[ Pobierz całość w formacie PDF ]

48
przeszła przez korytarze i wpadła do biblioteki. Położywszy paczuszkę na masywnym biurku, usiadła na fotelu, by
złapać oddech.
Wiedziałam, że coś jest między moim synem a panną Sommes! - myślała triumfująco. Nigdy nie wierzyłam w te
brednie, które opowiadał mi Ethan. Matka zawsze wie, kiedy coś w trawie piszczy.
Z oczyma błyszczącymi z ciekawości lady Raymond podniosła leciutkie pudełeczko i potrząsnęła nim. Nie
wydawało żadnego dzwięku. Co to mogło znaczyć? Pudełko po rękawiczkach noszące symbol domu towarowego
Graftona przewiązane aksamitką poruszyłoby ciekawość każdej matki. A wiadomość, że przysyłająca pakuneczek
dziewczyna tonęła we łzach, sprowokowała matkę Ethana do podjęcia poważnej decyzji.
Przekonując sama siebie, że do jej matczynych obowiązków należy ochrona interesów syna, lady Raymond
wyjęła z biurka nożyczki i przecięła aksamitkę. Najpierw otworzyła białą kopertę i pobieżnie rzuciła okiem na list.
Jej jedyną reakcją było gwałtowne wciągnięcie powietrza. Potem upuściła list i drżącymi dłońmi rozerwała papier
w pudełku. Na blat biurka upadł brylant Bradfordów.
- Och nie - wyszeptała lady Raymond, a jej oczy nagle zaszkliły się łzami. - A to głupiutka dziewczyna. Nie
pozwolę jej odrzucić Ethana w taki sposób. Nie pozwolę złamać mu serca.
Zostawiwszy list obok pudełka i porwanego papieru, starsza pani wsunęła pierścień na palec przypominając sobie
ze wzruszeniem, jak doskonale pasował, gdy nosiła go wiele lat temu. Potem, zbyt niecierpliwa, by dzwonić na
kamerdynera, pobiegła do drzwi wołając:
- Yardley!
- Tak, milady?
- Poślij kogoś, by natychmiast przyprowadził z powrotem mój powóz. Muszę jechać do hotelu Grillon. Muszę
zrobić, co w mojej mocy, by ratować przyszłość syna.
Rozdział dwunasty
Colly nie była mazgajem, więc gdy już się wypłakała, wzięła się w garść i wstała z łóżka. Właśnie skończyła myć
twarz i zdejmowała pomiętą spacerową suknię, gdy ktoś cichutko zapukał do drzwi pokoju.
- Panno Colly? - zapytała Nora. - Nie śpi pani?
- Wejdz, Noro.
- Jakaś pani przyszła, by się z panienką zobaczyć. Zapytałam ją, czy przyszła do lady Sommes czy do panny
Montrose, gdyż jest już starszą damą, a ona na to, że chce się widzieć z panienką. I jeszcze powiedziała, że postawi
na swoim.
- Jakie to dziwne. Czy ta pani powiedziała, jak się nazywa?
Pokojówka potrząsnęła głową.
- Nawet jeżeli, to ja tego nie słyszałam. - Nora zniżyła głos. - Jeżeli wybaczy mi pani śmiałość, ta pani ma dziś
zły dzień.
Colly odwróciła się, by pokojówka mogła zapiąć guziki sukienki.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jest wściekła?
- Jakże by nie. Wściekła jak osa, jak to zwykł mawiać mój ojczulek. Poprosiłam ją, by usiadła, a ona chodzi w tę i
we w tę po salonie. Jeszcze trochę i wydepcze ścieżkę na dywanie.
Colly przez chwilę miała ochotę poprosić pokojówkę, by powiedziała tej osobie, która niszczy hotelowy dywan,
że nie ma jej w pokoju. Nie miała ochoty na żadne konfrontacje; jej nerwy i tak już zbytnio ucierpiały tego dnia.
Zwykła sama rozwiązywać problemy, spojrzała więc szybko w lustro, by sprawdzić, czy nie jest zbyt potargana, i
wyprostowawszy dumnie ramiona poszła do salonu.
Odwaga niemal ją opuściła, gdy zobaczyła tam lady Raymond. Nora miała rację: starsza pani była najwyrazniej
bardzo zdenerwowana.
- Lady Raymond - zaczęła Colly. - Dzień dobry. To wyjątkowa przyjemność...
- Nie musisz być taka słodziutka i udawać niewiniątka, moja mała, gdyż doskonale wiem, co zrobiłaś.
Przerażona dziewczyna w ostatniej chwili powstrzymała się przed cofnięciem o krok.
- Przepraszam bardzo, ale nie mam pojęcia, o czym pani...
- Jak mogłaś być aż tak okrutna? Najwyrazniej cię przeceniłam.
Zanim Colly zdołała poprosić damę o wyjaśnienie, pulchna twarz kobiety zadrgała i matka Ethana wybuchnęła
płaczem.
- Lady Raymond! - Colly podbiegła, objęła ją i poprowadziła na pluszową kanapkę. - Proszę, niech pani spocznie,
a ja każę pokojówce przynieść nam coś do picia. Jestem przekonana, że po filiżance herbaty od razu poczuje się
pani lepiej.
Lady Raymond zaprotestowała machając energicznie przesiąkniętą łzami chusteczką.
- Herbata nic mi nie pomoże - rzekła pociągając nosem. - Nic mi nie pomoże. To znaczy nic, jeżeli nie obiecasz,
że raz jeszcze przemyślisz swą decyzję. Bo wierz mi, zadałaś mi cios w samo serce.
Zastanawiając się, czy nie śni, Colly zacisnęła dłonie i wbiła paznokcie w ciało.
- Droga pani, nie wiem, o czym pani mówi. Nie wiem, co zrobiłam, żeby doprowadzić panią do takiego stanu.
49
Choć muszę przyznać, że bardzo mnie martwi, iż jakiekolwiek działanie z mojej strony... świadome czy nie...
mogło doprowadzić panią do łez. Cokolwiek by to było, pokornie błagam o wybaczenie. - Colly usiadła obok lady
Raymond i ujęła jej dłoń. - Może jeżeli powie mi pani, o co chodzi, będę mogła naprawić swój błąd. Albo w
każdym bądz razie wytłumaczyć się.
Lady Raymond spojrzała dziewczynie w oczy. Na jej rzęsach błyszczały łzy.
- Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego złamałaś serce mojemu synowi?
Dziewczynę przebiegł dreszcz. To był jakiś obłęd. Jeżeli ktokolwiek miał złamane serce, to ona. Ethan dostał to,
czego chciał. To ona nie miała już nic - nic oprócz kilku smutnych wspomnień i samotności. %7łycia bez Ethana.
Dławiła się od powstrzymywanych łez.
Nie dostawszy odpowiedzi na swe pytanie, lady Raymond wyrwała dłoń z jej ręki.
- Jak mogłaś być tak okrutna i odrzucić jego miłość?
Odrzucić?
- Lady Raymond, obawiam się, że ktoś wprowadził panią w błąd. Ja nie odrzuciłam Ethana. Nie mogłabym go
odrzucić z tego prostego powodu, że nigdy nie byliśmy zaręczeni.
Policzki starszej pani zaróżowiły się z gniewu.
- Nawet nie próbuj mnie zwodzić. Ethan już próbował i też mu się nie powiodło. Matka zawsze wie, co w trawie
piszczy. Wystarczy tylko przyjrzeć się, jak mój syn na ciebie patrzy, by domyślić się ogromu jego uczucia.
Colly poczuła, że także się rumieni.
- Zapewniam, że się pani pomyliła.
- Czyżbyś uważała mnie za idiotkę? Widać to jasno na waszych twarzach. On cię kocha. Ty kochasz jego. Nie ma
co do tego wątpliwości.
Zdawało się, że serce dziewczyny przestało bić na chwilę. Z całą pewnością matka Ethana była w błędzie. On jej
nie kochał. Prawda, że ona kochała jego, ale... Nie. Z całą pewnością lady Raymond była w błędzie.
- Jeżeli w tej właśnie chwili usiłujesz wymyślić kolejne kłamstwo - odezwała się dama - to zapewniam cię,
panienko, że i tak ci nie uwierzę. - To powiedziawszy, jej lordowska mość przycisnęła dłoń do piersi i zaczęła
gwałtownie poruszać palcami. - Widzisz, moja droga, mam tu dowód.
Zdezorientowanej Colly dłuższą chwilę zajęło zrozumienie, że ruch palców starszej damy ma coś sugerować.
Dopiero wtedy zauważyła brylant Bradfordów na jej serdecznym palcu. Wzdrygnęła się, zupełnie jakby matka
Ethana popełniła świętokradztwo.
- Aha! Tu cię mam, panno Sommes. Zaprzecz, jeżeli się ośmielisz!
- Skąd pani...?
- Ethana nie ma w domu - odpowiedziała. - To ja przyjęłam twoją przesyłkę.
Colly nie wierzyła własnym uszom.
- Chyba nie chce mi pani powiedzieć, że ją otworzyła!
- I przeczytałam twój list. - W głosie lady Raymond zabrzmiał gniew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •