[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdyby wolno mi było pod jakim bądz pozorem wspomnieć o panieńskich nogach, rzekł-
bym o nogach panny Slowboy, iż ciążące na nich jakieś przekleństwo czyniło je szczególnie
podatnymi na wszelkiego rodzaju zadrapania oraz że nie zdarzyło się nigdy, aby wchodząc
gdzieś lub skądś schodząc pana Slowboy nie zarejestrowała na nich tego faktu za pomocą
nacięć podobnych do karbów, którymi Robinson Cruzoe znaczył dnie na swym drewnianym
kalendarzu. %7łe jednak takie napomykanie o nogach mogłoby być uznane za dowód złego wy-
chowania  wstrzymam się jeszcze z tą uwagą.
 John! Czy wziąłeś koszyk z pierogiem i różnościami, i butelkami piwa?  spytała Krop-
ka.  Jeżeli nie, musisz natychmiast zawrócić.
 Co za utrapienie z tobą, moja Kropko  uśmiechnął się woznica.  Nie dość, żem przez
ciebie wyjechał z piętnastominutowym opóznieniem, to jeszcze teraz każesz mi zawracać.
 Przykro mi, John  rzekła Kropka, ogromnie poruszona  ale za nic na świecie nie poje-
chałabym do Berty... za nic na świecie, John... bez pieroga z szynką i cielęciną, i bez różności,
i butelek piwa. Prrr!
To wołanie skierowane było do konia, który nic, ale to nic sobie z niego nie robił.
 Och, każ mu stanąć! John!  jęknęła pani Peerybingle.  Proszę cię, John!
 Będzie na to czas  odparł woznica  kiedy zacznę gubić rzeczy albo o nich zapominać.
Bądz spokojna, kosz jest na wozie.
 Co za bezlitosny potwór z ciebie, drogi Johnie, żeś od razu tego nie powiedział, przez co
oszczędziłbyś mi wielkiej przykrości. Oznajmiam ci, że za nic na świecie nie pojadę do Berty
bez pieroga z szynką i cielęciną, bez różności i butelek piwa. Odkąd jesteśmy małżeństwem,
76
co dwa tygodnie urządzamy u niej nasze pikniki. Gdybyśmy kiedykolwiek mieli tego zanie-
dbać, gotowa byłabym pomyśleć, że już nigdy nie będziemy szczęśliwi.
 Trzeba przyznać, że już sama ta myśl nadzwyczajnie była poczciwa  rzekł woznica. 
Toteż szanuję cię za nią, młoda niewiasto.
 Proszę cię, John  odparła Kropka oblewając się rumieńcem  nie mów takich śmiesz-
nych rzeczy. Szanować mnie za to, mój Boże!
 Przyszło mi właśnie do głowy... zaczął woznica.  Ten stary jegomość...
Znowu zakłopotanie, tak wyraznie malujące się na jej twarzy!
 Dziwna z niego sztuka  ciągnął John patrząc prosto przed siebie, na drogę.  Ani rusz
nie mogę go rozgryzć. Nie myślę, żeby miał jakieś złe zamiary.
 Ależ nie! Jestem... jestem pewna, że nie ma złych zamiarów.
 Tak, tak  rzekł woznica przenosząc na nią wzrok, gdyż zaskoczyła go żarliwość i powa-
ga brzmiące w jej głosie.  Rad jestem, Kropko, żeś taka tego pewna, bo utwierdzasz mnie w
moim mniemaniu. Swoją drogą ciekawe, że się staruszkowi ubrdało prosić nas, abyśmy mu
przedłużyli gościnę. Ciekawe, prawda? Jakie to dziwne rzeczy wydarzają się na świecie.
 Bardzo dziwne  rzekła Kropka głosem cichym, prawie niedosłyszalnym.
 Trzeba przyznać, że miły z niego staruszek  ciągnął John.  Płaci jak dżentelmen i myślę,
że można na jego słowie polegać jak na słowie dżentelmena. Mieliśmy dziś rano długą poga-
wędkę. Rzekł mi, że mnie słyszy coraz lepiej, w miarę jak się przyzwyczaja do mojego głosu.
Opowiedział mi dużo o sobie, a ja mu znów o sobie i zadał mi wiele rozmaitych pytań. Wspo-
mniałem mu, że robię wozem dwa kursy. Jednego dnia w prawo od domu i z powrotem. Dru-
giego  w lewo i z powrotem (jest tu obcy i nie zna nazw miejscowości w naszych stronach).
Jak to usłyszał, bardzo się ucieszył i tak powiada:  Z tego wynika, że będę dziś wieczór wracał
do domu tą samą co ty drogą. A myślałem, że się wyprawisz w całkiem odwrotnym kierunku.
Wspaniale! Kto wie, czy nie poproszę cię znowu, byś mnie podwiózł. Ale obiecuję, że nie usnę
tak mocno jak wtedy . Mocno spał, nie można powiedzieć! Kropko! O czym ty myślisz?
 O czym myślę, John? Przecież ja... ja słucham.
 To dobrze  rzekł poczciwy woznica.  Taką miałaś minę, żem się już zląkł, że moje długie
gadanie całkiem cię znudziło i zaczęłaś myśleć o czymś innym. Niewiele brakowało, słowo daję!
Kropka nie odpowiadała, więc jakiś czas jechali w milczeniu. Ale niełatwa była to rzecz
długo milczeć na wozie Johna Peerybingle a, gdyż każdy, kogo spotkali na drodze, miał coś
do powiedzenia. A jeżeli nawet było to zwykłe:  Dzień dobry , na czym też często poprze-
stawano, to przecież odwzajemnienie tego powitania z należytą serdecznością wymagało nie
tylko uśmiechu i skinienia głową, lecz ponadto wysiłku płuc tak wielkiego, jak przydługa
mowa w parlamencie. Niekiedy podróżujący pieszo lub podróżujący konno towarzyszyli jakiś
czas wozowi w tym umyślnie celu, aby uciąć z Peerybingle ami małą pogawędkę; i wtedy
obie strony dużo miały sobie do powiedzenia.
Zresztą Bokser więcej dawał sposobności do obustronnych przyjaznych powitań, nizli dać
by mogło, powiedzmy, sześć dusz chrześcijańskich. Znali go wszyscy przy drodze  zwłasz-
cza zaś drób i nierogacizna, które to stworzenia widząc, jak zbliża się ku nim cały przechylo-
ny na bok, strzygąc badawczo uszami i wymachując, ile mu sił starcza, tym swoim kusym
ogonkiem, nie czekały bynajmniej na zaszczyt zawarcia z nim bliższej znajomości, tylko na-
tychmiast dawały nura do jak najdalszych pomieszczeń na tyłach zagród. Wszędzie też miał
Bokser jakieś swoje sprawy do załatwienia; skręcał we wszystkie boczne ścieżki, zaglądał na
dno wszystkich studzien, zapędzał się do wszystkich wiejskich domów, wpadał pomiędzy
dzieci wszystkich wiejskich szkółek, płoszył wszystkie gołębie, tak straszył wszystkie koty,
aż jeżyły sierść, i wstępował do wszystkich karczem po drodze, niczym stały bywalec. A do-
kądkolwiek pobiegł, tam rozlegał się czyjś głos:  Hej! Przecież to Bokser! i wraz ten ktoś
wychodził przed dom, w towarzystwie kilku innych  ktosiów , aby powitać Johna Peerybin-
gle a i jego śliczną żonę przyjaznym:  Dzień dobry .
77 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •