[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdziwiony Henning.
Zmężniał ostatnio ten mały Henning. Niedługo będzie miał czternaście lat. Silny i zręczny,
ale spojrzenie miał zmęczone i jakby pozbawione iluzji. Jak u starego człowieka.
Tak strasznie było go jej żal. Zbyt wielki ciężar spadł na jego barki.
- Co się stało, Malin?
Jemu nie chciała kłamać. Musieli się z tym wszystkim zmagać razem. Mieli tylko siebie.
- Wilk znowu się pokazał - powiedziała zdławionym głosem. - Tym razem tylko jeden.
Uwolnił mnie od nieprzyjemnego człowieka.
Henning zbladł.
- Zamordował go?
- Nie. I musisz pamiętać, że tamten też nie został zamordowany przez wilki. One go tylko
goniły. Umarł ze strachu i ze względu na słabe serce.
Chłopiec potwierdził. Twarz mu stężała z nagłej trwogi.
- Czy oni śpią? - zapytała cicho.
Henning odpowiedział równie cicho zmartwiałymi wargami:
- Nie wiem. Położyłem ich i zabrałem się do sprzątania w kuchni.
- Och, Henning - szepnęła Malin. - Co my poczniemy?
Przeżyli oboje bezsenną noc. A oboje tak strasznie potrzebowali snu!
Przy śniadaniu oczy Ulvara jarzyły się, a ich zwykle złocista barwa przybrała odcień zieleni;
nieustannie wybuchał tym swoim okropnym śmiechem, którego tak nienawidziła. Był dziś
ponad wszelkie swoje zwyczaje złośliwy, wylewał powolutku kwaśne mleko na obrus, kopał
Henninga pod stołem, ciskał kaszą na ścianę i bez przerwy bardzo wyraznie powtarzał
paskudne przekleństwo, którego się właśnie nauczył.
47
Henning i Malin nie mieli nad nim żadnej władzy, kiedy wpadał w ten piekielny humor. W
końcu uspokoił go Marco kilkoma cichymi słowami w ich tajemniczym języku. Ulvar zsunął
się z krzesła i umknął pod okno jak skarcony pies.
Henning był zmęczony, tak okropnie zmęczony. Miał iść do pracy w polu, ale jedyne, czego
dziś naprawdę potrzebował, to położyć się do łóżka i spać. Zmęczenie i bezradność miały
podłoże psychiczne, Malin rozumiała to bardzo dobrze, bo sama też to odczuwała.
Nagle usłyszeli zdradzające podniecenie okrzyki Ulvara, siedzącego na parapecie.
Mam nadzieję, że to nie są znowu jakieś wilki, pomyślała Malin. Więcej już tego nie zniosę.
- Jakiś powóz tu jedzie! - zawołał Henning, który też podbiegł do okna.
Malin zwróciła uwagę, z jaką serdecznością położył rękę na ramieniu Ulvara. Malec jednak
uwolnił się od niego. Owa niesamowita istota demonstracyjnie unikała tego rodzaju
poufałości.
Malin westchnęła.
- Wygląda to na... karawan - powiedział Henning zamierającym głosem.
- O mój Boże, co ty mówisz?
Marco przyłączył się do Ulvara, obaj klęczeli na parapecie, przytuleni do siebie, i wyglądali
przez okno. Malin podeszła do nich.
Z alei lipowej na dziedziniec wjeżdżał długi powóz. Na przednim siedzeniu widzieli dwóch
mężczyzn i panią. Z tyłu stało coś, co naprawdę mogło przypominać trumnę.
Cóż za straszny widok, pomyślała Malin. Karawan z trumną wjeżdża na podwórze! Pytanie
tylko, czy to rzeczywistość, czy też jedno z przywidzeń Ludzi Lodu. Pochodzą przecież z
Ludzi Lodu, wszyscy czworo zebrani przy tym oknie.
Ale powóz był prawdziwy.
- Trzeba wyjść i zobaczyć kto to - powiedziała bezdzwięcznie.
Malcy natychmiast zeskoczyli z parapetu i pomknęli do drzwi.
- Nie, wy nie! Musicie zaczekać w domu, przywitacie się pózniej. Najpierw my zobaczymy,
kto to przyjechał.
Ulvar posłał jej miażdżące spojrzenie i zdzielił ją pięścią w kolano. Malin tak była
przyzwyczajona do jego agresji, że nie zwróciła na to uwagi. Już dawno odkryła, że Ulvara
48
nie należy karać. Wtedy jego nienawiść jest podwójnie gwałtowna i naprawdę
niebezpieczna.
Henning i Malin wyszli na schody. Powóz zatrzymał się i jakiś mężczyzna zeskoczył na
ziemię. Miał na sobie ubranie duchownego.
Coraz gorzej, pomyślała. Cóż to za kondukt do nas przybył?
Siedząca obok stangreta pani nie poruszyła się. Trwała wciąż pochylona do przodu. Z całej
jej postaci biła jakaś rezygnacja, bezradność, jakby nieobecność. Stangret także pozostał na
swoim miejscu.
Duchowny szedł im na spotkanie. Malin zauważyła, że Henning aż drży ze zdenerwowania i
napięcia.
Biedne dziecko, myślała Malin rozżalona. Czy ten ksiądz nie ma rozumu? %7łeby przyjeżdżać
tu z umarłym? Zaraz jednak stwierdziła, że Henning nie spuszcza oczu z kobiety.
Malin jej nie znała, ale przecież w ogóle znała w tej parafii niewielu ludzi.
Rzuciła niepewne spojrzenie w stronę okna za sobą. Zobaczyła tam jednak dwa dziecięce
nosy przylepione do szyby, rozpłaszczone z ciekawości. Dobrze, przynajmniej nie psocą
chociaż przez chwilę.
Chociaż Marco nie psocił nigdy. On był wzorowym dzieckiem.
Henning krzyknął zdławionym głosem i chciał się rzucić do powozu, ale pastor chwycił go
błyskawicznie za ramię.
- Spokojnie, chłopcze - powiedział cicho. - Ty jesteś Henning, prawda?
Chłopiec był zdolny tylko skinąć głową. Jego przerażone oczy nie przestawały wpatrywać
się w kobietę obok stangreta. Pastor ukucnął przy nim, widział tylko jego.
- Musisz się zachowywać bardzo spokojnie, Henning. W przeciwnym razie mógłbyś narobić
szkód. Tak, nie mylisz się. Tam siedzi twoja mama. Ale ona jest bardzo, bardzo chora...
Malin głośno wciągała powietrze. Ona także robiła co mogła, żeby uspokoić Henninga. Stała
za nim, ręce położyła mu na ramionach.
- Pastor mówi po duńsku? - zwróciła się do gościa i sama czuła, że jest blada jak ściana.
- Tak. Przyjechałem z Thisted w Danii.
- A... jego ojciec? - zapytała, wskazując ruchem głowy powóz.
49
- On nie umarł - uspokoił ich pastor, a Henning drgnął gwałtownie. - Ale boję się, że bliski
koniec jest nieunikniony.
Mały Henning stał jak posąg, jego opanowanie było nieprawdopodobne.
- Jestem już spokojny - zapewniał. - Czy mógłbym...?
- Powinniśmy działać bardzo ostrożnie - powiedział pastor. - Musimy wprowadzić twoją
mamę do domu, to będziesz się mógł z nią przywitać. Najmniejsze wzruszenie mogłoby
zabić twego ojca. I, Henning... Musisz być przygotowany na to, że mama może cię nie
poznać!
- Może... nie poznać mnie?
- Od czasu katastrofy statku nie otrząsnęła się z szoku.
Biedny Henning! Jak on to zniesie, skoro jedyne, za czym tęsknił, to rzucić się w objęcia
odnalezionym rodzicom i wypłakać swoją rozpacz i swoją radość!
Malin uświadomiła sobie teraz, że to nie trumna stoi na wozie, lecz jakaś wydłużona
skrzynia, w której leży chory. Nie widziała go, bo skrzynia miała wysokie boki.
Woznica pomagał kobiecie zejść z powozu. Malin nie znała Belindy, a teraz doznała
wrażenia, że ma przed sobą bardzo zmęczoną, bardzo oszołomioną kobietę, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •