[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowanie wolę Mozambik. Antigua śmiertelnie mi się znu
dziła.
Brian zaciągnął się w zamyśleniu cygarem. Wyglądała
tak przepięknie w blasku księżyca w swojej skromnej ma
łej czarnej, włosy opadały jej na ramiona ognistą falą. Gdy
68 » IRLANDZKI BUMT0WN1K
usłyszał jej długi, perlisty, cudowny śmiech, miał wraże
nie, że odkrył skarb. Teraz znów w jej oczach płonął gniew
skierowany przeciwko niemu.
Było to niemal równie wspaniałe.
Zaciągnął się jeszcze raz cygarem i wypuścił kłąb
dymu.
- Nakręcasz mnie, Keeley.
- Chciałabym cię nakręcić, potem roztrzaskać na drob
ne kawałki i wysłać wszystkie z powrotem do Irlandii.
- Tyle się domyśliłem. - Wyrzucił cygaro i podszedł
bliżej. W przeciwieństwie do Chada nie zinterpretował
błędnie błysku w jej oczach. - Masz ochotę kogoś wal
nąć. - Zamknął jej zwiniętą w pięść dłoń w swojej ręce
i podniósł na wysokość brody. - No, śmiało!
- Choć to zaproszenie jest niezwykle kuszące, nie
zwykłam rozwiązywać moich problemów w ten sposób. -
Chciała odejść, ale Brian nie puścił jej dłoni. - Ale - wy
cedziła - mogę uczynić wyjątek od reguły.
- Nie cierpię przepraszać i nie musiałbym tego robić,
gdybyś od początku postawiła sprawy jasno.
Uniosła brwi. Uchybiałoby jej godności, gdyby próbo
wała uwolnić się z uścisku tej dużej, silnej ręki.
- Czy chodzi ci o moją małą szkółkę?
- To, co robisz, jest naprawdę wspaniałe. Godne podzi
wu i wcale nie jest to mała szkółka". Chciałbym ci po
móc.
- SÅ‚ucham?
- Chciałbym cię zastąpić, kiedy będę mógł. Odstąp mi
trochÄ™ swojego czasu.
Kompletnie zaskoczona, pokręciła głową.
IRLANDZKI BUNTOWNIK » 69
Nie potrzebujÄ™ niczyjej pomocy.
r
- Tak też myślę. Ale nie zaszkodziłoby to twojej repu
tacji, prawda?
- Czemu mi to proponujesz?
- A czemu nie? Przyznasz, że znam konie. Mam moc
ne plecy i wierzÄ™ w to. co robisz.
Była to ostatnia rzecz, która złamała jej linię obrony.
Nikt spoza rodziny nie zrozumiał tak łatwo, co chce osiąg
nąć. Spróbowała uwolnić rękę, a gdy ją puścił, cofnęła się.
- Proponujesz mi to, ponieważ czujesz się winny?
- Proponuję ci to, ponieważ jestem zainteresowany.
Przeprosiłem cię, ponieważ czułem się winny.
- Jeszcze mnie nie przeprosiłeś - zauważyła, ale
uśmiechnęła się, zaczynając iść. - Nieważne. Być może
skorzystam z twoich mocnych pleców" od czasu do cza
su. - Spojrzała na niego, gdy się z nią zrównał. Wygląda
na to, że zyskała pomocnika. Przesunęła spojrzeniem po
dżinsach i białej koszulce, które miał na sobie.
Silne zdrowe ciało, dobre ręce i wrodzone rozumienie
koni. Z pewnością mogła trafić znacznie gorzej.
- Jezdzisz konno?
- Oczywiście, że tak - odpowiedział, zauważając
w chwilę pózniej jej pełen wyższości uśmieszek. - Przyła
pałaś mnie znowu, prawda?
- Tym razem bez trudu. - Ruszyła przed siebie ścieżką,
która wiła się pośród kwitnących krzewów i dywanu sto
krotek. - Nie zapłacę ci.
- Mam pracę, dziękuję.
- Dzieci radzÄ… sobie z wieloma obowiÄ…zkami - powie
działa. - To część programu. Nie chodzi o to, by nauczyć
7 0 * IRLANDZKI BUNTOWNIK
je unosić się w siodle w czasie kłusa. Chodzi o zaufanie -
do samych siebie, do konia, do mnie, o nawiÄ…zanie stosun
ków z koniem. Przerzucanie gnoju taki związek ustana
wia.
- Nie mogę zaprzeczyć - rzekł z uśmiechem.
- To przecież jeszcze dzieci, a więc zabawa stanowi
ważną część programu. Dopiero się uczą, toteż nie zawsze
najlepiej oporządzają konia czy też wyrzucają gnój.
- Zacząłem moją znakomitą karierę od wideł w dłoni
i mydła do siodeł.
Gdy skręciła w stronę domu, chwycił ją znów za rękę.
- Nie idz jeszcze. Noc jest taka piękna, że szkoda ją
tracić na sen.
Miał ładny głos, o kojącym brzmieniu. Nie było powo
du, by zastanawiać się, czemu przyprawiał ją o dreszcz.
- Oboje musimy wcześnie wstać.
- To prawda, ale przecież oboje jesteśmy młodzi, pra
wda? Widziałem twój medal.
Zaskoczona, zapomniała cofnąć rękę.
- Mój medal?
- Twój medal olimpijski. Szukałem cię w biurze.
- Ten medal wabi rodziców, których stać na płacenie
za lekcje.
- Możesz być z niego dumna.
- Jestem dumna. - Wolną ręką przygładziła włosy, któ
re rozwiewał lekki wietrzyk. Musnęła czubkami palców
delikatne płatki kwiatu. - Ale to mnie nie definiuje.
- Nie tyle co... Jak to było? Angielski krawat?
Wybuchnęła szczerym śmiechem, który rozładował
nieco rosnące w niej napięcie.
IRLANDZKI BUNTOWNIK » 71
- A to niespodzianka. Przy dużym nakładzie czasu
i wysiłku być może zacznę cię jeszcze lubić.
- Mam mnóstwo czasu. - Puścił jej dłoń i dotknął de
likatnie włosów. Cofnęła się gwałtownie. - Jesteś strasznie
płochliwa - powiedział cicho.
- Nie, nieszczególnie. - Na ogół, pomyślała. Nie wo
bec większości ludzi.
- Rzecz w tym, że lubię dotykać - powiedział, celowo
muskając jeszcze raz jej włosy. - To właśnie ten... kon
takt. Człowiek uczy się przez dotyk.
- Ja nie... - Głos jej zamarł, gdy dłoń Briana spoczęła
na jej karku.
- Dowiedziałem się już, że tu właśnie koncentrują się
twoje zmartwienia. Jest ich więcej, niż widać na twarzy. To
niesamowite, jaką masz twarz, Keeley. Zwala faceta z nóg.
Napięcie wymykało się spod jego palców, gdy jej doty
kał, i narastało wszędzie gdzie indziej. Zdawało się sku
piać w niej, koncentrować. Ucisk w klatce piersiowej był
tak nagły i silny, że zabrakło jej tchu.
- Moja twarz nie ma nic wspólnego z tym, kim jestem.
- Może nie, ale to nie przeszkadza w odczuwaniu czy
stej przyjemności, gdy się na nią patrzy.
Gdyby nie zadrżała, Brian zdołałby się powstrzymać.
To był błąd. Ale popełniał je przedtem i pewnie jeszcze
nieraz je popełni. Noc była księżycowa, w powietrzu uno
sił się zapach ostatnich letnich róż. Czy mężczyzna ma
odejść od pięknej kobiety, która drży pod jego dłonią?
Nie on, pomyślał.
- Noc jest zbyt piękna, żeby ją marnować - powiedział
znowu, pochylajÄ…c siÄ™ ku niej.
72 * IRLANDZKI BUNTOWNIK
Chciała się cofnąć, gdy Brian zbliżył usta do jej warg,
ale wciąż masował palcami jej kark, trzymając ją blisko
siebie. Opuścił wzrok na jej usta i uśmiechnął się.
- Cushla machree - wyszeptał i Keeley uległa czarowi
chwili, jak gdyby to było zaklęcie.
Muśnięcie jego warg było tak delikatne jak dotyk skrzy
deł motyla. Keeley zadrżała. Przyciągnął ja do siebie bli
żej, kusząc powoli jej ciało, by przylgnęło do niego, jej
krągłości do jego kantów, i przesuwając pieszczotliwie
dłonią po jej plecach.
Rozchyliła wargi, gdy chwycił je leciutko zębami.
W głowie jej się zakręciło, krew zaczęła żywiej krążyć
w żyłach, miała wrażenie, że balansuje na krawędzi.
Wspaniale było czuć tę miękkość w kolanach, swoją ko
biecość. Zarzuciła mu ramiona na szyję, pozwalając sobie
zachwiać się na tej rozkosznej krawędzi.
Potrafił być delikatny, zawsze miał w sobie czułość dla
kruchych istot. Jednak nagłe i całkowite poddanie się Kee
ley wyzwoliło w nim potrzebę zagarnięcia. Spodziewał się
oporu. Zrozumiałby wszystko, od zimnej pogardy do in
stynktownej namiętności. Ale to... poddanie pokonało go
kompletnie.
- Więcej - tchnął w jej wargi. - Jeszcze trochę więcej. -
I pogłębił pocałunek.
Keeley wydała niski pomruk. Serce w nim zadrżało,
zaczęło bić nierówno, po czym, niech mu Bóg dopomoże,
zamarło.
Wstrząs spowodował, że odsunął ją, przyglądając jej się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]