[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czułam się obco w dawnym życiu. Samotna wśród starych przyjaciół, i samotna
w ogóle.
Wyszłam. Podziękowałam sekretarce za utrzymywanie biurka w czystości.
Do zobaczenia za cztery miesiące! zawołałam.
W windzie, ściśnięta niczym śledz w beczce, postradałam swój
dotychczasowy animusz. Nawet hol na parterze wydawał się jeszcze jednym
starym przyjacielem, z którym utraciłam kontakt.
Było to chyba ostatnie miejsce, w którym mogłaby się spodziewać spotkania
z dawnym przeciwnikiem. Max McCann, marszcząc lekko brwi, stał ubrany w
swój mundur agenta FBI schludny, ciemny garnitur oraz szarobrązowy
płaszcz. Czekał na kogoś.
Kiedy mnie spostrzegł, uśmiechnął się ujmująco. Odwzajemniłam się
grzecznie tym samym, przypominając sobie, słowa Larry ego wypowiedziane
przed moim odejściem na urlop. Wez trochę wolnego, Karen. Poznaj kogoś.
Zakochaj się . Najpierw Larry wzywa mnie, żebym wydała nikomu
niepotrzebną opinię , potem kończy rozmowę, a po chwili ja natykam się na
jego starego przyjaciela Maxa. Larry, ty cholerny swacie!
Witam powiedział McCann, zamiast odpowiedniejszego w takiej
sytuacji: Cóż za miłe spotkanie! Larry mówił mi o twoim bezpłatnym
urlopie. Zaniepokoiłem się.
To ładnie ze strony Larry ego. To miło z twojej strony odparłam, nie
ukrywając niezadowolenia. I co dalej?
Wspólna kolacja? zaproponował z zakłopotaniem, lecz wciąż żywiąc
nadzieję.
A gdybym powiedziała, że nie jestem głodna?
Mogłabyś popatrzeć, jak ja jem. Jestem tak głodny, że zjadłbym konia z
kopytami.
Bawił się swoim eleganckim krawatem, jaskrawo-pomarańczowym, takim,
jakie w dzień świętego Patryka wkładają ludzie nienawidzący Irlandczyków.
Strzelanie do drzew bywa zapewne bardzo męczące.
Zaśmiał się i podał mi swoje ramię. Kiedy wychodziliśmy z budynku,
zapytał mnie, dlaczego wzięłam wolne. Jak się czułam? Jak spędzałam czas?
Nie zamierzałam zacząć go spędzać z agentem FBI!
Zaproponowałam, żebyśmy najpierw wstąpili do mnie na drinka, gdyż
chciałam zmienić ubranie.
Mój podstęp się udał. Zrób sobie drinka, McCann, a ja się przebiorę... ale
najpierw powieś płaszcz.
Idąc do sypialni, obserwowałam go w lustrze wyciągnięta po wieszak ręka
zawisła w powietrzu, usta zacisnęły się, gdy zobaczył wiszące w szafie męskie
spodnie oraz kaszmirową marynarkę. Jamie zostawił ubranie na zmianę, aby nie
tracić czasu podczas naszych częstych wspólnych wieczorów wypełnionych
ciężką pracą.
Zamierzałam włożyć na siebie czarny kostium prosty, niemal surowy i
trochę ponury moja dłoń sięgnęła jednak po lawendową sukienkę; z rękawami
rozpościerającymi się niczym skrzydła nadawała mi pełniejszego i
delikatniejszego wyglądu. Nie nosiłam jej od lat.
To ciekawe, jak ubranie może odmienić nastrój. Unosząc się niemal w
powietrzu, powróciłam do salonu... wprost do okna wychodzącego na
pogrążający się w półmroku park, okrągłe kształty drzew i światła rozmyte
bladą, srebrną poświatą jeziora.
McCann nie podziwiał widoku. Ze szklaneczką w dłoni buszował wśród
półek z książkami. Gdy weszłam, odwrócił się.
Nigdy nie wyobrażałem sobie ciebie w tym kolorze odezwał się.
Znalazłeś jakieś interesujące książki? spytałam, jak przystało na
grzeczną gospodynię.
Sięgnął po podniszczony tom dzieł Swinburne a.
To mój ulubiony poeta. Twój też?
Od czasu gdy poznaliśmy się w szkolnej bibliotece. Odwróciłam się.
Wiersze Swinburne a i zmysłowość znakomicie do siebie pasowały, a ja nie
przewidywałam tego w planach na ten wieczór. Miałam nadzieję, że pójdzie za
moim przykładem i usiądzie, lecz on z wolna przechadzał się po pokoju,
wtrącając do rozpoczętej przeze mnie pogawędki jedynie typowe dla siebie
półsłówka. Dotykał różnych rzeczy gładziutkich poduszek na kanapie,
chropowatego materiału firanek, przycisku do papierów, który leżał w jego
dłoni niczym szklana kula.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]