[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wieczór.
Czy masz kogoś? cicho spytał Connor.
Rose zaprzeczyła.
Sean mylił się. Moje serce wciąż należy wyłącznie do mnie.
Czuła, jak zanurza się spojrzeniem w głębokie, czarne zrenice jego
oczu i kiedy wyciągnął rękę, niemal bezwiednie chwyciła ją. Przyjemnie
było czuć znowu jego dotyk. Bawił się jej palcami. Czuła przyjemne
dreszcze na całym ciele.
Moja urocza Rose szepnął. Podejdz do mnie, chcę zobaczyć, czy
miał rację.
Przeszła wolno naokoło stołu. Connor posadził ją na kolanach i
odgarnął włosy z jej twarzy. Dotykał ją pieszczotliwie. Kiedy zbliżył swą
twarz, zamknęła oczy.
Na chwilę stała się jakby kimś innym. Realna była tylko bliskość jego
ramion, delikatne poszukiwanie ust. Poddała się pieszczotom z rezygnacją
i oszołomieniem.
Zamruczał jej do ucha:
Powiedziałaś, że nie szukasz romansu. Masz szczęście, że nie
trzymałem cię za słowo.
Nagle wszystkie dzwonki alarmowe zadzwoniły jej w głowie.
Zesztywniała i odsunęła go. Tak łatwo wpadła w potrzask! Wystarczyło,
że spojrzał na nią, dotknął, a ona bez walki usiadła mu na kolanach,
wypełniona pożądaniem. Chciał jej udowodnić, że stwarza jedynie
powody twardej i niedostępnej.
Jak zwykle jesteś w błędzie odezwała się zimno.
Mnie tylko zrobiło się ciebie żal, po tym co powiedział Sean.
%7łal? Najgorsze słowo jakiego mogłaś użyć.
Rose natychmiast pożałowała tego ataku. Jego duma została urażona.
Nie miała odwrotu, nie mogła pokazać swojej słabości.
Po co te wszystkie sekrety? powiedziała z desperacją w głosie,
szukając innych argumentów.
Sekrety? O czym ty, u diabła, mówisz?
Czekał na odpowiedz, a Rose nie chciała wspominać o Stephanie.
Tb wspaniały dom, ale czemu się ciągle mówi o ukrytych skarbach i
zamkniętych pokojach. Czuję, że coś przede mną ukrywasz i nie wiem
dlaczego. Odpowiedz mi. Nie odkładaj. Zależy mi na tym.
Bardzo dobrze. Chcesz wejść do tego zamkniętego pokoju. Czy
mamy iść tam zaraz? Pamiętaj, nikt nie usłyszy, jak będziesz krzyczeć
dodał z ironią w głosie.
Z bijącym sercem Rose powiedziała:
Tak. Chcę wiedzieć, co tam jest.
Zgoda. Chodz, jeśli się nie boisz.
* * *
Kiedy obudziła się następnego ranka, jej pierwszą myślą było coś,
czego nie chce pamiętać. Coś, co sprawiało, że miała ochotę nakryć się
kołdrą i nigdy spod niej nie wyjść. Ale pamięć podsuwała jej żywe obrazy,
ze wszystkimi szczegółami.
Gdy Connor otworzył drzwi tajemniczego pomieszczenia, zajrzała do
środka. Zobaczyła mały, zupełnie pusty pokój z kominkiem, dwoma
niewielkimi oknami i połową podłogi. Drzwi były zamknięte dla
bezpieczeństwa, wyjaśnił jej Connor. Babcia nie trzymała tu nic, ponieważ
dach często przeciekał i deski były zbutwiałe. To była cała tajemnica.
Wyszła z łóżka i podeszła do okna. Po tym wszystkim nie powiedzieli
sobie dobranoc, nawet kiedy przyznała, że jest jej przykro i głupio.
Co ją opętało? Zachowywała się wczoraj tak melodramatycznie. Jeśli
chce spokojnie kontynuować pracę, musi przestać myśleć o Connorze.
Powinna być zadowolona z wczorajszego wieczoru, pokazała mu przecież
po raz kolejny, że nie jest w nim zakochana.
Zakochana? Musi być jednak jakieś wytłumaczenie, dlaczego pocałunki
Connora tak na nią oddziaływują. Dlaczego, pełna entuzjazmu, chce
widzieć go każdego dnia? Jak najdłużej musi bronić się przed tą miłością.
Ani Connor, ani Sean nie zeszli na śniadanie i Rose zajęła się pracą.
Była niedziela. Biły kościelne dzwony, a listopadowe słońce przebijając
się przez mgliste powietrze odsłaniało żółte i rdzawe liście leżące na
trawniku.
Rose zapomniała o zmartwieniach i skoncentrowała się na każdym
oglądanym przedmiocie, sprawdzając jego stan i wpisując dane do
notatnika. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu odkryła jeszcze jednego
porcelanowego psa. Być może jest to falsyfikat, ale, by mieć pewność,
trzeba porównać go z pozostałymi dwoma. Weszła do salonu. Nie było ich
na kredensie. Przeszukała wzrokiem cały pokój. Gdzie mogły się podziać?
Usłyszała, jak ktoś schodzi po schodach i wyjrzała na korytarz. To był
Connor. Ukłonił się, gdy ją zobaczył.
Cześć, Connor. Nie wiesz, gdzie mogą być te dwa porcelanowe psy,
które tutaj stały?
Ta obrzydliwa para? Nie, nie wiem. Wszedł do pokoju i spojrzał na
kredens. Potem rozejrzał się po pokoju. Faktycznie, nie ma ich. Nie
sądzę, by wzięła je pani Mapie. Nigdy tego nie robiła. Czy to takie ważne?
Chcę porównać je z tym nowym, którego znalazłem dzisiaj. Nie jest
to takie pilne.
No cóż. Jeśli ten fakt przeszkadza ci w pracy, lepiej zacznijmy ich
szukać.
* * *
Przeszukali każdy pokój, kredens i korytarz, z wyjątkiem sypialni
Seana i pokoi skatalogowanych już przez Rose. Bez rezultatu.
Może ktoś przeniósł je do pokoi, które opisałaś?
Byłby to kawał w złym guście...
Connor skrzywił się.
Może Sean wie coś na ten temat. Potem jeszcze poszukamy.
Godzinę pózniej zmęczeni i pokonani, udali się do kuchni, gdzie w
końcu dołączył do nich Sean.
Widzę, że zdecydowałeś się wyjść z łóżka zgryzliwie zauważył
Connor.
Sean trzymała się za głowę.
Pozwólcie mi zrobić kawę!
Nie możemy znalezć tych psów powiedział Connor. szukaliśmy
wszędzie. Przerzuciliśmy całą babciną kolekcję.
Czy to nie wszystko jedno, gdzie są ziewnął Sean. Były takie
brzydkie.
Ale wartościowe wtrąciła Rose. Kolekcjoner mógł za nie dać duże
pieniądze.
Nie wygłupiaj się. Sean wybuchnęła śmiechem. Ku jej zdumieniu
Connor zaśmiał się także. Wyglądało na to, że wczorajsza uraza zniknęła
wraz z poranną mgłą.
Nigdy nie miałeś dobrego gustu zauważył Connor, wciąż się
uśmiechając. Ale to jest poważna sprawa.
Są potrzebne. Jeśli nie zostały gdzieś schowane, to może ktoś je ukradł.
Tylko kiedy i jak?
Nie ma ich w domu, więc ktoś musiał je wynieść. Nie sądzę, żeby
zrobiono to przez pomyłkę.
Nikt nie mógł zrobić tego przez przypadek powiedział Sean.
Naprzód, Sherlocku McKechnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]