[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwiczkach, drugi czuwał nad Jonisem. Koło mnie znajdowała się specjalna półka, otwarta,
napełniona pistoletami Najpierw go pchnę  pomyślałem  a gdy się zatoczy, znajdę czas
na wybranie któregoś z dalej położonych pistoletów laserowych, z którymi jako tako umiałem
się obchodzić. Czy zdążę jednak taką broń odbezpieczyć i wymierzyć, zanim on przystąpi do
odwetu.
 Jonis, ona pójdzie na pierwszy ogień, ta twoja Zoja. Cóż ci z niej. Jesteś przecież
mizraki. Brać tę kobietę z krwi i kości.
Prom często drgał teraz pod naporem naciskającej na jego powierzchnię energii lasero-
wej.
Wciągnęli do sterowni Zoję, wcisnęli na jej delikatne ciało szorstki kombinezon, na
głowę wetknęli przezroczystą kulę.
Wyobraziłem sobie, jak ją będą wyrzucać na zewnątrz. Ale nie wiedziałem, co się
dzieje z człowiekiem w takich warunkach. I to było dla mnie jeszcze gorsze od świadomości
najgorszego. Musiała myśleć to samo.
 Boisz się, boicie się śmierci? A przecież każdy z was musi umrzeć. Musi  powie-
dział Aysy.
 Tym droższa dla nas, ludzi, staje się każda minuta, każdy ułamek sekundy naszego
istnienia  odparłem przez zaciśnięte zęby
Nie patrzył na mnie. Zledził każdy ruch skazanej. Schylił swój łysy łeb nad jej twarzą,
dotykał nosem plastyku jej kuli, obejmującej głowę.
 Właśnie tego nie rozumiem. Tego nie mogę pojąć. Tych waszych subtelności:
sekundy, ułamki sekund życia Czego tak bronić? Tego chcę się do wiedzieć, chcę to czuć.
Mocował kulę skafandra na szyi dziewczyny. Wtedy nie wytrzymałem. Mój naiwny
plan zaczął się urzeczywistniać.
Zdążyłem, chociaż wydawało mi się, że trwa to dziesiątki minut. Pochwyciłem rurę
wyrzutni laserowej i nie zdając sobie sprawy, iż robię to szybciej niż w normalnych waru-
nkach, szybciej niż on zdążył zareagować, wymierzyłem cios w głowę Aysego. Padł i zastygł
w bezruchu. Znowu uniosłem rurę. Tym razem miałem wrażenie, że robię to już błyskawi-
cznie. Trafiłem jednak w próżnię.
On już był na nogach, już ściskał mnie swymi ogromnymi ramionami, dusił, dławił,
wzywał pomocy. A gdy leżałem pod jego stopami, powiedział dysząc:
 Jesteś najprawdziwszym człowiekiem, najprawdziwszym z was wszystkich. Archan
też musi być takim samym, jak ty, dobrym człowiekiem. Na to liczę.
 Bracia  zwrócił się do swoich. Już nie wzywał robotów.  Jemu dać kombinezon,
jego pierwszego wypchniemy z pojazdu.
Nie bałem się. Nie wierzyłem jednak, że naprawdę zaryzykuje, sądziłem już teraz, że to
po prostu gra. Mógł przecież nas oboje, Zoję i mnie, wyrzucić na zewnątrz. Tymczasem
widziałem, jak ściągano z niej kombinezon, jak do jej ciała przypadł uwolniony już z więzów
Jonis. Jak ją cucił i ratował. Odetchnąłem. Nie interesowałem się odtąd zupełnie tym, co ze
mną zrobią. Uważałem, iż to maskarada, którą zaaranżował Aysy, aby zastraszyć Archana i
Ziemian. A nawet gdyby to nie była maskarada  pomyślałem  niech się to już dzieje.
Może lepiej, żeby było prędzej. Może ten bydlak ma rację, dziwiąc się, że się trzęsiemy przed
każdym ułamkiem sekundy egzystencji. Wmawiałem sobie, że jestem rad, iż to mnie właśnie
można poświęcić. Można, ale się nie musi  było echem tej refleksji. Szukałem więc osta-
tniej deski ratunku, klnąc równocześnie naturę ludzką. Nie znaczyło to, że kląłem tylko swoją
naturę.
 No, prawdziwy człowieku, w Kosmos.
Dziwne to było wydostać się teraz z temperatury ciepłego pokoju pod prażące słońce.
Zaciskałem oczy przed nielitościwym blaskiem. To był dopiero przedsmak potęgi tego stosu,
na którym chciano mnie spalić.
 Kiedy usłyszałem to wszystko w swoich głośnikach, które każdy szelest potrafią
uczynić hukiem, gdy użyłem aparatury przybliżającej, która, choć niewyraznie pokazała mi
na ekranach właśnie ciebie, wyhamowałem działanie laserów. Nie wiedziałem co dalej zrobić.
Powiedziałem tym łotrom, że pozwalam im wylądować. Wymierzyli mi celny cios. Wystar-
czył.
Słuchałem słów Archana, nie wierząc, że to on mówi tuż nade mną. Było po wszystkim.
Wciągnięto mnie najpierw półprzytomnego do śluzy. Robiono jakieś okłady, smarowano cia-
ło różnymi miksturami. Nie bardzo mnie to obchodziło, chociaż cały czas czułem ból. Przede
wszystkim rozsadzało mi czaszkę. Był to pulsujący ból o zróżnicowanej sile. Przypominały
mi się sceny z dzieciństwa, a potem twarze, chyba wszystkie, jakie w życiu widziałem, wci-
skały się w moją, stawały się moimi twarzami.
Starałem się równocześnie zrozumieć, dlaczego mnie wciągnięto z powrotem, czemu
darowano mi jeszcze życie. Czemu nie pozostawiono mnie samotnego w przestrzeni, samego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •