[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oskarżyła o czary pewną kobietę z zamku, starą służącą, która nawet wyglądem
przypominała wiedzmę, i skazała na spalenie na stosie. Od tej pory Synelle nauczyła się
ostrożności. Jak wiadomo człowiek uczy się na błędach.
Zwiece wypaliły się powoli, rozlewając w kałużę czarnego tłuszczu. Synelle opuściła ręce, po
raz pierwszy od wielu godzin oddychając powoli i głęboko. Namalowane na płytce symbole i
włos zmieniły się w popiół. Okrutny uśmiech pojawił się na jej wargach. Teraz nie musiała już
lękać się swoich żądz. Barbarzyńca należał odtąd do niej, uczyni z nim, co zechce. Był jej
niewolnikiem.
XI
Przechodząc przez zakurzony dziedziniec domu, gdzie kwaterowała jego kompania, Conan
poczuł, że cierpnie mu skóra na plecach. Włosy na całym ciele zdawały się poruszać, jakby
żyły własnym życiem. Ze złotej kuli pnącej się na nieboskłon spływał jasny, silny blask.
Zdawało się go otaczać chłodne powietrze. Tak było odkąd się obudził. Czuł się dziwnie i nie
pojmował dlaczego.
Potężny Cymmerianin nie tłumaczył tego, co się działo, strachem. Znał dobrze swoje
własne lęki i umiał nad nimi panować.
Zresztą żaden lęk nie był mu straszny, gdyż w swoim czasie zdarzało mu się widywać rzeczy,
które zmroziłyby krew w żyłach większości śmiertelników. Co się tyczy wizerunku, a nawet
samego Al Kiira, stawiał już czoło demonom i czarownikom. Zmagał się także z
najróżniejszymi potworami, od olbrzymich, żywiących się ludzkim mięsem robaków, poprzez
gigantyczne pająki toczące ze swych szczęk jad, mogący przeżreć na wylot najwspanialszą
zbroję, po smoka z adamantowymi łuskami i ognistym tchnieniem. Pokonał ich wszystkich i
jeśli tylko miał się na baczności, nie musiał się lękać.
Cymmerianinie zawołał Narus wez swój płaszcz.
Pózniej odkrzyknął Conan do mężczyzny o zapadniętej twarzy, grzebiącego wraz z
innymi w wielkiej stercie bel i zawiniątek, które tego ranka przywieziono tutaj wozami.
Synelle znalazła w końcu zajęcie dla najętej na służbę Wolnej Kompanii. Zawiniątka z
długimi wełnianymi, szkarłatnymi płaszczami w barwach jej rodu zrzucono, bezceremonialnie
na dziedzińcu, wraz z całą masą świeżej pościeli i przednich, wełnianych koców. Były tu
sięgające do kolan Aquilońskie buty z najlepszej, czarnej skóry, małe lusterka z polerowanego
metalu z Zingary, ostre korynthiańskie brzytwy i tuzin innych rzeczy z wielu krain, które
mogły przydać się żołnierzowi. Był także ich pierwszy żołd, worek złotych monet. Najemnicy
uczynili ten dzień swoim wielkim świętem. Fabio przez cały ranek nie dawał Julii spokoju,
zmuszając padającą z nóg dziewczynę do przenoszenia worków z cebulą i grochem, ćwierci
wołowych tusz, całych jagniąt oraz przetaczania beczek z winem i piwem do kuchni.
Fabio odnalazł Conana przy nieczynnej fontannie. Gruby, pulchny kucharz ocierał twarz
mokrą ścierką.
Conanie, ta leniwa dziewka, którą mnie obarczyłeś, uciekła i ukryła się gdzieś. Popatrz
tylko, nawet jeszcze nie zamiotła podwórza. Twierdzi, że jest damą. Jeżeli tak, to niech ją
Erlik pochłonie! Ma niewyparzony język. Zamachnęła się na mnie miotłą, w mojej własnej
kuchni, i obrzuciła tak plugawym stekiem wyzwisk, że nie powstydziłby się ich żaden
mężczyzna.
Conan z irytacją pokręcił głową. Nie był w nastroju, by wysłuchiwać skarg kucharza, przez
cały czas miał wrażenie, jakby mrówki chodziły mu po ciele.
Jeśli chcesz, by podwórze było zamiecione warknął oschle zrób to sam.
Fabio odprowadził go wzrokiem, to co usłyszał, tak go zaskoczyło, że aż opadła mu szczęka.
Conan przeczesał włosy palcami. Co się z nim działo? Czy to ta przeklęta spiżowa figurka?
Zło, którym jakoby emanowała, a jakie rzekomo wyczuwała Julia, wywierało nań taki wpływ?
Cymmerianinie? rzekł Boros, wychodząc mu na spotkanie. Wszędzie cię szukałem.
Dlaczego? burknął Conan, lecz zaraz wziął się w garść. Czego chcesz? zapytał,
nieco bardziej pojednawczym tonem.
Jak to, tej figurki, ma się rozumieć. Starzec rozejrzał się dookoła, po czym zniżył głos.
Czy porzuciłeś już myśli o jej unicestwieniu? Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem
przekonany, że laska Avanrakasha to jedyne rozwiązanie.
Nie ukradnę tego przeklętego przez Erlika berła syknął Conan.
Na widok podchodzącego Machaona, Cymmerianin omal nie eksplodował. Brodaty
najemnik spojrzał pytająco na posępnego młodzieńca, lecz powiedział tylko:
Jesteśmy obserwowani. To znaczy, obserwują nasz dom.
Conan zacisnął obie dłonie na szerokim pasie. To była sprawa kompanii, możliwe że coś
ważnego, a on zbyt długo i zbyt mocno się starał, by zniweczyć to wszystko przez swój
nieokrzesany charakter.
Ludzie Kareli? zapytał prawie już normalnym tonem. Zachowanie spokoju kosztowało
go wiele wysiłku.
Nie, chyba że zaczęła przyjmować do swojej bandy nieopierzonych młodzieńców
odrzekł Machaon. Jest ich dwóch, odzianych i przyozdobionych klejnotami jak
paniczykowie na balu u królowej, wąchają pachnidła i spacerują wzdłuż ulicy w tę i z
powrotem. Wygląda na to, że szczególnie interesują się właśnie naszym domem.
Młodzi szlachetkowie pomyślał Conan. To mogli być ludzie Antimidesa, jeśli hrabia
chciał przekonać się, czy Cymmerianin zechce rozpowiadać na prawo i lewo o tym, czego się
dowiedział. A może szukali figurki, choć szlachetnie urodzeni raczej nie pasowali do
pospolitych rabusiów, którzy do tej pory przejawiali zainteresowanie posążkiem. Mógł to być
nawet Taramenon, zazdrosny konkurent Synelle, z przyjacielem, który przybył tu, by samemu
zobaczyć, kogóż to przyjęła na służbę srebrnowłosa piękność. Zbyt wiele możliwości, by
rozwikłać tę zagadkę, zwłaszcza przy obecnym stanie jego umysłu.
Jeśli pochwycimy ich, gdy znów będą przechodzić przed budynkiem& zaczął, a dwaj
słuchający go mężczyzni aż wzdrygnęli się, zaskoczeni.
Chyba postradałeś rozum wysapał Boros. To ten posążek, Cymmerianinie. yle na
ciebie wpływa. Trzeba go jak najszybciej unicestwić.
Nie mam pojęcia, o czym gada ten stary grzyb rzekł Machaon. Ale porywanie
szlachetnie urodzonych& w biały dzień, na środku ulicy Ianthe& Cymmerianinie, potrzeba by
nam wiele szczęścia, byśmy wydostali się z tego miasta z głowami na karkach.
Conan zmrużył powieki. Czuł pod czaszką upiorne wirowanie, wzrok mu się zaćmiewał. To
było śmiertelnie niebezpieczne, musiał mieć jasny umysł, w przeciwnym razie pośle ich
wszystkich na stracenie.
Milordzie Conanie? rozległ się czyjś głos.
Conan otworzył oczy, by ujrzeć bosonogiego mężczyznę w krótkiej, lamowanej białej tunice
niewolnika, który przystanął tuż przy nich.
Nie jestem lordem odburknął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]