[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z miejsca, w którym się znajdowała, Unni nie mogła zobaczyć Pedra i Elia. Oni
zresztą byli teraz wyłącznie statystami. Nic nie rozumiejącymi, przerażonymi świadkami.
Jordi też jej nie widział. Stał do niej tyłem i wsłuchiwał się w coś innego.
Mnisi wydali z siebie ten triumfalny krzyk drapieżnych ptaków i umilkli. Oni też
nasłuchiwali.
Poprzez cichy szum wody zaczął do nich docierać odgłos zbliżających się, ciężkich
kroków. Nienaturalnie ciężkich. Na razie były jeszcze daleko, ale ziemia uginała się pod
każdym stąpnięciem.
Unni wiedziała, że to właściwy moment. Jeszcze chwilka i będzie za pózno.
Wyjęła z kieszeni pocztówkę, na której w samochodzie rysowała, i zaczęła się skradać.
Wiedziała, że musi być bardzo blisko, niebezpiecznie blisko, w przeciwnym razie to nie
zadziała.
I nagle krzyknęła. Zwyczajnie, po norwesku:
- Patrzcie tu!
Kartkę wyciągała w kierunku mnichów.
Oni odwrócili się błyskawicznie, obrzydliwi, odpychający. Kiedy tak patrzyła na ich
twarze tuż przed sobą, robiło jej się niedobrze.
Trzech znajdowało się wystarczająco blisko. Gapili się na rysunek, najbardziej przez
nich znienawidzony symbol, otwierali usta jak do krzyku, ale za pózno.
159
Unni była śmiertelnie przerażona. Nareszcie dotarło do niej, co zrobiła. Teraz z
pewnością pozostali mnisi rzucą się na nią i pociągną za sobą do świata ciemności i grozy.
Ale mnisi zniknęli. Zatrwożeni bliskością symbolu uciekli z powrotem do swojej,
przenikniętej złem sfery. Zostali tylko ci trzej na ziemi, którzy wili się jak w straszliwych
męczarniach, aż w końcu zaczęli pękać i rozpływać się w powietrzu.
Jordi odwrócił się, słysząc, że Unni woła: Patrzcie tu! Krzyknął wstrząśnięty:
- Unni, co ty robisz? Wracaj natychmiast!
Unni, potykając się, zbiegła na dół. Musiała jednak minąć kilka wielkich kamieni i
wtedy straciła Jordiego z oczu. Natrafiła na Pedra i Elia, wczołgała się na chwilę do ich
kryjówki.
- Unni, co się tam dzieje? - wyszeptał Pedro. - Co to tak dudni, że się ziemia trzęsie?
- Nie wiem - odparła również szeptem. - Ale ja wyeliminowałam trzech mnichów!
Uniosła w górę swoją kartkę. Pedro ujął jej rękę i mocno ścisnął.
Unni wymknęła się spod kamienia. Ostrożnie. Chciała dotrzeć do Jordiego.
Ale Jordiego nie było na dawnym miejscu.
Wyszła na zalaną księżycowym światłem, otwartą przestrzeń.
- Jordi?
Głos jej lekko drżał. Bo teraz te dudniące kroki kierowały się prosto na nią.
I po chwili ukazała się budząca grozę istota. Unni schowała się za kamieniem, postać
szła wciąż prosto na nią.
Była to nienaturalnie wielka, świecąca jakimś mdłym blaskiem męska postać. Coś
najbardziej odpychającego, co się Unni zdarzyło widzieć. Istota owa już za życia musiała
wyglądać obrzydliwie, ale teraz każdy wstrętny szczegół został spotęgowany złem, którym
potwór emanował.
Ciężki, brutalny, przedhistoryczny, takie i podobne określenia przelatywały Unni przez
głowę. Ale nie, strzępy gałganów, jakie potwór miał na sobie, należały do póznego
średniowiecza. Włosy i broda były jednym wielkim kołtunem, w którym aż się roiło od wszy i
wszelkiego robactwa. Dwoje nienawistnych, podstępnych ślepi połyskiwało spod potarganej
grzywy. Wielki czerwony nos, szerokie usta, w których brakowało wielu zębów, dopełniało
obrazu tej, było nie było, twarzy. U pasa potwór nosił mnóstwo dziwacznych przedmiotów
magicznego charakteru.
I nagłe Unni uświadomiła sobie, kto to jest. Toż to tajna broń mnichów!
WAMBA.
160
Czarownik ścigający pięciu nieszczęsnych rycerzy, przeganiający ich w nieustającym
piekielnym tańcu potępionych.
Teraz jednak czarownik na Unni nie patrzył, nie szukał jej. Przebiegłe oczka
wpatrywały się w coś poza nią. Roześmiał się, ordynarnie, odpychająco.
Unni odwróciła głowę.
Tam, na szczycie wzgórza, stał Jordi - jedyny, który mógł wyjść mu naprzeciw, jak
równy przeciw równemu.
Wamba był upiorem z innego świata. Nikt spośród żywych nie jest w stanie go
pokonać. Jordi trzymał w rękach miecz rycerzy, również przychodzących z innego świata.
Wamba jednak miał swoją sztukę magiczną!
A co przeciwstawiał jej sam Jordi?
Z najgłębszą rozpaczą Unni musiała raz jeszcze uznać, że Jordi należy bardziej do
świata umarłych niż żywych.
Z goryczą myślała, że do tej pory chciała widzieć jedynie jego pozytywne strony.
Teraz wiedziała więcej.
To był ten Jordi, który bezlitośnie zepchnął ze schodów napastnika, by ją ratować. To
ten, który niemal starł na proch człowieka na torze kolejowym. To był ten twardy, lodowato
zimny Jordi, który potrafił bezlitośnie mordować. Wybrany przez rycerzy. Najsilniejszy.
Skarga wiatru przybierała na sile, zmieniała się w wycie, jakby wychodziła z gardzieli
tysięcy duchów otchłani.
Ucisz się, ucisz się, nie chcę tego słuchać, zawodziła Unni w duchu.
I nagle wiatr jakby ją usłyszał. Podporządkował się... i w lesie zaległa kompletna
cisza.
Jakby wszystko wstrzymało oddech.
Jordi uniósł miecz, połyskujący niebieskawo w księżycowej poświacie.
161
[ Pobierz całość w formacie PDF ]