[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niewa\ne, co czułam. Chciałeś mnie ukarać, i ukarałeś.
- Chciałem cię kochać, i kochałem.
- Przestań! - To, co mówił, bolało bardziej ni\ mogła znieść. Próbowała go odepchnąć,
ale chwycił ją jeszcze mocniej. Pod wpływem gwałtownych ruchów na ich głowy spadł
fioletowy deszcz płatków glicynii. - Mówisz o miłości? - rzuciła drwiąco. - Myślisz, \e nie
czułam, jak mnie nienawidzisz? Patrzyłeś na mnie z taką pogardą! Zawsze byłam dumna z
tego, co robię, a ty odebrałeś mi nawet to.
- Spójrz na siebie - poprosił cicho. Za wszelką cenę starał się opanować gniew. - Mo\e
mi powiesz, \e nie miałaś pojęcia, co do ciebie czuję? Wiedziałaś, \e pokochałem kobietę,
która tak naprawdę nigdy nie istniała. Aagodną, cichą, skromną Hannah, której pragnąłem dać
wszystko, co we mnie najlepsze. Po raz pierwszy w \yciu byłem na to gotowy. Wtedy
okazało się, \e pokochałem złudę.
- Nie wierzę ci! - powiedziała z mocą. Jednak jej serce uwierzyło i zaczęło bić
mocniej. - Nudziłeś się, szukałeś rozrywki. Ty się mną bawiłeś.
- Kochałem cię. - Ujął w dłonie jej twarz i spojrzał z bliska w oczy. - Będziesz musiała
z tym \yć.
- Bennett...
- Zeszłej nocy w twojej sypialni spotkałem inną kobietę - ciągnął, przesuwając
palcami po jej włosach, z których wypadały spinki. - To ona posłu\yła się mną jak
narzędziem, okłamała. Wyglądała jak czarownica - szepnął, biorąc do rąk gęste pasma. -
Pragnąłem jej i przysięgam, \e nadal pragnę.
Kiedy ją pocałował, nie broniła się. Wierzyła mu, widziała prawdę w jego oczach.
Kochał ją, nawet jeśli były to tylko pozory, jakie stworzyła. Miłość przepadła, lecz jeśli
zostało tylko po\ądanie, była gotowa przyjąć choćby to.
Otoczyła go ramionami. Audziła się, \e jeśli da mu namiętność, pewnego dnia on
zdoła jej przebaczyć.
Przeraziła go łatwość, z jaką się w uczuciu do niej zatracał. Po\ądanie było tak silne,
\e a\ bolesne. Nie kochała go, nie miał co do tego złudzeń. Skoro miała ochotę dzielić z nim
chwilę namiętności, nie śmiał prosić o więcej.
- Powiedz, \e mnie pragniesz - prosił, całując jej twarz.
- Pragnę - szepnęła.
- Chodz ze mną.
- Bennett, nie wolno mi tego robić. - Mocno wtuliła się w jego ramiona. - Jestem tu,
bo...
- Ciii - nie pozwolił jej dokończyć. - Choć raz zapomnijmy o obowiązkach. Proszę...
- A co będzie jutro?
- Jutro nadejdzie, czy nam się to podoba, czy nie. Podaruj mi kilka godzin.
Nie wahałaby się oddać mu własnego \ycia. Podejrzewała, \e przyszłoby jej to łatwiej
ni\ spełnienie jego prośby. Mimo to podała mu rękę.
Udali się do stajni i osiodłali konie. Szybko zorientowała się, \e Bennett wie, dokąd
zmierza. Rozpoznała las, w którym kiedyś się ścigali. Minęli go jednak i skierowali się na
południe.
Usłyszała cichy szmer strumienia na długo przedtem, zanim zobaczyli wstą\kę wody.
W milczeniu posuwali się wzdłu\ krętego brzegu, a\ dotarli do szerszego rozlewiska. Zsiedli
z koni na małej polanie, na której rosły trzy stare wierzby.
- Myślałam, \e Cordina niczym mnie ju\ nie zaskoczy - powiedziała, wodząc dokoła
zachwyconym wzrokiem. - Często tu przyje\d\asz?
- Teraz nie. - Zeskoczył z siodła i podszedł jej pomóc. Wyciągnął rękę, dając jej
symboliczny wybór, którego odmówił zeszłej nocy.
Wahała się przez chwilę, lecz po chwili pewną dłonią oparła się o jego rękę i
zeskoczyła z konia.
- Ostatni raz byłem tu po śmierci matki. Ona bardzo lubiła takie miejsca. Widzisz te
białe kwiatki?
- Wziął ją za rękę i poprowadził na brzeg strumienia.
- Nazywała je  skrzydłami anioła .
Zerwał jeden z nich i wsuną] Hannah we włosy.
- Przyje\d\ałem tutaj ka\dego roku przed powrotem na uniwersytet. Potem łatwiej mi
było rozstać się z domem. A kiedy byłem zupełnie mały, wierzyłem, \e nad strumieniem
mieszkają rusałki. Pamiętam, \e szukałem ich w koniczynie.
- I znalazłeś? - Uśmiechnęła się, dotykając jego policzka.
- Nie. - Pocałował wnętrze jej dłoni. - Ale do dziś wierzę, \e tu są. Dzięki nim to
miejsce jest magiczne. I dlatego chcę się z tobą tu kochać.
Z ustami przy ustach uklękli na trawie. Nie odrywając od siebie wzroku, zaczęli wolno
zdejmować ubrania. Popołudniowe słońce przyjemnie pieściło nagą skórę, wiatr chłodził
rozgrzane ciała.
Pierwszy pocałunek był delikatny jak muśnięcie. Za to ju\ drugi zdawał się nie mieć
końca. Tak bardzo byli siebie spragnieni, \e zabrakło im cierpliwości na długie pieszczoty.
Opadli na ciepłą ziemię, otoczeni świe\ym zapachem trawy. Oboje pragnęli jak najszybszego
spełnienia. Dlatego ich wspólna podró\ była krótka, lecz szalona. Pędzili jak w galopie, do
utraty tchu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •