[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go tak długo, aż Bushy będzie miał najlepszy kąt. Następnie instruował on swojego asystenta,
jak manewrować trzymanym w ręce oświetleniem, aby uzyskać pożądany efekt.
- Podnieś... obróć w dół... trochę w lewo... parę centymetrów do przodu.
Skomplikowany rytuał należało powtórzyć trzy razy przy każdym kapeluszu.
Przez pierwsze dwa zdjęcia było ciekawie. Pózniej Qwilleran dostarczał sobie
rozrywki, wymyślając dla kapeluszy nazwy: Niebiański Salceson... Sałatka Szefa...
Czekoladowy Krem. Pomimo talentu do opisu nie potrafił oddać sprawiedliwości tym
kreacjom. Miały kosmyki tego, zawijasy tamtego, zaskakujące lamówki, hafty i ręcznie
malowane wstawki, wyzywające kolory, szczyty i ronda o szalonych proporcjach.
W połowie pracy fotograf powiedział:
- Qwill, zobacz, czy nie da się czegoś zrobić w sprawie kawy, i zróbmy sobie krótką
przerwę.
- Jaką pijesz?
- Bez niczego.
- Co myślisz o kapeluszach?
- Hm... są inne! Ciekawe, ile za nie wyłożyła?
- Zwróciłeś uwagę na pudełka?
W rogu pokoju leżały dwa tuziny pudełek na kapelusze w błyszczącym papierze o
fakturze imitującej skórę aligatora. Qwilleran zapytał o nie, gdy schodzili w dół na kawę.
- Thelma zrobiła je na zamówienie - powiedziała Janice. - Uwielbia wszystko, co
przypomina skórę aligatorów. Ma buty i torebki w tym stylu.
- Widziałaś się z syjamczykami?
- Tak, i zaniosłam im mały przysmak. Włożyłam też do samochodu parę pudełek
listów od brata Thelmy. Przejrzałam je i ułożyłam w porządku chronologicznym, żebyś miał
łatwiej.
- Dziękuję.
Na górze odezwał się do Bushy'ego:
- Chciałbym już obejrzeć te twoje zdjęcia. Na ogół wszystko u ciebie wygląda lepiej
niż w rzeczywistości.
- Thelma ci powiedziała, że będę robił jej portret? Będzie to para dla portretu
wiszącego w lobby kliniki.
- Mówiłeś z uznaniem o doktorze Thurstonie, ale chyba nie wiesz za wiele o jego
synu, co?
- Tylko ze słyszenia. Moja była żona urodziła się w Lockmaster i mówiła, że to niezły
obibok. Z drugiej strony chyba zawsze miał pieniądze.
Po swym wątpliwej jakości doświadczeniu z dwudziestoma czterema kapeluszami Thelmy
Qwilleran zjadłby z przyjemnością kanapkę z frytkami w  Renniem , lecz syjamczyki
siedziały w zamknięciu i tak wystarczająco długo, więc pojechał z powrotem do składu. Jego
pasażerowie zdawali się spokojnie zmierzać w dobrze sobie znanym kierunku do momentu,
gdy samochód skręcił w gęsty las w pobliżu składu. Ciche bulgotanie w gardle Koko
przeistoczyło się nagle w głośne warknięcie. Był to jego stały sygnał dezaprobaty. Ekipa
czyszcząca znikła. Coś w środku wzbudziło jednak niechęć Koko.
Zostawiwszy koty w samochodzie, Qwilleran wszedł ostrożnie do składu. W
powietrzu unosił się znajomy zapach środków czyszczących. Na barze leżała zapakowana jak
prezent przesyłka - z nagryzmoloną przez panią Fulgrove w jej unikalnym stylu wiadomością:
 Człowiek przyniósł ten prezent i zostawił bez imienia .
Zapakowano go w papier imitujący krokodylą skórę z delikatną czarną wstążką.
Dołączona wiadomość pochodziła od Thelmy:  Z podziękowaniami za wszystko; Dick jest ze
mną i podrzuci paczkę do składu . W pudełku znajdowała się para porcelanowych papug w
jaskrawozielonym kolorze z plamkami żółci i czerwieni.
Postawił je na kominku dziobem do siebie, niczym Lolitę i Carlottę plotkujące w
ptaszarni Thelmy.
Gdy koty zostały wniesione do składu i wypuszczone z przenośnego kojca, Yum Yum
wychynęła ostrożnie, jakby pojawiła się w tym miejscu po raz pierwszy w życiu, Koko zaś
wypadł na zewnątrz z hukiem, warcząc i rozglądając się na wszystkie strony.
Qwilleran uderzył się w czoło, bo sytuacja zaczynała przedstawiać się jasno. Dick
Thackeray dostarczył prezent. Coś w bratanku Thelmy odstręczało Koko i kocur wyczuł jego
obecność, zanim jeszcze dojechali do składu. Podobnie było po przyjęciu powitalnym, gdy
Koko wszedł do składu, wszędzie węsząc - i warcząc na kogoś, kto tu wcześniej przebywał.
Qwilleran otworzył puszkę wędzonych ostryg, które pokroił na części i ułożył na
dwóch talerzykach.
Zastanawiał się, czy manifestacje wrogości Koko należało uznać za potwierdzenie
zwierzeń Thelmy z ławki przy Black Creek. I czy miały one związek z wyborem książek,
które kot spychał na podłogę z półki?
Istniała oczywiście możliwość, że Koko cieszyło po prostu głośne  plask! , którym
książka oznajmiała swój kontakt z podłożem. Fakt, że jedną z książek był Almanach biednego
Ryszarda, a drugą Richard Carvel, mógł być czysto przypadkowy. Pewne było jedno. Koko
przepadał za wędzonymi ostrygami. Yum Yum zwinęła się w kłębek na niebieskiej poduszce
na lodówce i poszła spać.
Qwilleran udał się teraz do altany z kanapką z serem i termosem kawy oraz z
pudełkami listów, które Janice przyniosła do samochodu. Telefon bezprzewodowy celowo
zostawił w składzie.
Brat Thelmy rzeczywiście dobrze pisał, ważniejsza była jednak treść. Pytanie
brzmiało: czy listy nadawały się do publikacji? Napisane zostały na przestrzeni jakichś
trzydziestu lat. Bud ożenił się z absolwentką weterynarii doktor Sally i Tatko założył dla nich
klinikę w Lockmaster. Jednak największą radość, takie się miało wrażenie, dostarczał im syn,
Dickie Ptaszyna - tym bardziej że Sally nie mogła mieć więcej dzieci. Byli entuzjastami
swojej pracy. Wierzyli w medycynę holistyczną. Sally robiła kurs akupunktury. Ich hobby
stanowiła muzyka i piesze wędrówki. Bud grał na flecie. W każdą niedzielę zostawiali
Dickiego Ptaszynę z nianią i wędrowali wzdłuż grzbietu wąwozu Black Creek. Bud opisywał
wąwóz w sposób niemal poetycki. Siadali na wielkiej płaskiej skale, jedli batoniki
energetyczne i pili wodę ze swoich menażek.
Dickie Ptaszyna, jak nazywali go prywatnie rodzice, był przystojnym chłopcem z
naprawdę miłym charakterem. Bardzo dobrze się uczył, grał trochę w tenisa, ale nie
wykazywał najmniejszego zainteresowania pieszą wędrówką. W liceum wolał towarzystwo
swoich znajomych.
Bud pisał:  Dick ma skłonności do życia ponad stan, jednak wciąż go rozpuszczamy.
Jest naszym jedynym dzieckiem! No i wiemy, że nie wziął się za narkotyki ani nic takiego.
Dzieciaki, z którymi przebywa, to wszystko ludzie sukcesu, z ambitnymi planami zawodowej
kariery. Dick nie wie jeszcze, co chciałby robić. Może już otrzymać prawo jazdy i na
urodziny kupujemy mu samochód... Sis, pamiętasz, jak Tatko dał nam kino na urodziny?
Lekturę przerwało Qwilleranowi głośne miauknięcie z wnętrza składu. Pobiegł do
środka i zastał Koko paradującego w tę i we w tę przed automatyczną sekretarką. Wiadomość
była oburzoną skargą.  Qwill! Gdzie jesteś? Już siódma! Miałeś tu być o szóstej!
- Ojej! Mam przechlapane! - powiedział do Koko.
Sytuacja wyglądała tak, że Polly była w Chicago, Mildred była w Duluth, Arch zaś
grillował dwa steki z polędwicy na użytek męskiego wieczoru na tarasie. Qwilleran podjął
szybką decyzję i zadzwonił do Pogodnego Jimmy'ego, który mieszkał ulicę od Rikerów.
Strzał został oddany całkowicie w ciemno, ale na szczęście Jimmy był w domu.
- Joe! Wyświadcz mi przysługę! - powiedział z rozpaczą w głosie. - Biegnij - nie idz -
do mieszkania Rikerów i powiedz Archowi, że przychodzisz zjeść mój stek. %7ładnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •