[ Pobierz całość w formacie PDF ]

te cholerne zarazki.
- Spokojnie, przyjaciela - rzekł powoli. Znów oparł się plecami o framugę i skrzyżował nogi. - W taką pogodę nie ma dziur
powietrznych
Ale ja nie słuchałem, co mówi Scarlatti, a przynajmniej na niego na nie patrzyłem. Spoglądałem na Buckleya i
spostrzegłem, że zerka w moją stronę. Nawet nie poruszył głową, a jedynie oczy skierował na mnie, czego stojący za nim
Scarlatti nie mógł widzieć. Porucznik na dłuższą chwilę przymknął jedno oko - ten ogromny Irlandczyk niewątpliwie
chwytał wszystko w lot. Niedbałym ruchem zdjął rękę z drążka i położył na nodze. Przeciągnął dłonią po udzie, a gdy jego
palce wysunęły się poza kolano, machnął nimi w dół.
Dwa razy nieznacznie skinąłem głową, gapiąc się w przednią szybę, żeby moje zachowanie wyglądało normalnie. Nawet
najbardziej podejrzliwej osobie nie przyszłoby do głowy, że to może być jakiś znak, a Scarlatti był za bardzo pewny siebie i
zbyt zadowolony, aby zwracać uwagę na takie drobiazgi, bo przecież wszystko szło mu tak gładko. Zresztą nie byłby to
pierwszy wypadek, że ktoś za bardzo się rozluznia przed metą i pewne zwycięstwo wymyka mu się z rąk. Zerknąłem na
Buckleya i z ruchów jego warg odczytałem słowo teraz. Znów nieznacznie skinąłem głową i zebrałem się w sobie.
Kiedy pilot minimalnie poderwał śmigłowiec, kątem oka zobaczyłem, że Scarlatti lekko się zachwiał, lecz wciąż stał na
skrzyżowanych nogach. Nagle Buckley odsunął drążek od siebie w lewo. Zmigłowiec gwałtownie uniósł ogon w głębokim
skręcie. Scarlatti natychmiast stracił równowagę i runął głową do przodu, niemal wprost na mnie.
Zdążyłem się tylko z lekka unieść i odwrócić na zgiętych nogach. Mój prawy sierpowy trafił go trochę za wysoko, w
mostek. Oba pistolety, które spadły na deskę rozdzielczą, teraz klekotały na szybie.
Scarlatti wpadł w szał. Zaczął mnie z furią bić, kopać i gryzć, atakował głową, kolanem, łokciami, wciskając z powrotem w
fotel. Moje liczne ciosy nie robiły żadnego wrażenia na przeciwniku, który na przemian warczał i ryczał jak zraniony zwierz,
okładając mnie gdzie popadło, z przerażającą w siłą i szybkością. Choć byłem od niego młodszy o dwadzieścia lat i o
dziesięć kilogramów cięższy, to jednak nie mogłem go powstrzymać. Poczułem szum w uszach i nieznośny ból w klatce
piersiowej, jakby ją miażdżyło jakieś ogromne imadło.
Już mdlałem, gdy nagle ten wariacki atak się skończył i Scarlatti mnie zostawił.
Oszołomiony, ociekający krwią i na pół oszalały z bólu, zerwałem się z fotela i ruszyłem za przeciwnikiem. Zmigłowiec
wciąż leciał z uniesionym ogonem. Scarlatti musiał więc wdrapywać się przejściem między fotelami, rozpaczliwie
chwytając się ręką za oparcia, żeby pokonać siłę ciężkości. W tej chwili chyba był obłąkany - prawie na pewno  ale musiał
zdawać sobie sprawę, że nie może użyć wirusów na pokładzie, bo sam znalazłby się w pułapce parę sekund po rozbiciu
fiolek śmigłowiec z martwym pilotem przy sterach roztrzaskałby się na ulicach Londynu.
Byłem dopiero w połowie drogi, gdy Scarlatti dotarł już do drzwi. Chwycił klamkę i chciał je odsunąć, lecz nie pozwalał
mu na to wciąż nurkujący śmigłowiec. Scarlatti zaparł się więc nogami o siedzenie fotela obok Mary i ciągnął z całych sił,
aż jego śniada twarz poczerwieniała od wysiłku.
Drzwi powoli zaczęły ustępować, a ja miałem do nich jeszcze dwa metry. Wtem gwałtownie się otworzyły, gdy
Buckley nagle wyrównał lot. Scarlatti zatoczył się i przewrócił. Natychmiast podskoczyłem do niego.
Ale to nie on był moim celem Myślałem tylko o tym, co trzyma w ręku. Zajadle wyszarpując siatkę usłyszałem
trzask łamanego palca, który mojemu przeciwnikowi zaplątał się w jej oczka. Searlatti zerwał się na równe nogi i znów
musiałem walczyć o życie, w dodatku jedną ręką.
Teraz atakował w milczeniu, a z jego obłąkanej miny widziałem, że chce mnie zabić. Chwycił mnie za gardło
i gwałtownie pchnął do tyłu. Lewą nogą próbowałem odbić się od ściany kabiny, gdy nagle usłyszałem krzyk Mary.
Moja stopa trafiła w próżnię - za mną były otwarte drzwi. Natychmiast wyrzuciłem ręce w bok, napinając mięśnie karku i
ramion. Okrutna siła przygniotła mnie do metalowych krawędzi otworu, których górna część wbiła mi się w szyję jak
gilotyna. W jednej chwili świat przysłoniła mi czerwona mgiełka, pełna oślepiających błysków, ale wkrótce znikła. Mary,
która ze śmiertelnie bladą twarzą siedziała tuż obok, na wprost drzwi wejściowych, z przerażeniem wpatrywała się we mnie
ogromnymi zielonymi oczami. Scarlatti w dalszym ciągu trzymał mnie za gardło. Widziałem jego twarz tuż przed sobą.
- Ostrzegałem cię, Cavell! - wykrzyknął chrapliwie.-
Ostrzegałem. Uprzedzałem cię, Cavell, że jutro będzie milion trupów. Zginie milion ludzi. Przez ciebie. To ty ich zabijesz,
nie ja.
Głośno dysząc. mocniej ścisnął mi gardło i zaczął wypychać mnie w ciemność. Nie mogłem nic zrobić ani go odepchnąć,
ani wyrwać się z jego uchwytu. Wiedziałem, że zaraz wypadnę. Przed oczami miałem twarz Scarlattiego- w tej chwili na
pewno był obłąkany. Rozciągnięte ramiona zaczęły mi omdlewać, kark piekł od wściekłego bólu, a Scarlatti wypychał mnie
coraz dalej i dalej w mrok. Na plecach czułem pęd powietrza i uderzenia deszczu jak w ciężkim sztormie. Chyba tak giną
marynarze. Próbowałem otworzyć lewą dłoń, żeby przynajmniej nie zabrać ze sobą szatańskiego wirusa, lecz moje palce
zaplątały się w siatkę i były mocno przyciśnięte do metalu. Nawet nie mogłem nimi poruszać.
Właśnie wtedy Mary wyrwała się z odrętwienia. Ręce miała przywiązane do oparć fotela, ale nogi wolne. Nagle
zebrała się w sobie i z całej siły wyrzuciła obie stopy na przód, a nosi włoskie pantofle. Po raz pierwszy w życiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •