
McGruder wycofał się, masując gardło. Zawrócił na pięcie i ruszył na
poszukiwanie sierżanta, lecz się z nim nie dogadał. Z dala od swych oficerów,
sierżant był sympatycznym człowiekiem, a jego szerokie indiańskie oblicze
wyrażało ubolewanie.
- Po prostu wykonuję rozkazy, a są one takie, że nikt do odwołania nie ma prawa
opuścić misji.
- Czyli do kiedy? - zapytał McGruder. Sierżant wzruszył ramionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •