[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ciemność za oknem zbladła i dały się słyszeć pierwsze, nieśmiałe jeszcze głosy ptaków. Szrama
spojrzał na zegarek.
 Zbieramy się  zarządził krótko.
 A co z tymi?  Dentysta wskazał na domowników.  Małego i matkę związać. Drugiego
szczeniaka wezmiemy ze sobą.
 Po co?  zdziwił się Dentysta.
 Nie!  krzyknęła matka.
Chłodne oczy Szramy popatrzyły na nią bez wyrazu.
 Po pierwsze, szukają dwóch kryminalistów, a nie trójki zbieraczy leśnego runa. Po drugie,
potrzebny jest ktoś, kto zna drogę przez las. Po trzecie, to będzie nasz fant, na wypadek, gdyby coś
się miało przytrafić.
Dentysta spojrzał na towarzysza z podziwem. %7łe też nie poznał go wcześniej! Dopiero przy nim
zaczynał doceniać wartość umysłu. Może nie musiałby ciężko pracować fizycznie przy okładaniu
byle kogo za byle jakie pieniądze.
Chłopcy zostali brutalnie obudzeni. Szymek spoglądał na prześladowców zaspanymi i nic nie
rozumiejącymi oczami, ale już nie płakał. Czuł się tak, jakby zużył zapas łez na dobrych kilka lat.
Matka siedziała w kuchni przywiązana do krzesła. W jej zmęczonych, podkrążonych oczach tliła
się cicha rozpacz.
Szrama wepchnął do kosza zwój liny. Pomyślał o wszystkim. Wyszli z domu, gdy pierwsze
promienie słońca zaczęły prześwitywać pomiędzy drzewami. Nad łąką unosiły się pasma mgły
postrzępionej jak bandaże.
Piotrek spojrzał z żalem w stronę szałasu. Siedząc w piwnicy wpatrywał się w okno czekając, aż
usłyszy cichy odgłos leciutkich kroków. Zasypiał ze znużenia i budził się z zimna. Przez krótką
chwilę wydawało mu się, że widzi w oknie znajomy cień, ale w tej chwili Dentysta zszedł do
62
piwnicy. Nie powinien mieć do nich pretensji, sam przecież kazał im zachowywać ostrożność w
przypadku pojawienia się kogokolwiek obcego.
Gdy wyszli z domu, przestał odczuwać dławiący strach. Matka i brat byli tymczasem
bezpieczni. Może uda im się uwolnić? Teraz był odpowiedzialny tylko za siebie. Zdecydował, że
przy pierwszej okazji spróbuje ucieczki. Poprowadzi ich drogą przebiegającą obok bagna. Pamiętał
wzniesienie, gwałtowny uskok i wąską ścieżynę wydeptaną przez zwierzęta. Nigdy nią nie szedł do
tej pory, za to przyjrzał jej się dokładnie.
Szrama jakby czytał w jego myślach.
 Nie próbuj uciekać  powiedział trącając go w plecy lufą pistoletu owiniętego w czapkę. 
Pamiętaj, że to cię dogoni.
Chłopiec przygryzł wargę.
Po przejściu kilku kilometrów wszyscy trzej byli zmęczeni. Piotrek zaprawiony w długich
marszach odczuwał skutki niewyspania i głodu, obaj przestępcy najwidoczniej odwykli od
forsownych spacerów. Zatrzymali się na polanie, którą od drogi oddzielał pas młodnika. Zbiegowie
usiedli na pieńkach i nie spiesząc się żuli kiełbasę. Piotrek oparł się o zwalone drzewo i przymknął
oczy.
 Uważaj na niego  mruknął Szrama.
 Zmachał się. Pewnie śpi... Co chcesz z nim zrobić?
Szrama odpowiedział coś tak cicho, że chłopiec nie zrozumiał ani słowa. Dentysta zaklął.
Po kilku minutach podszedł do niego starszy i trącił go nogą.
 Idziemy  rzucił.
Od bagna dzieliło ich kilkaset metrów. Piotrek wysilał pamięć aż do bólu, żeby przypomnieć
sobie wszystkie szczegóły tego miejsca. Gdy zaczęli wspinać się na niewielkie wzniesienie, serce
zaczęło walić mu jak młotem. Nieco wcześniej zauważył, że Szrama wetknął pistolet za pasek
spodni. Była to okoliczność sprzyjająca  dodatkowe dwie, trzy sekundy na pokonanie kilkunastu
metrów dzielących go od bagna. Liczył na to, że zanim użyją broni, będą usiłowali go złapać. Był
lżejszy, na grząskim gruncie powinien poruszać się znacznie szybciej od swoich prześladowców.
Rzucił się w dół po stromym zboczu między kępy krzewów prawie nie dotykając nogami ziemi.
Zanim znalazł się na dole, zaczepił o jakiś korzeń i przekoziołkował kilka razy, na szczęście krzaki
zamortyzowały upadek.
 Na co czekasz?!  usłyszał za plecami głos Szramy.
Dentysta skoczył za nim.
Klucząc jak ścigany zając dobiegł do kępy drzew. Od ścieżki dzieliło go kilkanaście kroków.
Kątem oka dostrzegł klęczącego na wzniesieniu Szramę, który trzymając oburącz pistolet mierzył
w jego kierunku. Dentysta klnąc szamotał się w zaroślach. Chłopiec nabrał powietrza i rzucił się do
przodu. Wtem poczuł gwałtowne szarpnięcie. Jakaś siła osadziła go w miejscu. Próbował się
uwolnić, ale bez skutku. Poczuł gwałtowny ucisk na krtani i pociemniało mu w oczach. Zanim
zorientował się, że to po prostu kołnierz swetra zaczepił o złamaną gałąz, było już za pózno.
Usłyszał za plecami głośny oddech i ujrzał wzniesioną do ciosu rękę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •