[ Pobierz całość w formacie PDF ]

·ð ðKazaÅ‚ komes Falisz iść na Niemca. Ojciec prawi, że nic masz ta-
kowej powinności. Chcecie, to pójdzcie ze mną, nie - to pójdę sam.
·ð ðPoszedÅ‚bym - krÄ™cÄ…c brodÄ™, powiedziaÅ‚ najbliżej stojÄ…cy %7Å‚uk. -
Jeno jak baby ostawić same bez pomocy w żniwny czas, a dziatki bez
osłony w wojenny?
·ð ðRasko ostanie - rzekÅ‚ Sapek drwiÄ…co. - Ja idÄ™ za niego, bym siÄ™
wstydać nie musiał. Ręce mam zgrabiałe, aleć nie jeno ręce na wojnie,
potrzebne. Niejedno widziałem, przydam się.
·ð ðWszyscy pójdziem! - krzyknÄ…Å‚ mÅ‚ody Węża, który narocznikicm
bywał w Bytomiu. - Stary Sapek wie, co robi, nic nam się mądrzyć.
·ð ðRasko ostanie - powtórzyÅ‚ Sapek, patrzÄ…c na syna. - On ma swój
własny rozum... siano zwiezć musi.
·ð ðNie ostanÄ™! - krzyknÄ…Å‚ Rasko ze zÅ‚oÅ›ciÄ….
90
91
- Czemuż to się rozmyśliłeś? Cóż Zląskowi do Polski, Moczydłu do
Zląska, a tobie do Moczydła? Póki ci własny dach nad głową nie pło-
nie, śpijże se pod nim, gdy głupi wojują.
- Ostawcie, ojciec! - żachnął się Rasko, - Z gromadą pójdę...
-Widzisz! Z gromadÄ…. Nawet owce Å‚acniej siÄ™ w stadzie wilkom
obronią. Tym łacniej, im gromada większa. Tedy gotować się wszy-
scy. Kto topór ma, z toporem, kto widły - z widłami. Choć i kij sękaty
lepszy niż goła pięść. Jutro o świcie ruszamy.
Zgromadzeni zaczęli się rozchodzić. Baby podniosły lament, ale
nikt na to nie zważał. Wieścina zapłakana wzięła się do wypiekania
chleba, by swoich zaopatrzyć na drogę. Rasko burknął zły:
·ð ðNie becz. I tak ci lepiej bÄ™dzie niż innym, co same ostanÄ…. Ojciec
ci pomoże.
·ð ðOjciec nie pomoże - odezwaÅ‚ siÄ™ Sapek - bo idzie takoż.
·ð ðWżdyÅ›cie za mnie iść mieli...
·ð ðA tak pójdÄ™ z tobÄ…...
Rasko wzruszył ramionami i dodał:
- Bogudar ostanie. Byście siano zwiezli...
·ð ðPójdÄ™ i ja - rzekÅ‚ Aużyczanin cicho.
Rasko skręcił się ze złości.
·ð ðNic ci komes nic ma do rozkazywania, boÅ› obcy.
·ð ðSwój jestem - szepnÄ…Å‚ Bogudar.
·ð ðTak mi za chleb pÅ‚acisz? Teraz, gdyÅ› najpotrzebniejszy?!
·ð ðWybacz! Krew droższa od chleba. Za niÄ… mi naprzód odpÅ‚acić.
·ð ðDużo ty Niemcom udziaÅ‚asz! - rzekÅ‚ Rasko lekceważąco.
·ð ðIle wydolÄ™.
Nazajutrz wschodzące słońce widziało ciągnące zewsząd gromady.
Sunęły cicho jak wilcy za konnym rycerzem, który się w ich dziedzi-
nę zapuści, czujne i baczne, kiedy zachwieje się w siodle, by skoczyć
mu do gardła.
IX. NAD SIAY
P
o żmudnym i znojnym dniu Przedsław szedł nad Odrę. Z grodu
skrzęt jeszcze dochodził, ale na rzece zaciągał się już spokój
wieczorny. Fioletowomiedziany pas oparów na zachodzie,
przechodzący tęczą żółtych barw w zielonkawy błękit letniego po-
godnego nieba, kładł się odwróconym porządkiem na rzece, jeno
zmącony i drgający. Przeciwległy brzeg ciemniał wraz z niebem i zdał
się odsuwać w mrok. Z rzadka zamrugała budząca się gwiazda i coraz
wysypywały się dalsze, aż niebo roziskrzyło się jak ciemny kobierzec
zarzucony klejnotami.
Komes patrzył na niebo, ale nie gwiazd tam szukał, jeno oznak, czy
deszcz nie nadchodzi. Rzeka od wczoraj znowu obniżyła swe zwier-
ciadło, a mury jeszcze się nie podniosły, ani serca. Krzywiono się na
surowość i wymagania komesa, do których nikt nic nawykł; w dusz-
nym skwarze za ciężko było noc po nocy pracować. Nawet dzieci
Przedsław nie zwolnił, choć one jeszcze najchętniej taplały się od ra-
na w bajorze, wyczerpując muł, który spłycił strugę chroniącą gród od
zachodu. A Zdzich i jego towarzysze po staremu się włóczą!
Włóczą się? Zdzich wieści miał przywiezć i nie wraca. Przecie woj-
na idzie, kogoś Przedsław musiał wysłać. A to chłopak bez doświad-
czenia, dziecko prawic! Niepokój wzrastał w piersi ojcowej. Senność
ogarniała komesa po nie spanej nocy i mozolnym dniu, ale tkwić bę-
dzie na pomoście przystani choćby do rana. A rano? Rano trzeba dalej
poganiać ludzi, by zwozili kamień na naprawę murów i na pociski do
kusz, cięli tramy na częstokoły i belki do zrzucania na oblegających,
ostrzyli broń i przygotowywali bosaki do spychania nieprzyjaciół
pnących się na mury. Stary znów tęsknie spojrzał na niebo, czy nie
dostrzeże chmurek i oparów zwiastujących deszcz. Wolałby już, by
go łamało w obciętej nodze, ale jak na złość nic boli nic, a niebo czy-
ste i głębokie. Jeno te gwiazdy mrugają, dalekie, obojętne...
Nagle zabłysło coś i granat nieba przekreśliła jaskrawa smuga bla-
sku, która trwała przez chwilę, coraz to słabnąc, aż wtopiła się
w mrok. Gwiazda spadająca! Czyja? Przedsław spojrzał, czy nie brak
którejś, ale kto by się rozeznał w tym mrowiu! Może to jego gwiazda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •