[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zany brudną tasiemką, i przewracał w ńim kartkę za kartką.
- Proszę ojca - rzekł z żalem i smutkiem w głosie - w tym notesie wyczytałem, że cięży
na mnie dług, który muszę zapłacić bez zwłoki.
- Daj ty mi spokój, daj mi spokój! - odpowiedział stary Cedzyna opierając głowę na rę-
ce.
- Zanim wyjadę, muszę ojcu wytłumaczyć, dlaczego powziąłem decyzję wyjazdu.
- Co ty wytłumaczysz, głuptasie, co? - porwał się starzec. -Jedz, jeśli taka twoja wola.
Tylko mi już, przez litość, nie każ podziwiać twojej mądrości.
27
- Chcę pomówić szczerze i otwarcie o interesie doniosłego dla mnie znaczenia. Przed
czterema laty przysłał mi tatko ratami dwieście rubli. W roku następnym dwieście rubli.
Potem dwieście pięćdziesiąt rubli i zeszłego roku znowu dwieście. Razem ośmset pięć-
dziesiąt. Pensja, jaką ojciec pobiera, wynosi trzysta rubli na rok. Skądże?...
- Synku kochany... nie chciej mnie aby rpbić złodziejem. Jeżeli uważnie przejrzałeś ra-
chunki, to musiałeś dostrzec, że nie przywłaszczyłem sobie ani kopiejki Bijakowskiego.
Wszystko jest w wykazach. %7łe nie sprzedawałem potajemnie ani wapna, ani cegły, mo-
żesz także przekonać się z rachunków. Daję ci zresztą słowo honoru... nie mam na sumie-
niu ani jednej kopiejki Bij akowskiego! Tak mi Boże dopomóż!
- Tak, to zupełna prawda.
- Skoro występujesz w roli oskarżyciela, to powinieneś znać się trochę na interesach.
Cały sekret polega na tym, że Bijakowski dał mi upoważnienie do pobierania, oryginalnej
wprawdzie, tantiemy. Od sprzedaży nigdy mi jej przyznać nie chciał, a natarczywe moje
żądania zbywał zawsze jedną śpiewką: Produkuj pan taniej... a co na tym osiągniesz, to
twoje . Obiecał ludziom początkowo po trzydzieści kopiejek. Ja im dałem pózniej po
dwadzieścia, no i, rozumie się, przystali, bo nigdzie więcej nie zarobią, a tu mają zarobek
pewny. Tym sposobem uzbierało się trochę grosza dla ciebie.
- Tak, to właśnie dostrzegłem w rachunkach...
- I to jest cały sekret, oskarżycielu! Złodziejem nie byłem i, da Bóg, nie będę!
- I ja nim być nie chcę, mój ojcze. Toteż ośmset pięćdziesiąt rubli muszę zwrócić...
- Komu masz zwracać? Ja tych pieniędzy nie przyjmę... wiedz o tym... nie przyjmę.
Nie mogłem ci dawać na utrzymanie i edukację więcej, Bóg widzi... ale co mogłem... Sta-
rałem się choć trochę wywiązać z powinności ojcowskiej.
- To nie ojciec dawał mi na edukację i nie ojcu mam zwrócić ten dług gorzki i strasz-
ny...
Dominik Cedzyna wysoko podniósł brwi i ze zdumieniem patrzał na syna.
- Ty chyba masz bzika, mój Piotrusiu. Cóż ty pleciesz? Doktor Piotr usiadł przy stoli-
ku, przysunął arkusz czystego papieru i zaczął mówić powoli:
- Wartość każdego towaru po ukończeniu produkcji składa się z kapitału stałego
(oznaczmy go literą c), z kapitału zmiennego, czyli płacy najemników (dajmy na to v), i z
tak zwanej wartości dodatkowej, czyli zysku, co oznaczam literą p. Stosunek wartości do-
datkowej do kapitału zmiennego, czyli zysku do płacy najemnika, p: v, pokazuje stopę
wartości dodatkowej, czyli normę wyzysku. Obliczmy, proszę ojca, skrupulatnie przychód
i rozchód...
Nad wieczorem dopiero skończył się zajadły spór między ojcem i synem. Obadwaj
zamilkli pod wpływem tej zaciętości, co zdaje się zamykać serce tak szczelnie, jak się
zamyka wieko trumny nad drogimi zwłokami.
Stary obojętnie i z pogardą patrzał na krzątanie się doktora Piotra dokoła walizki. Od
czasu do czasu szyderczy uśmiech przemykał po jego wargach i oczy błyskały gniewem.
Po długim milczeniu wyniośle i obojętnie rzekł:
- Czy tutaj nie mógłbyś stanowczo zarobić, aby uczynić zadość głupim sentymentom?
28
- Nie mógłbym, proszę ojca, tak prędko, jak tego pragnę. Tam mam miejsce i płacę
stosunkowo niezłą.
- Można by i tu znalezć posadę. Bijakowski...
- Ja nigdy i nic wspólnego mieć nie będę z panami Bijakowskimi. Nikt mię nigdy nie
protegował, oprócz moich wiadomości i pracy.
- Pisałeś mi, że cię protegował jakiś profesor - rzekł stary oschle. - Jesteś w niezgodzie
z samym sobą, znakomity filozofie.
- Nie. Profesor podał moje nazwisko, ponieważ stosownie do żądania miał wskazać
czyjekolwiek nazwisko. Wskazał moje, bo uważał to za słuszne ze względu na moją po-
rządną pracę i usposobienie do samodzielnych doświadczeń.
- Rzeczywiście, racja fizyka! Bijakowski również uważałby za słuszne ze względu... i
tak dalej...
- Nikt dobrowolnie nie zaraża się parchami... Toteż i mnie dobrze, pókim czysty...
Stary roześmiał się. Znowu nastało milczenie aż do chwili, kiedy młody człowiek zdjął
palto z kołka i począł leniwie naciągać je na ramiona.
- Czyż ty naprawdę?... - zapytał pan Dominik. - Tak, ojcze.
- Oby cię Bóg nie skarał ciężko, moje dziecko!
- Pierwszą ratę mam nadzieję przysłać w maju. W tym notesie wyliczyłem należność
każdego za cztery lata. Niechże ojciec raczy sumiennie...
- Precz, durniu! - krzyknął grubiańsko pan Dominik w przystępie wściekłego gniewu.
Ręce mu się trzęsły, w oczach migotał zły ogień.
Doktór Piotr, blady jak papier, zbliżył się do niego ze łzami w oczach i schylił mu się
do nóg. Starzec odepchnął go, usunął się w kąt pokoju i odwrócił plecami: Słyszał, jak
drzwi z cicha skrzypnęły i zawarły się za wychodzącym, słyszał suchy szczęk klamki, ale
nie odwrócił głowy. Zapadał powoli w stan gnuśnego spokoju, obojętności tak zupełnej,
że graniczyła prawie z zadowoleniem.
- Dobrze, że powiedziałem durniu ! - pomyślał - to mu pójdzie w pięty...
Po upływie kilkunastu minut wyjrzał przez okno. Na podwórzu nie było nikogo. Pod
zachód słońca widać było przedmioty wyraznie. Na każdej szybie rysowały się i rosły w
oczach, idąc z dołu do góry, fantastyczne gałązki mrozu. Starzec przypatrywał im się z
zajęciem i myślał o czymś dawnym, ogromnie dawnym. Doznawał przez chwilę uczuć
małego chłopca, który w pięknym dworze siedzi obok matki, pięknej, dobrej, kochanej
matki, i patrzy na gałązeczki przymrozka... Nudzi mu się, płakałby i kaprysił, gdyby nie
to, że pełzające odnóżki, pręty i zębate liście tak go zaciekawiają, tak bawią...
Z zadumy obudził go dopiero daleki świst lokomotywy. Ten dzwięk sprawił mu taki
ból jak uderzenie młotkiem w czaszkę. Wziął czapkę i wyszedł z pokoju.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]