[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAA 15
Część tajemnicy zostaje rozwiązana
Przez otwór w ścianie Pete i Jupiter obserwowali starego Bena pracującego w ukrytej
grocie. Regularnie co kilka minut jęk uderzał w ich uszy, ale Ben zdawał się być nań zupełnie
obojętny. Nie przestawał walić kilofem w stertę głazów i ziemi.
- Popatrz - szepnął Jupiter - to wygląda jak usypisko skalne.
- I to duże - odszepnął Pete.
- Zauważ, że krawędzie skał są ostre i czyste. To musiało powstać bardzo niedawno.
Ben pracował uporczywie, nieświadom wpatrzonych w niego oczu. Brał zamach
kilofem z wigorem i zdumiewającą jak na jego wiek siłą. Po pewnym czasie odłożył kilof i
znowu ujął szuflę.
- Jupe, widziałeś jego oczy? - syknął Pete.
Oczy starego poszukiwacza błyszczały w świetle latarni. Była w nich jakaś dzika
zapamiętałość, podobnie jak poprzedniego wieczoru, gdy ostrzegł ich przed Staruchem.
- Gorączka złota - powiedział cicho Jupiter - a raczej w tym wypadku, diamentów.
Czytałem, że poszukiwacze popadają w rodzaj opętania, kiedy myślą, że natrafili na
drogocenną żyłę. Mogą być niebezpieczni, gdy coś lub ktoś chce im przeszkodzić lub ich
powstrzymać.
- Mój Boże - westchnął Pete.
Stary Ben kopał teraz w stercie kamieni obluzowanych kilofem. Nabierał kamienie na
szuflę i rzucał je na ukośnie ustawione sito. Co pewien czas pochylał się i podnosił coś z pyłu.
Oglądał podniesiony przedmiot, śmiał się jak szalony i wkładał go do skórzanego woreczka,
leżącego koło latarni.
- Czy to są diamenty? - zapytał Pete szeptem.
- Przypuszczam - odpowiedział cicho Jupiter.
Ben był tak zaabsorbowany swoim zajęciem, że prawdopodobnie nie zwróciłby
uwagi, nawet gdyby rozmawiali głośno. Woleli jednak nie ryzykować.
- Znalazł więc kopalnię diamentów - powiedział Pete.
Jupiter zmarszczył czoło w zamyśleniu.
- Na to wygląda, Pete, tylko...
- Cóż to może być innego? Nadział się na żyłę diamentów i wie, że znajduje się ona na
terenie Rancza Krzywe Y. Gdyby się ktoś o tym dowiedział, musiałby się co najmniej dzielić
z Daltonami, no nie? Prawdopodobnie prawnie wszystko należy do Daltonów. Kopie więc po
nocach i odstrasza wszystkich od jaskini.
Jupiter skinął powoli głową.
- Słusznie. To by wyjaśniło wszystko z wyjątkiem...
- Dlaczego jaskinia jęczy i dlaczego przestaje, kiedy ktoś do niej wchodzi? - wtrącił
Pete.
- Nie to miałem na myśli - odparł Jupiter. - Ale wydaje mi się, że mogę wyjaśnić,
dlaczego jęki ustają. Widzisz, szeryf i pan Dalton na pewno znalezli ten szyb. Nie znalezli
tylko miejsca, w którym pracuje Ben.
Pete otworzył usta, by zadać pytanie, i właśnie rozległo się głośne dzwonienie.
- Stary Ben rzucił szuflę i z zadziwiającą szybkością pobiegł do małej skrzynki
stojącej koło latarni. Dotknął w niej czegoś i dzwonek zamilkł. Podniósł latarnię i woreczek
skórzany i skierował się wprost do dziury w ścianie, za którą przykucnęli Pete i Jupiter.
- Szybko, Pete! - szepnął Jupiter nagląco.
Chłopcy wycofali się za stertę kamieni. Zaledwie zdołali się za nią ukryć, Ben wszedł
do szybu. Odłożył na bok latarnię i woreczek i ujął leżącą tu długą stalową sztabę, której
chłopcy przedtem nie zauważyli.
W tym momencie rozległo się:
- Aaaaa-uuu-uu!
Tym razem jęk urwał się szybciej. Stary Ben, posługując się sztabą jak dzwignią,
wtoczył do otworu w ścianie wielki okrągły głaz. Nie było teraz śladu po otworze.
- Już wiem, co miałeś na myśli - szepnął Pete. - Nikt by się nie domyślił, że w tej
ścianie jest dziura.
Okrągły głaz wpasował się idealnie w wyłom, jakby zawsze tam tkwił.
- Zablokowanie otworu natychmiast zatrzymuje jęk - szepnął Jupiter. - Dzwonek musi
być sygnałem od osoby obserwującej z wierzchołka góry. Pewnie ktoś wszedł do jaskini.
- Może Bob bał się o nas i poszedł po pomoc - szepnął Pete z nadzieją.
Stary Ben dreptał tam i z powrotem po szybie, mrucząc coś do siebie.
Nawet nie spojrzał w stronę sterty kamieni, za którą ukryli się chłopcy. Nagle zgasił
latarnię. Przez moment panowała zupełna cisza, po czym znów dało się słyszeć stąpanie i
pomruki. Siedzieli przykucnięci w kryjówce, czekając w napięciu.
Pete starał się uporządkować w myślach fakty, które zaszły tego wieczoru. Wciąż
jeszcze chciał zadać Jupiterowi kilka pytań, ale większość faktów dotyczących tajemnicy
Jęczącej Doliny stała się oczywista. Ben Jackson kopał po kryjomu w jaskini. Ktoś na górze
stał na czatach. Jękliwy dzwięk był wywołany wiatrem przedostającym się przez otwór
wiodący do ukrytej groty poszukiwacza. Kiedy ktoś wchodził do jaskini, pilnujący na
szczycie góry człowiek dawał znać dzwonkiem i wtedy Ben zamykał otwór. Jęk ustawał i nie
było śladu po tym, co go wywoływało.
Pete czuł się całkiem zadowolony z własnego rozumowania. Odpowiedział sam na
wszystkie pytania. Tylko - czy na wszystkie? Kim był, na przykład, człowiek przebrany za El
Diablo? Jaki ma on związek z całą sprawą? Może te same pytania zadawał sobie Jupe, kiedy
mówił, że coś jest nie wyjaśnione?
- Pete - szept Jupitera wyrwał go z zamyślenia - ktoś idzie.
Dzwięk głosu przyjaciela, tuż koło ucha, tak zaskoczył Pete'a, że stracił równowagę.
Uchwycił się wielkiego głazu przed nimi i jakiś kamień stoczył się na ziemię. Czy Ben
usłyszał hałas? Pete wstrzymał oddech. W chwilę pózniej zobaczyli zbliżające się
rozkołysane światło.
- Waldo? - głos starego Bena zabrzmiał gdzieś bardzo blisko ich kryjówki.
- Aha - dobiegło zza kołyszącego się światła. - Jakichś dwóch wchodzi do jaskini,
Ben. Lepiej zwiewajmy stąd.
Rozbłysło światło latarni Bena i chłopcy zobaczyli szczupłą sylwetkę Turnera. Skulili
się, jak mogli najniżej. Dwaj starzy ludzie stali teraz bardzo blisko.
- Jesteś pewien, że weszli do środka? - spytał Ben.
- Zupełnie. Niebezpiecznie dużo ludzi szwenda się po tej jaskini od dwu dni - odparł
Waldo.
- Psiakrew! - zaklął Ben. - Potrzebujemy jeszcze paru dni i skończone. Trudno, nie ma
co się teraz narażać. Zabierajmy się stąd.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]