[ Pobierz całość w formacie PDF ]
136
R S
- Ale przecież sam mówiłeś, że jestem do niego podobna.
Powiedziałeś mu o tym?
- Pamiętaj, że występowałem tylko w charakterze posłańca. Zresztą,
nawet gdybym próbował, z pewnością nie udałoby mi się go przekonać.
- Może gdyby mnie zobaczył, zmieniłby zdanie...
- Wybacz, ale nie sądzę, żeby to pomogło. Powiem wprost. On nie
chce się z tobą zobaczyć. Naprawdę bardzo mi przykro, ale takie są fakty.
Nie wiem, co jeszcze mógłbym ci powiedzieć. Upiera się, że nie jest twoim
ojcem. Nie przyjmie tego do wiadomości, dopóki testy DNA nie
potwierdzą twojej wersji, a nawet wtedy...
Nie dokończył, ale zamierzał zapewne dodać, że nawet jeśli Russel
będzie miał przed oczami niezbity dowód, nic nie zmusi go do tego, żeby
ją zaakceptował.
- Moim zdaniem nie powinnaś z tego powodu rozpaczać. Nie jestem
przekonany, czy kontakty z nim wyszłyby ci na dobre. - Wbrew gorzkim
słowom w jego głosie słychać było współczucie.
- Wierzysz mu? To znaczy myślisz, że naprawdę nie jest moim
ojcem?
- Sam nie wiem, co o tym sądzić. W ogóle nie zareagował na
nazwisko twojej matki. Skojarzył ją dopiero, kiedy wspomniałem, gdzie
chodziła do szkoły. Z drugiej strony minęło prawie trzydzieści lat. Pamięć
bywa zawodna. A jednak widzę między wami wyrazne podobieństwo.
- Pytał o moją mamę? Albo o mnie? - Miała nadzieję, że nie słychać
w jej głosie, jak bardzo jest zdesperowana.
- Jedyne, co go interesowało, to czego od niego chcesz. Rzecz jasna
uznał na samym wstępie, że chodzi ci wyłącznie o pieniądze. Mówiłem
mu, że to bzdura i że nie czyhasz na jego majątek.
137
R S
- I co on na to?
- %7łe jeśli ci wierzę, to jestem głupszy, niż myślał. Według niego
wszystkim kobietom chodzi o pieniądze.
Zacisnąwszy powieki, Rebeka potrząsnęła smutno głową.
- Przepraszam, że naraziłam cię na nieprzyjemne ataki z jego strony.
- Nie przejmuj się. Już dawno nauczyłem się ignorować jego
złośliwości. A wracając do ciebie, jeśli Russel nie jest twoim ojcem, masz
szczęście, lecz jeśli jest, radzę ci zapomnieć o jego istnieniu. Bez niego
będzie ci o wiele lepiej.
Może i miał rację, ale to nie pomniejszało uczucia pustki, jakiego w
tej chwili doznała.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się i do widzenia.
- Do widzenia. - Rozłączyła się i odłożyła ostrożnie słuchawkę.
Z trudem oddychała. Wydawało jej się, że ciąży jej na piersi
stukilogramowa bryła ołowiu. Podniosła się powoli, wsuwając dłonie we
włosy.
Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Przypomniała sobie pamiętnik
matki pełen opisów ich spotkań, rozmów i pierwszych pocałunków. Każde
słowo świadczyło o tym, jak bardzo Lillian była w nim zakochana. A on
wszystkiemu zaprzecza.
Zwyczajnie kłamie. Nie ma innego wytłumaczenia. Fizyczne
podobieństwo zazwyczaj dowodzi pokrewieństwa. Tylko co z tego? Lever
nie chce mieć z nią nic wspólnego i nigdy nie uzna jej za córkę.
To koniec. Koniec poszukiwań i koniec marzeń o tym, że kiedy
pozna ojca, przestanie wreszcie czuć, że w jej życiu czegoś brakuje.
138
R S
Nie było sensu dłużej się męczyć, próbując zaaklimatyzować się w
miejscu, w którym wciąż czuła się obco. Myśli kłębiły jej się w głowie bez
ładu i składu. Drażniła ją obezwładniająca cisza pustego domu. To nie był
jej dom. Poza ubraniami i nielicznymi drobiazgami nic tu nie należało do
niej. Nawet koty.
Jedyną osobą, która potrafiłaby zrozumieć, jak się teraz czuła, był
Joe. Podniosła słuchawkę, żeby wybrać numer kliniki, ale niemal
natychmiast odłożyła ją z powrotem. Nie chciała przeszkadzać mu w
pracy. Zresztą, jak niby miałby jej pomóc? Nie odwróci przecież tego, co
się stało.
Zaczęła przechadzać się nerwowo po pokoju. Kiedy wyjeżdżała z
Nowego Jorku, towarzyszyło jej poczucie kompletnej klęski. Jej życie
osobiste legło w gruzach. Mimo to wyznaczyła sobie jakiś cel i zamierzała
go osiągnąć. Tymczasem okazało się, że jej działania nie miały sensu. Nic
już nie miało sensu. Tym razem poczucie porażki było jeszcze bardziej
dojmujące.
Na Manhattanie byłaby przynajmniej u siebie. Uzmysłowiwszy sobie
z całą mocą, że nie powinna była w ogóle stamtąd wyjeżdżać, sięgnęła
znowu po telefon i zadzwoniła do dawnej współlokatorki z college'u.
Cindy wyjeżdżała na święta do rodziców, więc zgodziła się udostępnić jej
na jakiś czas swoje mieszkanie. Umówiły się, że zostawi jej zapasowy
klucz u dozorcy budynku.
Rebeka zupełnie zapomniała o nadchodzącym Zwięcie
Dziękczynienia. Nie miała ochoty teraz o tym myśleć. Spakowała
najważniejsze rzeczy i wrzuciła je do bagażnika. Po resztę dobytku
zamierzała wrócić pózniej, W tej chwili marzyła tylko o tym, żeby wyrwać
się z Rosewood i znalezć się wreszcie w znanym i przyjaznym otoczeniu.
139
R S
Przed wyjściem nagrała się na sekretarkę Shibbów z prośbą, by przez
kilka dni karmili za nią koty. Klucze zostawiła im pod wycieraczką, a
zapas karmy na blacie w kuchni.
Nadeszła pora, by powiadomić o wyjezdzie Joego. Z ciężkim sercem
wybrała jego numer domowy. Kiedy usłyszała z taśmy znajomy głos, o
mało się nie rozpłakała. Połykając łzy, tłumaczyła sobie, że w ten sposób
zaoszczędzi mu tylko przykrej formalności zerwania z nią za jakiś czas.
Zrelacjonowała mu pokrótce przebieg rozmowy z Jackiem, życzyła
powodzenia przy budowie szpitala i pożegnała się.
Nie zwlekając dłużej, zamknęła dom na cztery spusty i ruszyła w
drogę. Problem w tym, że kiedy już wróciła na Manhattan, wcale nie
poczuła się jak u siebie. Jakby miejsca, które znała jak własną kieszeń,
nagle stały się jej zupełnie obce.
Długi sen nie przyniósł jej ulgi. Rankiem miała ochotę nakryć się
kołdrą na głowę i nie wstawać przez najbliższy tydzień. Zmusiła się
jednak, żeby podnieść się z łóżka, wziąć prysznic i przygotować się do
wyjścia. Zamierzała odwiedzić swoją redakcję i poprosić redaktor naczelną
o możliwość powrotu na dawną posadę.
Nie zastawszy jej w biurze, Rebeka zostawiła gotowy artykuł i
postanowiła wybrać się na spacer. Przechadzka po znajomych ulicach nie
przyniosła jej jednak ulgi. Nawet świątecznie udekorowane wystawy
sklepowe, które przedtem tak lubiła, nie robiły na niej wrażenia.
Ostatni raz była na Manhattanie razem z Joem. Wiele by dała, żeby
go teraz przy sobie mieć. Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć, ale jego
nieobecność sprawiała, że pogarszał się jej i tak ponury nastrój.
Około pierwszej wróciła do mieszkania koleżanki, przebrała się w
różowe legginsy, koszulkę oraz grube skarpety i włączyła telewizor.
140
R S
Zamierzała obejrzeć jeden z sześciu filmów, które przyniosła ze sobą z
wypożyczalni DVD.
Pomyślała, że powinna zadzwonić do mamy i umówić się na
jutrzejsze spotkanie z okazji Zwięta Dziękczynienia. To rodzinne święto,
powinny spędzić je razem. Telefon w mieszkaniu Lillian nie odpowiadał,
więc po kilku próbach dała za wygraną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]