[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaśpiew jego głosu. Dwoje małych dzieci trzymało za ręce starszego mężczyznę. Dziadka?
Dzieci miały blade twarzyczki i smutne oczy. Strach i ból, oto co malowało się na ich
zapłakanych buziach. Widziały, jak ich matka całkiem się załamała, potrzebowały jej
wsparcia, jej pomocy, ale ona nie mogła im tego zapewnić. Rozpacz matki była znacznie
ważniejsza aniżeli smutek dzieci. Jej strata była większa. Wcale nie.
Straciłam matkę, gdy miałam osiem lat. Powstała wówczas rana nigdy się nie zablizniła.
Miałam wrażenie, jakbym straciła cząstkę siebie. Ból, jaki mnie wtedy przepełnił, nigdy nie
przestał mi doskwierać. Nauczyłam się z tym żyć. I żyję, a on wciąż we mnie tkwi.
Siedzący obok wdowy mężczyzna bez końca gładził ją po plecach. Włosy miał prawie
czarne, krótko przycięte i starannie ułożone. Był barczysty. Z tyłu wyglądał trochę jak Peter
Burke. Upiorne złudzenie. Duchy w środku dnia.
Na cmentarzu rosło sporo drzew. Szare cienie poruszały się majestatycznie w rytm
podmuchów wiatru. Po drugiej stronie żwirowego podjazdu, ciągnącego się przez cały
cmentarz, stało dwóch mężczyzn. Stali w milczeniu, czekając. Grabarze. Czekali, aby
dokończyć swoją robotę.
Spojrzałam na trumnę obsypaną różowymi gozdzikami. Z tyłu za nią znajdował się pagórek
nakryty jasnozieloną sztuczną trawą. Usypano go ze świeżej ziemi, która już wkrótce trafi na
powrót do grobu.
Pogrążeni w smutku żałobnicy nie powinni myśleć o czerwonej gliniastej ziemi sypanej na
błyszczącą trumnę. O grudach ziemi uderzającej w drewno, pod którym spoczywało ciało
ojca i męża. Zmarli mieli pozostać uwięzieni na zawsze w obitej ołowiem skrzyni. Dobra
trumna uchroni ciało przed robactwem i wilgocią, ale nie przed rozkładem.
Wiedziałam, co się stanie ze zwłokami Petera Burke a. Nawet pośród atłasów, z krawatem
na szyi i uróżowionymi policzkami, zamkniętymi oczyma, trup to zawsze trup.
Podczas gdy ja błądziłam gdzieś myślami, ceremonia dobiegła końca. %7łałobnicy niemal
równocześnie wstali z miejsc. Ciemnowłosy mężczyzna pomógł się podnieść zapłakanej
wdowie. Omal nie upadła. Inny mężczyzna podbiegł natychmiast, by podtrzymać ją z drugiej
strony. Zwiotczała w ich ramionach, sunąc ciężko stopami po ziemi. Obejrzała się przez
63
ramię, pochyliła głowę. Nagle krzyknęła głośno i ochryple, po czym rzuciła się na trumnę.
Upadła na kobierzec z kwiatów, orząc paznokciami lakierowane drewno. Jej palce szukały
zamków na wieku trumny.
Wszyscy na krótką chwilę zamarli w bezruchu, zapatrzeni. Ujrzałam dwójkę dzieci, wciąż
stojącą wśród tłumu i patrzącą bezradnie, z przerażeniem w oczach. Cholera.
- Niech ją ktoś powstrzyma - rzuciłam nieco zbyt głośno. Ludzie spojrzeli w moją stronę. Nie
zwracałam na nich uwagi. Zaczęłam przedzierać się przez tłum pomiędzy rzędami krzeseł.
Ciemnowłosy mężczyzna trzymał wdowę za ręce, ta jednak wciąż szamotała się zaciekle i
przerazliwie krzyczała. Osunęła się na ziemię, a jej czarna sukienka zadarła się prawie do
połowy ud. Nosiła białą halkę. Tusz jak czarna krew spływał strużkami po twarzy.
Stanęłam przed mężczyzną z dwójką dzieci. Patrzył na kobietę jak zahipnotyzowany. Mogło
się wydawać, że już się nigdy nie poruszy.
- Proszę pana - powiedziałam. Nie zareagował. - Proszę pana? - Zamrugał, gapiąc się na
mnie, jakbym dopiero co się przed nim pojawiła. - Czy naprawdę chce pan, aby dzieci
oglądały to wszystko?
- To moja córka - powiedział. Głos miał głęboki, ochrypły. Smutek czy prochy?
- Wyrazy współczucia, ale uważam, że dzieci powinny zostać natychmiast odprowadzone do
samochodu. - Wdowa zaczęła wyć, to był głośny, pozbawiony słów jęk nieopisanego bólu.
Dziewczynka zadygotała. - Jest pan jej ojcem, ale także ich dziadkiem. Niech pan zachowa
się godnie. Proszę je stąd zabrać.
- Jak pani śmie? - W jego oczach pojawiły się iskierki gniewu. Nie zamierzał mnie usłuchać.
Byłam intruzem zakłócającym żałobę. Najstarszy z dzieci, może pięcioletni chłopiec utkwił
we mnie wzrok. Miał duże brązowe oczy i upiornie bladą buzię. - Sądzę, że to pani powinna
już stąd odejść - rzekł dziadek.
- Ma pan rację. I tak też uczynię - ominęłam ich szerokim łukiem, wychodząc na skąpany w
promieniach słońca, starannie przystrzyżony trawnik. Nie mogłam im pomóc, tak jak kiedyś
nikt nie był w stanie pomóc mnie. Ale przeżyłam. Może im także się uda. Manny i Rosita już
na mnie czekali. Rosita mnie uściskała.
- Musisz wpaść do nas po mszy w niedzielę na obiad.
- Wątpię, aby to mi się udało, ale dzięki za zaproszenie. - Uśmiechnęłam się.
- Przyjdzie do nas kuzyn Albert - dodała. - Jest mechanikiem. To dobra partia.
- Nie potrzebuję dobrej partii, Rosito.
- Za dużo zarabiasz jak na kobietę. Dlatego nie potrzebujesz faceta. - Westchnęła.
Wzruszyłam ramionami. Gdybym kiedyś, co wątpliwe, wyszła za mąż, na pewno nie zrobię
tego dla pieniędzy. Miłość. Cholera, czyżbym czekała na miłość? Nie. Skąd. Ja?
- Musimy odebrać Thomasa z przedszkola - rzekł Manny.
Uśmiechnął się do mnie przepraszająco zza ramienia Rosity. Była prawie trzydzieści
centymetrów wyższa od niego. Nade mną też górowała.
- Jasne. Pozdrówcie ode mnie małego.
- Powinnaś wpaść do nas na obiad - ciągnęła Rosita. - Albert jest bardzo przystojny.
64
- Dzięki, że o mnie pamiętasz, Rosito, ale daruj sobie.
- Chodz, żono - rzucił Manny. - Syn na nas czeka.
Pozwoliła, by poprowadził ją do samochodu, ale na jej brązowym obliczu malowała się
głęboka dezaprobata. Uraziłam Rositę do żywego, miałam już bowiem dwadzieścia cztery
lata i nic nie zapowiadało, abym w najbliższym czasie zamierzała zmienić stan cywilny. Była
taka sama jak moja macocha.
Charlesa nigdzie nie było widać. Zapewne w te pędy wrócił do biura na spotkanie z
klientami. Sądziłam, że Jamison zrobił to samo, ale nie, stał nieopodal, czekając na mnie.
Miał na sobie nienagannie skrojony garnitur z cienkim czerwonym krawatem w ciemne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •