[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zastąpić.
- Jego matka natychmiast zaszła w ciążę i wkrótce pojawiło się drugie
dziecko. Pierwsze idzie wtedy w odstawkę i z naszych obserwacji wynika,
że już nigdy nie jest w stanie rozwijać się prawidłowo.
Kate starała się zwalczyć w sobie poczucie frustracji. Nie może sobie
pozwalać na takie stany; właśnie z takimi przypadkami będzie miała tutaj
nieustannie do czynienia.
Pochyliła się i delikatnie dotknęła spuchniętej nogi dziecka,
łóżek. Zdjęła kartę i podała ją Kate obejrzała język - był jasnoczerwony,
co świadczyło o braku ryboflawiny - oraz malutkie guzki i pęknięcia na
skórze.
- Biedactwo - powiedziała w końcu. - Na pewno jest bardzo słaby.
Domyślam się, że jest na diecie wysokoenergetycznej?
- Dajemy mu rozcieńczone mleko, żeby zapobiec biegunce i wymiotom.
Jutro może podamy mu pełne mleko z cukrem, oliwą i wodą. Przez pierwsze
dwa dni musieliśmy go karmić przez rurkę gastryczną, ale teraz potrafi już
pić z kubka. Oczywiście z pomocą.
- Główny problem polega pewnie na tym, jak skłonić matkę do
prawidłowego karmienia go, kiedy wróci do domu.
Jill pokiwała głową.
- To nie będzie łatwe. - Powiesiła kartę w nogach łóżka i poszły dalej. -
Ona jest znowu w ciąży. To już piąte. Ale postaramy się jakoś jej wszystko
wytłumaczyć.
Po kolei przystawały przy każdym łóżku i Jill przedstawiała Kate małych
pacjentów. Przy ostatnim powiedziała:
RS
27
- A to jest mały Ben. - Czekała, aż pielęgniarka sprawdzi kroplówkę i
wpisze uwagi do karty. Mimo że słońce zaczęło już zachodzić, powietrze
było nadal gorące i przy łóżku warczał wiatraczek. - Jak on się czuje?
- Mniej więcej tak samo - odparła pielęgniarka.
- Kangwana, to jest doktor Stewart, która przyjechała do nas z Anglii.
- Witamy w Ramindi, pani doktor - powiedziała dziewczyna z
uśmiechem i pospiesznie odeszła z naręczem, brudnych pieluszek.
- Mogę go zbadać? - Kate spojrzała na chłopca, którego malutkie, cienkie
nóżki były mokre od potu, lecz mimo to dziecko drżało i niespokojnie
rzucało głową na boki.
- Proszę.
Kate popatrzyła na opadającą i wznoszącą się z trudem klatkę piersiową
malca, po czym ujęła jego rączkę i wyczuła urywany puls.
- Od dawna jest w takim stanie?
- Od trzech dni.
Kate przeczytała kartę podaną jej przez Jill, potem uniosła powieki malca
i dokładnie obejrzała ręce.
- A więc jaka jest pani diagnoza, pani doktor? Usłyszawszy głos Sama,
Kate drgnęła.
- Nie widziałam wielu przypadków takiej malarii - powiedziała,
podnosząc powoli głowę.
- Byłbym zdziwiony, gdyby tak było - odparł obojętnie. -Niestety, tutaj
jest to na porządku dziennym. - Jego niebieskie oczy zwęziły się, gdy
patrzył na jej biały fartuch, po czym przeniósł wzrok na dziecko, które cicho
pojękiwało. - Może skończy pani badanie i jednak postawi diagnozę.
Odszedł na bok, ona zaś zagryzła wargi ze zdenerwowania. W tak
ograniczonej przestrzeni trudno było stanąć naprawdę daleko od niego, toteż
próbowała się bronić, narzucając sobie sztywny profesjonalizm. Jill
mruknęła jakieś usprawiedliwienie i zniknęła, Kate zaś wyjęła stetoskop z
kieszeni i dokładnie osłuchała dziecko. W końcu wyprostowała się,
podniosła głowę i napotkała spojrzenie Sama.
- Według mnie, objawy są klasyczne. Ma ostrą anemię i zarówno
śledziona, jak i wątroba są powiększone.
Sam kiwnął głową, lecz zachował milczenie.
- I... skoro ma tak długo gorączkę, na pewno miał drgawki. Sam nadal
milczał, Kate zaś zdusiła w sobie lekkie uczucie niechęci. Odniosła
wrażenie, że jest poddawana próbie.
- Na pewno ma bronchit i częste biegunki.
- Jakie twoim zdaniem są rokowania?
RS
28
- Niezbyt dobre.
Na jego twarzy pojawił się wyraz frustracji.
- Ja bym nie był taki łagodny i powiedział, że są okropne. Nawet jeśli z
tego wyjdzie, pozostanie trwałe uszkodzenie mózgu, zapewne jakaś
ułomność psychiczna i paraliż co najmniej jednej kończyny. - Rozłożył
bezradnym gestem ręce. - Coś takiego już nie powinno się zdarzać, a
jednak... Widzę takie dzieci dzień po dniu i nic nie mogę zrobić!
- Myślę, że robisz wszystko, co można.
- Ale to nie wystarcza, prawda? - Wykrzywił gorzko usta. -W
dzisiejszych czasach malaria powinna być chorobą przeszłości, a jednak
zachorowania osiągają niespotykaną skalę. Czasem odnoszę wrażenie, że
toczę walkę, której nigdy nie wygram. Wszystko, co tu mamy, jest albo
przestarzałe, albo się rozlatuje, a my jesteśmy dumni, że w ogóle coś mamy.
Kate przypomniała sobie nowoczesny, znakomicie wyposażony szpital,
w którym odbywała praktykę.
- Nie zdawałam sobie sprawy... - Zebrała się na odwagę.
- Zgadzam się, to niesprawiedliwe, ale jeśli naprawdę uważasz, że ta
praca to strata czasu, to dlaczego tu siedzisz?
Jego oczy zabłysły.
- Bo może któregoś lepszego dnia pomyślę jak ostatni dureń, że coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]